Widziałam tylko jego niezadowolony wyraz twarzy, kiedy na moment zwolnił i delikatnie odwrócił głowę w moją stronę. Poczułam silną dłoń Chada ciasno oplatającą mój nadgarstek:
- Zostaw go. - warknął.
Popatrzyłam na nasze ręce, następnie na niego i powiedziałam:
- Ty już w ogóle nie powinieneś się dziś odzywać. - fuknęłam i wyrwałam dłoń z jego uścisku.
Odwróciłam się, by odszukać wzrokiem Louisa, ale najwyraźniej się spóźniłam. Chłopaka już nigdzie nie było... Poczułam złość budującą się w moim wnętrzu i znowu postanowiłam wyładować ją na Chadzie:
- Co to, kurwa mać, było?! Skąd wy się znacie?!
Rule od razu spiorunował mnie swoim wzrokiem, a ja poczułam tak silne dreszcze przebiegające mi po plecach, że miałam wrażenie, iż jego zielone tęczówki niemalże przeżynają mój kręgosłup na dwie części:
- To nie twój interes, Meg. Wychodzimy. - ponownie próbował chwycić mnie za rękę, ale w porę ją cofnęłam.
- Nie dotykaj mnie... - mocno zacisnęłam powieki.
Chad popatrzył na mnie wrogo i dodał:
- Rób co chcesz, ja wracam. - po czym odwrócił się i odszedł w znanym tylko sobie kierunku.
Kurwa, to ja miałam prawo być na niego wściekła! Ciągle coś przede mną ukrywa!
- Nie odwracaj się ode mnie! - wrzasnęłam rzucając w niego paczuszką z kminkiem, którą, nie wiedzieć czemu, cały czas ugniatałam w dłoni i kilka par oczu zwróciło się w naszą stronę.
Szczerze? Gówno mnie oni w tamtym momencie obchodzili... Byłam kurewsko zła i nikt nie mógł zmienić tego w tamtym momencie:
- Idziesz? - wysyczał spoglądając na mnie i dopiero wtedy zauważyłam, jak mocno zaciśnięta jest jego szczeka.
Bez słowa ruszyłam za nim do kasy, zapłaciłam za wszystkie produkty i postanowiłam, że do domu udam się sama, piechotą. Popatrzyłam na moment przez ramię żeby zobaczyć, co robi Chad. Chłopak umieścił torbę z zakupami na tylnym siedzeniu, a sam zajął miejsce za kierownicą. Kurcze, dlaczego on taki jest? Już nie potrafiłam się z nim dogadywać... Tak nie powinno się dziać w żadnym związku, prawda? Jezu, po co w ogóle o to pytam... Oczywiście, że nie powinno!
- Dobra, Meg, skończ ten teatrzyk. - usłyszałam nagle.
To był Chad. Jechał tuż obok mnie, ale ani mi się śniło zatrzymywać się na kolejną pogawędkę z nim:
- Wsiadaj do samochodu. - powiedział nieco łagodniejszym tonem.
Nie odpowiedziałam. Po prostu szłam dalej:
- Masz zamiar w ogóle się do mnie nie odzywać? - zapytał.
Po krótkiej chwili odpowiedziałam:
- Jeżeli każda rozmowa ma prowadzić do coraz to nowszej kłótni, to tak; mam taki zamiar. - twardo stąpałam po ziemi nie racząc go ani jednym spojrzeniem.
Chad parsknął z pogardą i dodał:
- Nie rozumiem cię, Megan. Cały czas chcesz, żebym z tobą rozmawiał, mówił ci o wszystkim, a teraz tak po prostu milczysz...
- Och, teraz ci się widzi rozmawianie. - ze złością zmarszczyłam czoło.
- A na czym w takim razie ma się opierać ten związek?
Gwałtownie się zatrzymałam.
On serio pytał?! Po tych wszystkich razach, kiedy próbowałam wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje na temat, na przykład; spędzonej nocy?!
- Myślę, że sam najlepiej potrafisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. - popatrzyłam mu prosto w oczy i poczułam pieczenie pod powiekami.
Tylko nie rycz, tylko nie rycz, tylko nie rycz...
- Rób co chcesz. - wyrzucił ręce ku górze w geście kapitulacji i odjechał.
Super...
Ten związek to chyba największa porażka mojego życia, poważnie. Cały czas nie rozumiem, dlaczego za wszelką cenę próbuję go ratować... To jest jak rozpadająca się wieża; ja jestem zdesperowanym budowniczym, który cały czas zbiera wszystkie porozrzucane cegiełki mając nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić, a Chad jest jakimś pieprzonym szefem budowy, który cały czas się opieprza, zbiera kasę za pracę swojego budowniczego i ze spokojem stoi obok patrząc, jak cała konstrukcja upada... Pierdolę taką robotę... Byłam już na wykończeniu. Nie wiedziałam, czy jestem w stanie dłużej to ciągnąć. Zbyt dużo nerwów mnie to kosztowało... Boże, jestem taka żałosna...
Z drugiej strony jest jeszcze Louis, który niestety ma jakieś powiązania z Chadem... Nie mogę myśleć o nim z tej perspektywy, bo zaraz zaczęłabym wściekać się nawet na niego! Louis... Tylko Louis... Kiedy zobaczyłam go w supermarkecie wyglądał naprawdę dobrze. Widać było, że był wypoczęty, zrelaksowany... Taki podobał mi się jeszcze bardziej. Tak, przyznaję śmiało: podoba mi się Tomlinson. Jest przystojny, młody, atrakcyjny i ma w sobie taki niesamowity urok. I oczywiście śmiech... Cudowny śmiech, którym podbił moje serce już pierwszego dnia naszej znajomości. Tylko, cholera jasna, jednego nie mogłam pojąć: poznałam w swoim życiu już tak wielu mężczyzn... Dlaczego akurat o tym jednym, niebieskookim, nie mogłam przestać myśleć? Czyżby wpłynął na mnie jego urok?
***
Chryste, już dawno nie byłam tak wyczerpana. Prawie godzinny spacer do domu okazał się dla mnie zbyt dużym wyzwaniem i wtedy pomyślałam, że najwyższy czas znów wziąć się za siebie i zacząć biegać albo pływać... Wszystko jedno.
Zauważyłam, że na podjeździe przed domem nie ma naszego samochodu. Zamiast niego zauważyłam srebrny SUV należący do Marge. Och.. Myślałam, że przyjedzie później. Przed przyjazdem do supermarketu podskoczyliśmy jeszcze na pocztę, gdzie opłaciłam zaległe rachunki. Ale raczej szanse na to, że wszystko wróciło do normy były niewielkie... Błagam, oddajcie mi chociaż wodę. Potrzebuję prysznica...
Kiedy weszłam do domu od razu zauważyłam koszulkę Chada zarzuconą niedbale na poręczy schodów prowadzących na górę. Odwiesiłam kurtkę do szafy znajdującej się po prawej stronie od wejścia. Kiedy podniosłam wzrok zauważyłam sylwetkę siostry zmierzającą w moją stronę. Nie chcę teraz rozmawiać... Potrzebuję snu... Ale najpierw chcę prysznic...
- Cześć. - powiedziała nieśmiało.
- Hej. - uśmiechnęłam się słabo. - Dawno przyjechałaś?
- Jakieś piętnaście minut temu... Minęłam się z Chadem. - spuściła wzrok. - Zapytałam go, czy przekazać ci coś, kiedy wrócisz, ale stwierdził, że mówienie ci czegokolwiek nie będzie miało sensu... Mo, co się dzieje? - popatrzyła na mnie z troską.
- Marge, daj mi kilka minut, dobrze? - westchnęłam zrezygnowana. - Jestem naprawdę wycieńczona, chce mi się pić... Kilka minut.
- Tak, nie ma sprawy... Przed chwilą włączyli tu wodę. - weszła do kuchni.
No i dzięki Bogu!
Marge nalała mi szklankę chłodnego soku pomarańczowego i usiadła na jednym ze stołków przy wysepce:
- Dobra, młoda, idź się odświeżyć, a ja w tym czasie przygotuję jakiś obiad... Albo kolację. - popatrzyła na zegar ścienny.
- Nie ma takiej potrzeby. - machnęłam ręką i dopiłam resztkę soku, który przyjemnie rozlał się po moim przełyku. - Wezmę szybki prysznic, a później zejdę i razem coś przygotujemy.
- A kiedy ze mną porozmawiasz? - przechyliła głowę.
Kurwa...
- Znajdzie się na to czas. - uśmiechnęłam się delikatnie. - A teraz muszę cię na moment przeprosić...
Poszłam do salonu, skąd wzięłam pudełeczko świeczek schowanych w jednej z szuflad, a następnie udałam się na górę.
Poczułam nieopisaną ulgę, kiedy ciepła woda zaczęła oblewać moje ciało z każdej strony. Łazienka oświetlona była jedynie słabym światłem, jakie rzucały porozstawiane na wszystkich półkach zapachowe świeczki, co tylko dodawało jeszcze bardziej odprężającego nastroju. Czułam się tak, jakby wszystkie problemy powoli spływały po moich plecach wraz z wodą. Boże, gdyby tylko to było takie proste...
Przyprowadzona do porządku postanowiłam zejść na dół, żeby zmierzyć się z Marge i w końcu jej wszystko opowiedzieć. Byłam naprawdę zdenerwowana, bo mówienie o swoich problemach siostrze nie jest tak łatwe, jak na przykład rozmowa z przyjacielem... Cholera, dlaczego nie mam takiej bliskiej osoby (nie z rodziny!) z którą zawsze i o wszystkim mogłabym pogadać? Och, przecież jest ktoś taki... Nawet jest ich kilku... Tylko, że oni wszyscy obecnie studiują! Bo nie znaleźli sobie jakiegoś idiotycznego partnera, który namotał im w głowach do tego stopnia, żeby postanowili rzucić szkołę i zarabiać na jego leniwą dupę! Kurwa, wszystko wraca... Tylko nie to...
- Co powiesz na risotto*? - zapytałam wyjmując produkty z szafki.
- Jestem za! - uśmiechnęła się szeroko. - Ale nie myśl sobie, że ominie nas ta rozmowa. Najlepiej będzie, jeżeli zaczniesz już teraz.
Popatrzyłam na nią lekko zbita z tropu. Już otwierałam usta, żeby jakoś się wywinąć albo chociaż przesunąć to na później, jednak Marge zaplotła ręce na piersiach i uniosła brew. Tym samym dała mi znać, że już nie mam wyjścia. Byłam w dupie...
Zaczęłam opowiadać jej wszystko: począwszy od naszego poznania i skończywszy na dniu dzisiejszym. Nie czułam się z tym zbyt komfortowo, aczkolwiek Marge skończyła już 26 lat, była dojrzałą kobietą i miała większe doświadczenie w tych sprawach. Dotarło to do mnie dopiero po kilku minutach od rozpoczęcia swojego monologu i wtedy pomyślałam, że może pomogłaby znaleźć mi jakieś racjonalne wyjście z tej chorej sytuacji. Wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób. Prawdopodobnie była moją ostatnią nadzieją...
Pod koniec już praktycznie nie mogłam mówić.. Dusiłam się gorzkimi łzami spływającymi po moich policzkach. Musiałam wyglądać okropnie, ale wewnętrznie czułam się jeszcze gorzej:
- Boże... - westchnęła przytulając mnie do siebie i delikatnie pocierając moje plecy w geście pocieszenia.
Gówno to daje...
- Marge, ja już nie daję rady. - zachłysnęłam się powietrzem. - To mnie wykańcza...
- Młoda. - odsunęła mnie na odległość swoich ramion. - Czy ty, do jasnej cholery, nie widzisz, że ten człowiek cię niszczy? - popatrzyła na mnie współczująco.
- Widzę... - pociągnęłam nosem.
- Więc w czym problem? Dlaczego go nie zostawisz?
- Bo go kocham, Marge... - ponownie załkałam. - To silniejsze ode mnie... Boję się go zostawić, bo na jakiś chory sposób go potrzebuję, rozumiesz? Kocham go... Nie poradziłabym sobie bez niego tak samo, jak on nie poradziłby sobie beze mnie...
- Gówno prawda! - prychnęła. - Świetnie byś sobie bez niego poradziła. W końcu nie miałabyś ograniczeń, mogłabyś się dalej rozwijać... On cię jedynie blokuje... A wiesz, dlaczego to robi? Bo ty cały czas mu ulegasz. Chad czegoś chce, Chad to dostaje... Fakt, on nie dałby bez ciebie rady. Jest zbyt słaby... Ale ty nie jesteś taka jak on. Zrozum to.
- Nie wiem... - spuściłam wzrok.
- Mo, przemyśl moje słowa, poważnie. - pochyliła się, żeby popatrzeć mi w oczy. - Wiem, że go kochasz, ale spójrz na to z tej strony: co robi on, żeby utrzymać ten związek?
- Kurwa, ja cały czas patrzę na to w ten sposób! - krzyknęłam żałośnie. - I tu jest właśnie pies pogrzebany, bo widzę, że tylko ja się tu o cokolwiek staram!
- Kobieto, nie rozumiem cię! Widzisz problem i nic z tym nie robisz?! - popatrzyła na mnie marszcząc czoło.
- Nie chcę go zostawiać... - westchnęłam.
Marge pokręciła głową i dodała:
- Jeżeli chcesz jeszcze to ciągnąć, to przemyśl wszystkie "za" i "przeciw" i wtedy zobaczysz, co ci przeważy...
- Odpowiedź jest jasna... Ale "kocham go", to też mocny argument...
- Proponuję ci takie wyjście: coś czuję, ze niedługo twoja psychika może tego wszystkiego nie wytrzymać, dlatego daj mu OSTATNIĄ szansę, dobra? Jeżeli nie zauważysz chociaż chęci poprawy, to będzie to koniec... To już nawet nie jest propozycja, to moje polecenie. Mo, jesteś moją młodszą siostrą. Nie mogę patrzeć na to, co ze sobą robisz... Wyglądasz jak wrak człowieka...
Boże, już nie mogłam o tym myśleć... Niech to się wszystko skończy... Skupiłam się na podsmażaniu pieczarek na patelni:
- A ten cały Louis... - usłyszałam nagle i poczułam dziwne mrowienie w dole brzucha. - Lubisz go?
Kurna, po cholerę jej o nim mówiłam?
- Umm... Tak, jest bardzo miły... - zmarszczyłam brwi, ale po chwili delikatnie uśmiechnęłam się na wspomnienie kraciastych, luźnych spodni zwisających z jego bioder.
Otarłam dłonią łzy, które już i tak praktycznie zaschły na moich policzkach:
- Wiesz, Chad prawdopodobnie do późna nie wróci, prawda?
- Nie wiadomo, czy do rana wróci. - niech już mnie nie dobija...
- Może powinnaś zaprosić go na kolację, czy coś... - uniosła brwi, a na jej ustach pojawił się nikły uśmieszek.
- Chada? - zmarszczyłam czoło.
- Tak, Chada. - rzuciła sarkastycznie. - Louisa, ciołku!
- Nie mów do mnie, ciołku! - odburknęłam. - Już jestem na to za stara.
- Do końca życia będziesz ciołkiem. - wystawiła mi język i zaśmiała się.
Chwyciłam w dłoń odrobinę usmażonego wcześniej ryżu i już po chwili wylądował on na jej policzku:
- Wpierdalaj ryż, ciołku! - zaśmiałam się głośno.
Marge zebrała go ze swojej twarzy i skosztowała odrobinę:
- Dopraw go lepiej, bo jest wodnisty i mdły.. Co z ciebie za kucharz? - zniesmaczona zmarszczyła nos.
- Wysoko ceniony. - dumnie podniosłam czoło i już po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Nie no, ale poważnie: zaproś Louisa. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Załóżmy, że zaproszę... I co dalej? - zapytałam. - O czym mielibyśmy przy tobie gadać?
- Huh, a o czym gadacie na osobności? - uniosła brew.
W sumie o niczym szczególnym... Dlatego nic jej nie odpowiedziałam, tylko głupkowato uśmiechnęłam się pod nosem:
- A nie uważasz, że to dobra okazja, żeby dowiedzieć się, co miał na myśli w sklepie? - przerwała krojenie warzyw i popatrzyła na mnie z powagą.
Kurna, miała rację...
- Nie gap się na mnie, tylko dzwoń! - podała mi telefon leżący obok niej i wcisnęła mi go w dłoń. - No już!
Patrzyłam na ciemny ekran przez dłuższą chwilę, ale doszłam do wniosku, że zaproszenie go na kolację, to naprawdę dobry pomysł. Wybrałam jego numer i już po trzecim sygnale usłyszałam jego ochrypnięty głos:
- Halo?
- Umm... Cześć, Lou. - zagryzłam dolną wargę.
- Megan? - ponownie mruknął.
- Obudziłam cię?
- Nie, nie, ja tylko... No dobra, trochę tak. - zaśmiał się cicho.
- Kurcze, przepraszam... Zadzwonię kiedy indziej.
- I tak już nie zasnę, więc mów, o co chodzi. - wiedziałam, że uśmiechał się w tamtym momencie.
- Trochę... Trochę nietypowa sytuacja, ale... - kurna, jąkam się! - Ja i moja siostra przygotowałyśmy kolację. Może chciałbyś wpaść? - ponownie zaczęłam nerwowo żuć dolną wargę.
- Hmm... Do ciebie? - zapytał. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł... Raczej nie będę tam mile widziany...
- Och, no tak. Zapomniałam dodać, że Chada nie będzie w domu.
Marge puściła oczko w moją stronę... Matko, przestań! Zacznę się śmiać!
- Brzmi kusząco. - zaśmiał się. - To o której miałbym wpaść?
- Zgadzasz się? - zapytałam przesadnie piskliwym głosem.
O Boże...
- Czemu nie... Kobiecie się nie odmawia, prawda? Poza tym w końcu będę miał okazję spróbować twojej kuchni... Nie mogę przegapić takiej okazji. - usłyszałam jego melodyjny śmiech po drugiej stronie słuchawki.
- W takim razie czekamy na ciebie o... - popatrzyłam na Marge.
- O dziewiętnastej! - krzyknęła.
- Chyba słyszałeś. - zaśmiałam się nerwowo.
- Dziewiętnasta... Będę punktualnie.
- Czekam. - dodałam na pożegnanie.
- Czekaj. - zaśmiał się po raz ostatni.
*risotto - popularna włoska potrawa przygotowywana z ryżu.
ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY!
Cześć :))
Oddaję rozdział 7 w Wasze ręce i żeby już nie przedłużać:
MAM NADZIEJĘ, ŻE WAM SIĘ PODOBAŁO ! x
Liczę na liczne komentarze ;)