wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 3.

Powoli wsunęłam telefon do kieszeni swoich spodni i wróciłam do kuchni, gdzie czekała na mnie moja mama:
- Musisz już iść prawda? - zapytała mieszając swój napój.
- Nie, mam jeszcze trochę czasu.
- Och, czyżby Chad okazał łaskę i pozwolił ci zostać dłużej? - parsknęła.
- Mamo. - posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie. - To już zaczyna robić się nudne... Poza tym to nie on dzwonił.
Amy - bo tak nazywa się moja mama - zmarszczyła brwi, a następnie uniosła jedną z nich:
- To... Wy już nie jesteście razem? - w jej głosie dało się słyszeć zdziwienie, ale i nutkę entuzjazmu.
- Dlaczego mielibyśmy nie być razem? - na moim czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Huh, przeważnie dzwoni, żeby cię kontrolować, kiedy tylko tu przyjeżdżasz. - niechętnie, ale musiałam przyznać jej rację.
- I to ma świadczyć o naszym zerwaniu? Bo mnie nie kontroluje?
- Nie tylko... Dzwonił do ciebie jakiś chłopak, mam rację?
Nerwowo przełknęłam ślinę.
- Skąd to wiesz?
- Gdyby dzwoniła jakaś dziewczyna, to reakcja byłaby całkiem inna. Kochanie, też jestem kobietą. Każda z nas zachowuje się w ten sposób nawet wtedy, gdy nie jesteśmy w zasięgu wzroku mężczyzny... No więc, kto to jest? Młody? Przystojny? Dobry w łóżku?-podparła brodę o swoje splecione dłonie.
- Mamo! - jęknęłam zażenowana. - Jestem z Chadem! Nie zdradzam go!
- Oj tam, pieprzysz. Rok się nie widzieliście, nie wytrzymałabyś.
- Jestem lojalna. - fuknęłam urażona.
- Oczywiście... - upiła łyk kawy.
Zmrużyłam oczy.
- Najwidoczniej jestem jakimś odmieńcem w tej rodzinie, bo nie zdradzam swojego partnera! - wykrzyknęłam, po czym od razu ugryzłam się w język.
Moja mama odstawiła kubek na blat i wbiła wzrok w jego fakturę, a jej oczy momentalnie się zaszkliły:
- Mamo, ja prze...
- Nie mieszajmy w to ojca... - przerwała mi przyciszonym głosem i szybko zamrugała. - To ja przepraszam. Nie powinnam poruszać tego tematu... Chyba lepiej będzie, jeśli już pójdziesz..
- Wyrzucasz mnie? - poczułam lekkie ukłucie w sercu.
- Nie... Po prostu chcę teraz pobyć sama. Nie gniewaj się, Słonko... - delikatnie pogładziła mnie po plecach, po czym odprowadziła mnie do drzwi.
Jeszcze przez chwilę stałyśmy naprzeciw siebie w kompletnej ciszy, tępo wpatrując się w podłogę, kiedy nagle stwierdziłam, że to ja powinnam przerwać to milczenie:
- Mamo, naprawdę cię przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć...
- Spokojnie, nic się nie stało. - odetchnęła głęboko. - Wpadnij jeszcze kiedyś... - uśmiechnęła się ciepło.
- Na pewno. - odwzajemniłam gest.
- Niedługo przyjadą Monica, Marge i Jake... Miło będzie znów mieć was wszystkich w domu.
- Och, Monica też będzie... - odwróciłam głowę w bok.
- Bądź dla niej miła, chociaż ten jeden raz. - Amy potarła dłonią moje ramie.
- Ty nie jesteś miła dla mojego chłopaka, to ja nie muszę być miła dla twojej córki. - zaplotłam ręce na piersiach.
- Megan...
- Nie, mamo. Dlaczego jej nie powiesz, żeby w końcu przestała mi docinać? Dlaczego to ja zawsze miałam być tą 'gorszą'?
- Dobrze wiesz, że to nie tak...
- A jak? - popatrzyłam na nią z żalem. - Naprawdę lepiej będzie, jak już pójdę. Do zobaczenia, mamo.
- Trzymaj się, kochanie. - odpowiedziała prawie niesłyszalnie.

***

Całą drogę powrotną rozmyślałam o rzeczach, które się dziś wydarzyły i które miały się dopiero wydarzyć. Zaparkowałam przed moim mieszkaniem i znów pozwoliłam sobie na chwilę refleksji. Przypomniałam sobie moment, w którym wspomniałam ojca... Boże, to była chyba najgorsza rzecz, jaką mogłam zrobić. Co mi strzeliło?! Do tego jeszcze niedługo znów zobaczę się z Monicą. Nie ma opcji, nie przyjadę tam. Miałam przez nią zjebane całe dzieciństwo... W sumie Jake też się do tego w pewnym stopniu przyczynił, ale jemu nie miałam tego aż tak za złe... W końcu w każdym rodzeństwie najmłodsze ma najlepiej, prawda? Już się z tym pogodziłam... Monice nie wybaczę.
Ale chwila... Jest jeszcze jedna rzecz, nad którą głowiłam się w czasie drogi... Spotkanie. Matko, co ja mam włożyć? Gdzie on mnie w ogóle zabierze?! Wyjęłam swoją komórkę i szybko wystukałam treść sms'a:

 "Dokąd my tak właściwie idziemy? Nie wiem, w co się ubrać..."

Odpowiedź otrzymałam po kilku chwilach:

"Zabieram Cię do kawiarni. Włóż coś, w czym będziesz czuła się najwygodniej. Będę o 18, pamiętaj."

O osiemnastej... Cholera, to już za godzinę! Jak strzała wypadłam z samochodu i podbiegłam do drzwi wejściowych. Jednak gdy nacisnęłam klamkę zorientowałam się, że są one zamknięte... Chad jeszcze nie wrócił?
Wygrzebałam ze swojej torby pęk kluczy i włożyłam jeden z nich do zamka. Weszłam do środka, zamknęłam za sobą drzwi i stojąc po środku mieszkania zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony:
- Chad? - zawołałam.
Nic.
Kompletna cisza.
Zero odpowiedzi.
... To gdzie on w takim razie jest, do cholery?!
Odwiesiłam swoją torebkę do szafy stojącej przy wejściu, a następnie próbowałam dodzwonić się do Rule'a.... Niestety, miał wyłączoną komórkę... Pieprzony chuj.
Zdjęłam buty, kurtkę, sweter, wrzuciłam to wszystko do szafy... Matko, to ślimacze tępo zaczynało mnie dobijać. Nie ma opcji, żeby spotkanie z Louisem odbyło się bez żadnej wtopy. Za dużo rzeczy mnie dziś zdenerwowało.
Okay, White, czas się ogarnąć. Masz tylko godzinę... Mój Boże...

***

Po mieszkaniu rozległo się ciche pukanie do drzwi... I co z tego, że ciche! Serce i tak podeszło mi do gardła! ... Jezu, czym ja się w ogóle tak denerwuję? Przecież to ma być tylko zwykłe spotkanie. Kretynko, uspokój się... I wtedy znów 'ktoś' nieco mocniej uderzył o drewnianą powłokę. Matko!
Niepewnie nacisnęłam klamkę, a moim oczom ukazały się jego radosne, błękitne tęczówki:
- Witaj, Megan. - powiedział cicho.
- Cześć. - spuściłam wzrok i poczułam, że moje policzki robią się nienaturalnie gorące.
- Gotowa? - uśmiechnął się zawadiacko.
Nieśmiało skinęłam głową i wyszłam na zewnątrz zamykając za sobą drzwi na klucz... Boże, zachowuję przy nim, jakbym nie była sobą... Hej, widział ktoś moją pewność siebie? Jeszcze wczoraj tu była...
Louis, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, otworzył przede mną drzwi samochodu i gestem ręki zaprosił do środka. Wygodnie usadowiłam się na przednim siedzeniu 'ukochanego' Mustanga i chwilę później dołączył do mnie Tomlinson. Szczerze? W ogóle nie czułam się tak, jakbym jechała do zwykłej kawiarni:
- Miło cię znów zobaczyć... Naprawdę. - obdarował mnie jednym z najpiękniejszych uśmiechów, jaki dane mi było kiedykolwiek widzieć.
- Wzajemnie. - starałam się takowy odwzajemnić, ale raczej nie wyglądał on tak promiennie, jak u niego.
Tego dnia wyglądał nieco inaczej, niż poprzednim razem. Zauważyłam, że zarost zniknął z jego twarzy, włosy były w większym nieładzie i ogólnie był jakiś...zmęczony. Był ubrany w zwykłe, czarne spodnie i biały sweter. Ja też postanowiłam, że nie będę się specjalnie stroić, tylko włożyłam czarny top, ciemnoniebieskie jeansy, czarną, skórzaną kurtkę i torebkę z tego samego materiału i w tym samym kolorze.
Te kilkanaście minut drogi spędziliśmy w ciszy... To chyba dobrze, bo w innym wypadku tematów do rozmowy przy kawie byłoby niewiele. A tak właściwie, to o czym ja mam z nim w ogóle rozmawiać? Przecież my się praktycznie nie znamy... Chwila, w takim razie: co ja tu w ogóle robię?!
- Już prawie jesteśmy na miejscu... - delikatnie pochylił się nad kierownicą i spojrzał w górę, a następnie powrócił do poprzedniej pozycji. - To moja ulubiona kawiarnia w Doncaster.
Zaparkowaliśmy obok niewielkiego budynku utrzymanego w ciepłych barwach, nad drzwiami którego widniał podświetlany szyld z nazwą kafejki. Nim się obejrzałam, Louis stał tuż przy moim boku i czekał, aż wysiądę z samochodu. Posłusznie chwyciłam jego wyciągniętą dłoń i podążyłam za nim do wnętrza lokalu.
W środku było równie przytulnie, jak z zewnątrz: ściany i meble utrzymane w beżach i brązach, miękkie sofy w 'lożach' oraz długi barowy blat, za którym stała niewysoka, starsza kobieta. Na jej twarzy gościł przyjazny uśmiech, którym - jak się domyśliłam - witała szczególnych klientów:
- Lou! - krzyknęła pochodząc do nas, a ja mimowolnie zachichotałam słysząc, jak zdrabnia jego imię.
- Sue! - rozpostarł ramiona, którymi już po chwili oplótł jej ciało i przyssał się do jej policzka.
Naprawdę uroczo razem wyglądali.
- Matko, wieki cię nie widziałam! - zmierzyła go wzrokiem.
- Nie przesadzaj, byłem tu dwa miesiące temu. - uśmiechnął się ciepło.
- AŻ dwa miesiące. - specjalnie zaakcentowała słowo 'aż'. - Boże... Pamiętam, jak pracowała tu twoja babcia i czasami przyprowadzała cię ze sobą... Miałeś mniej niż rok, a ja zmieniałam ci pieluchy! Tak, pamiętam to! - chwyciła go za policzki.
Louis zaśmiał się nerwowo. Widać, był tym nieźle zażenowany... I czego on się wstydzi? W końcu każdy był kiedyś dzieckiem i jak znam życie, każdy rodzic, czy tam dziadkowie, zmieniali nam pieluch w przedziwnych miejscach... Nagle wzrok Sue powędrował na mnie:
- Och, a to co za aniołek? Twoja nowa dziewczyna?
Moje oczy automatycznie podwoiły swoje rozmiary:
- Nie! - krzyknęłam...jednocześnie z Louisem.
Cholera, przez to raczej nie brzmieliśmy wiarygodnie.
- Nie, nie... Jesteśmy tylko znajomymi. - sprostowałam szybko. - Mam na imię Megan. - uśmiechnęłam się.
- Megan! Jak pięknie! - zbliżyła się do mnie i chowając moje ciało w swoich rękach, scałowała moje policzki.
Ta kobieta próbowała całkowicie roztopić moje serce. Jestem tego pewna...
- Już dobrze, Sue, udusisz ją. - Louis zaśmiał się nieco głośniej.
Hmm... Ten dźwięk... Wróć! White, wróć na ziemię!
Chad.
Chad.
Chad.
Chad.
Chad.
- Czego byście się, dzieci, napiły? - kobieta odsunęła się od nas i wyjęła z fartucha notes i długopis.
- Ja poproszę to, co zwykle. - odezwał się Tomlinson i popatrzył na mnie wyczekująco.
- Co kryje się pod 'to, co zwykle'? - zapytałam.
- Orzechowe Cappuccino, plus szarlotka prosto z pieca. - Sue popatrzyła na Lou, a ten pokiwał wyraźnie zadowolony z tego, że zapamiętała.
- A więc wezmę to samo. - uśmiechnęłam się do kobiety i podążyłam za chłopakiem w stronę miejsc siedzących.
Zajęliśmy lożę znajdującą się przy końcu lokalu. Zdjęłam swoją kurtkę, położyłam obok siebie i splotłam dłonie na stoliku:
- Więc... - zaczęłam.
- Więc? - powtórzył unosząc brew.
- Będziemy tak milczeć?
Zaśmiał się cicho:
- Zauważ, że obecnie rozmawiamy.
- Fakt. - ponownie ucichłam, gdy Sue podeszła do naszego stolika i postawiła zamówione przez nas ciasta i napoje.
- Czym się zajmujesz, Mo? - zapytał wkładając kawałek szarlotki do ust.
- Obecnie? Niczym. - odpowiedziałam powtarzając jego czynność.
- A szkoła?
- Dałam sobie z nią spokój... Miałam trochę problemów z mieszkaniem, więc musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Rzuciłam studia i wyjechałam...
- Chciałaś w ten sposób uciec od problemów?
- Nie, chciałam w ten sposób znaleźć pracę. - sprostowałam.
- Och... Przepraszam, próbuję zrozumieć.- zagryzł dolną wargę. - Co studiowałaś przed wyjazdem?
- Psychologię.
- Wow... Widzę, że wysoko postawiłaś sobie poprzeczkę.
- Po prostu obrałam kierunek, w którym czuję się najpewniej.
- Serio? Interesuje cie psychologia?
Pokiwałam głową.
- Dlaczego? - zaśmiał się, a wyraz jego twarzy dosłownie krzyczał: "ABSURD!"
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciekawy jest umysł człowieka. - chwyciłam kubek z parującym Cappuccino i upiłam spory łyk... Humm, smakuje o wiele lepiej, niż zwykła, domowa kawa.-Może porozmawiamy teraz o tobie? Czym się aktualnie zajmujesz?
Zauważyłam, że jego ciało momentalnie się spięło... Powiedziałam coś nie tak?
- Emm... - zaczął lekko zmieszany. - Zarabiam na różne sposoby. - kolejna porcja ciasta wylądowała w jego ustach.
- To znaczy? - huh, nie odpuszczę.
- Nie jesteś zbyt ciekawska? - potarł palcem dolną wargę.
Słucham?! To ja jestem zbyt ciekawska?!
- O niee... Nie ma tak. Ja ci powiedziałam, jak wygląda moja sytuacja, teraz czas na ciebie.
Louis parsknął śmiechem i popatrzył na mnie z rozbawieniem:
- Matko, wyobraziłem sobie, że w odległej przyszłości pójdziesz do banku po pożyczkę i nagle powiesz do faceta: "Ja panu powiedziałam, jak wygląda moja sytuacja finansowa, teraz pańska kolej".
Z trudem powstrzymałam wybuch niekontrolowanego śmiechu. Popatrzyłam na niego jak na ostatniego idiotę, przez co od razu spoważniał:
- Okay, więc jestem prezesem dużej firmy kosmetycznej.
- Prezesem? - otworzyłam usta.
- Dokładnie. - uśmiechnął się.
- I... Jakiego rodzaju kosmetyki produkujecie? - lekko zdziwiona nabrałam odrobinę jabłkowego musu na widelec.
- Umm... Na początku mieliśmy tworzyć jedynie kosmetyki do ciała, typu balsamy, kremy, mgiełki... Ale ze względu na to, że firma rozrosła się na obszar międzynarodowy, dołączyliśmy do produkcji perfumy i kosmetyki do twarzy oraz do włosów. Oczywiście mówię o kosmetykach dla kobiet.
Woah, kto by pomyślał, że mężczyzna może mieć jakiekolwiek pojęcie na temat takich rzeczy:
- Jej, zaskoczyłeś mnie...
- Miło mi. - chwycił kubek w dłoń.
- Ale mówiłeś, że zarabiasz na wiele sposobów...
- Tak, ale o tym wolałbym nie rozmawiać. - spuścił wzrok.
Matko, co on ukrywa?


Witam po świętach !
Przepraszam, że nie napisałam rozdziału wcześniej... Naprawdę, chciałam dodać go przed świętami, żeby chociaż złożyć Wam życzenia, ale jak to w święta, nigdy nie ma czasu. Mam nadzieję, że zrekompensuję Wam się tym oto TRZECIM ROZDZIAŁEM ! :))
Jak zauważyliście, w życiu Mo pojawiły się nowe wątki. W przyszłych częściach pojawi
się więcej informacji na temat jej ojca czy też na temat jej najstarszej siostry ;)
A tak w ogóle popatrzcie, co znalazłam !! ^_^
:


Aaasdfghjkl ! ♥_♥
Właśnie tak wyglądali na swojej 'randce' ! (według mnie xD).
Jak zapewne zauważyliście, zdarza mi się wstawiać w rozdziałach znaki typu "***"... Głównie z powodu braku pomysłów na rozwinięcie akcji xD
Niedługo w świecie Mo pojawi się więcej tematów, które będę chciała wyczerpać do końca, dlatego znaki te będą stopniowo zanikać i pojawiać się tylko w sytuacjach wyjątkowych ;D.
 
Na chwilę obecną, Kochani:
Życzę Wam, aby ten nowy, 2014 rok, był najlepszym rokiem Waszego życia! Spełniajcie swoje marzenia (sprowadźcie 1D do Polski), bawcie się na całego i nie ograniczajcie się!
No i przede wszystkim:
UDANEJ IMPREZY SYLWESTROWEJ !!!


Hahaha, ale Wam najebałam zdjęć w tym rozdziale xD
Wszystkiego Dobrego !
P.S. Nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział, ale postaram się jak najszybciej udostępnić Wam dalszą część spotkania Meg i Lou ! x

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 2.

- Chad! - krzyknęłam uderzając pięścią o drewnianą fakturę drzwi.
Co do cholery?! Po rocznej nieobecności wracam, żeby zrobić mu niespodziankę, a on zamyka mi je przed nosem?!
- Chad, otwieraj! - zrobiłam dwa kroki do tyłu i zaczęłam ogarniać dom wzrokiem.
Nagle ponownie usłyszałam dźwięk przekręcanego w zamku klucza i zza ciężkich, mahoniowych drzwi wyłonił się szanowny pan Rule:
- Hej Skarbie. - oparł się o framugę drzwi nie racząc mnie nawet jednym spojrzeniem, a na jego ustach zamajaczył niewinny uśmieszek.
- Hej skarbie? Serio?! - popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Wróciłam! Po roku!
- Wiem. - podniósł na mnie swój leniwy wzrok.
Jakby sytuacja z przed kilku chwil w ogóle nie miała miejsca! Jeszcze jakieś dwie minuty temu był... Dosłownie przerażony moim widokiem! A teraz znowu wygląda tak... Bezbronnie... Nie wiedzieć czemu, poczułam się winna:
- I? - przybrałam spokojniejszy ton.
- I bardzo mnie to cieszy. - uśmiechnął się, po czym odepchnął się od drewna i szczelnie otulił mnie swoimi ciepłymi ramionami.
Mocno zacisnęłam powieki, kiedy ukryłam głowę w zagłębieniu przy podstawie jego szyi... Tego mi brakowało...
- Tęskniłam za tobą. - spojrzałam w jego zmęczone, zielone oczy.
- Ja też tęskniłem. - delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Więc po co ta szopka? Nie takiej reakcji się spodziewałam. - zmarszczyłam brwi ukazując niezadowolenie.
- Nie wiedziałem, że przyjedziesz, a dom jest w totalnej rozsypce... Nie spodobałoby ci się oglądanie go w takim stanie, więc chciałem go z grubsza ogarnąć.-puścił mi oczko. - Co prawda nadal żadnego szału nie ma, ale, chcąc nie chcąc, jest lepiej niż było... - gestem ręki zaprosił mnie do środka.
I fakt, mieszkanie do najczystszych nie należało... Chyba zostawianie go samego w domu na dwanaście miesięcy nie było najmądrzejszym pomysłem. No cóż, robiłam to z nadzieją, że 21-letni mężczyzna potrafi się już sobą zająć:
- Ostrzegałem. - odstawił walizkę pod ścianę i otulając mnie ręką w talii potarł swój kark.
- Damy sobie radę. - cmoknęłam go w szyję i usłyszałam cichy chichot wydobywający się z jego gardła... Nadal ma łaskotki w tym miejscu.
- Co masz na myśli? - uniósł brew, stając przede mną i uśmiechając się z góry.
- To, że zaraz posprzątamy. - położyłam dłonie na jego barkach.
Chad jednak szybko chwycił mnie za nadgarstki i zabrał moje ręce ze swojego ciała:
- O nie, nie... - pocałował czubek mojego nosa. - Ty idziesz się położyć, a ja sam posprzątam. Miałaś ciężką podróż, prawda?
- Nie masz pojęcia... - zrezygnowana pokręciłam głową przypominając sobie o Louisie i o naszym jutrzejszym spotkaniu.
- Prześpij się, dobrze ci to zrobi. - lekko klepnął mnie w pośladki.
- Ty też wyglądasz na zmęczonego... Może powinieneś położyć się ze mną? - uniosłam kąciki ust. - ...A tak w ogóle, to czym jesteś zmęczony? - zapytałam po chwili.
- Nie jestem zmęczony. Po prostu... - spuścił wzrok, żeby po chwili znów go na mnie podnieść. - Po prostu spałem... Zanim przyszłaś.
Uśmiechnęłam się słabo, po czym powlekłam swoje na wpół żywe ciało do sypialni na piętrze.

***

- Jakieś plany na dziś? - zapytał stawiając przede mną kubek z gorącą kawą.
- Umm... Chyba po południu odwiedzę mamę. Wieczór też mam zajęty. - wybełkotałam upijając łyk świeżego napoju.
- Zajęty? Co będziesz robić? - zmarszczył brwi siadając po drugiej stronie stołu.
- Umówiłam się... Ze znajomym.
- Dopiero wczoraj wróciłaś do kraju i już masz zaplanowaną jakąś randkę... Mam czuć się zazdrosny? - kąciki jego ust wyraźnie zadrżały.
- Cóż... Skoro uważasz, że będzie to randka, to twoja zazdrość byłaby jak najbardziej na miejscu. - uniosłam brew i uśmiechnęłam się do niego zadziornie.
Za co kochałam Chada najbardziej? Hum... Najpewniej za to, ze nie brał wszystkiego na poważnie. Bądźmy szczerzy: większość facetów po usłyszeniu od swojej kobiety, że ta umówiła się z innym mężczyzną, zaczyna zachowywać się arogancko i traci zaufanie do partnerki.
- Znam go chociaż? - włożył do ust kanapkę, którą wcześniej przygotował.
- Huh, jeżeli mam być szczera, to sama nie za bardzo go znam.
- Czyli taka "randka w ciemno"?
- Ta, można to tak nazwać. - zaczęłam bawić się plastrem sera leżącym na pieczywie.
Chad wstał od stołu, po czym podszedł do mnie i złożył delikatny pocałunek na moim policzki:
- Tylko żeby nasz pan "x" nie posunął się na tym spotkaniu za daleko, zgoda? - wymruczał mi do ucha. - W przeciwnym razie to ja umówię się z nim na randkę.
- Postaram się trzymać go na dystans. - uśmiechnęłam się szeroko i cmoknęłam go w dolną wargę.
- Zdolna bestia. - ukazał szereg białych zębów, po czym chwycił swoją kurtkę położoną na krześle.
- Wychodzisz? - zapytałam.
- Tak, muszę coś załatwić.
- To znaczy? - zapytałam wyraźnie zaciekawiona.
- Umówiłem się. - zaśmiał się cicho. - Do zobaczenia, skarbie.
- Cześć. - uśmiechnęłam się ciepło i wróciłam do pałaszowania swojej porcji kanapek.

***

Dochodziła 14:32, a Chada wciąż nie było. Czyżby znalazł sobie pracę? Nie, raczej by mi o tym powiedział. Przysyłałam mu co miesiąc pieniądze, dlatego wątpię, żeby fatygował się ze znalezieniem źródła jakiegokolwiek utrzymania. Ja nim byłam... Cholera, dlaczego w naszej relacji wszystko musi kręcić się wokół kasy? To chore... Chyba, że to tylko mój punkt widzenia, bo w końcu to ja jestem od zarządzania naszym 'majątkiem'. Więc gdzie on się do tej pory podziewa?! Miałam cień nadziei, że pojedzie ze mną do mojej mamy. Choć w sumie... To jednak nie byłby najlepszy pomysł. Z tego co pamiętam, to nie dogadywali się najlepiej... Za to, jeżeli chodzi o dogadywanie sobie, byli mistrzami... No cóż, przecież nie będę czekała na niego całe wieki. Pobiegłam do łazienki, gdzie umyłam zęby i poprawiłam makijaż, a następnie wróciłam na parter, aby odnaleźć niezbędne do wyjścia rzeczy. Kiedy już włożyłam swoją jesienną parkę i odnalazłam czarną torebkę, skierowałam się w stronę drzwi na tyłach domu i zamknęłam je... Dlaczego wczoraj o nich nie pomyślałam? Chyba pierwszy raz w życiu zobaczyłabym Chada, który w kompletnym amoku stara się przyprowadzić dom do 'ładu'. Kurwa, przepuścić taką okazję!
Mieszkanie opuściłam wychodząc przez drzwi frontowe. Całe szczęście, że Rule zostawił mi swój samochód. Nie musiałam desperacko szukać kogoś, kto z łaski swojej podrzuciłby mnie pod dom mojej matki... Cholera, a w mojej głowie znowu pieprzony Tomlinson...

***

- Megan! - usłyszałam krzyk mojej rodzicielki, kiedy ja jak obłąkana rozglądałam się po wnętrzu dawnego mieszkania.
- Jezus, mamo! - odwróciłam się do niej przodem i odruchowo przyłożyłam dłoń do rozkołatanego ze strachu serca.
- Kochanie! - otuliła mnie swoimi matczynymi ramionami i uspokajającym gestem zaczęła gładzić moje plecy. - Jak dostałaś się do środka?
- Już dawno powiedziałam ci, żebyś zaczęła zamykać drzwi na klucz. - zaśmiałam się cicho.
- Fakt, pamiętam. - odsunęła się na pewną odległość, cały czas trzymając moje ręce w swoich dłoniach. - Boże, jak ja się za tobą stęskniłam. - jej oczy wypełniły się łzami.
- Oj, mamo... Błagam cię, tylko nie płacz! Przecież tu jestem!
- Nie, ja wcale nie... Po prostu się wzruszyłam, no! - odburknęła. - Chodźmy do kuchni. Chcesz coś do picia?
- Nie, nie... W sumie, to wpadłam się tylko przywitać i chwilę pogadać.
- To akurat masz czas na małą kawę, prawda?
Ułożyłam usta w dzióbek po jednej stronie twarzy.
- No dobrze... Ale naprawdę małą.
Mama podeszła do kuchennego blatu i zaczęła robić moje ukochane, orzechowe Cappuccino... Pamiętała.
- Więc... Opowiadaj! Jak było? - zapytała opierając się o wysepkę.
- Humm... Na pewno nie miałam wszystkiego podanego jak na tacy, to jest oczywiste. Łapałam się każdej możliwej pracy... W sumie zmieniałam ją sześć razy.  Po dwa miesiące na każdą.
- Jak zaczynałaś? - przyniosła kawę.
- Najpierw zatrudnili mnie w barze. W sumie nie robiłam tam nic szczególnego, tylko sprzątałam. Po dwóch miesiącach znalazłam posadę jako kasjerka w markecie. Dorywczo też zajmowałam się dziećmi, ale zrobiłam to tylko trzy razy... Dzieci, to jednak nie moa bajka... - moja mama zaśmiała się cicho. - Następnym zawodem była sprzątaczka hotelowa. Tam miałam bardzo dobra wypłatę, bo hotel był czterogwiazdkowy. Byłam zdziwiona, że zatrudnili mnie bez żadnych papierów świadczących o jakimkolwiek doświadczeniu. Później jednak przenieśli mnie stamtąd na zmywak do kuchni i w pełni zadowolona nie byłam, bo obcięli mi pensję. Jednak, kiedy sporo czasu spędzałam w tej kuchni, to jakoś tak wyszło, że 'awansowałam' na pomocnika kucharza... Pewnie mi teraz nie uwierzysz, ale twoje naleśniki są serwowane tam na śniadania.
- Moje naleśniki?! - szerzej otworzyła oczy.
- Dokładnie. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Huh, powiem o tym Judie, w życiu mi nie uwierzy! - tak... Pocisnąć sąsiadce, to jest to... - Kontynuuj.
- Na koniec jednak wróciłam do baru, w którym pracowałam na samym początku. Z tą różnicą, że tym razem pracowałam jako barmanka... Plusem tego całego wyjazdu było to, że wszędzie dorabiałam 'na czarno', czyli nie szukałam stałego zawodu i miałam inaczej wypłacaną pensję. Stali pracownicy dostawali wypłatę miesięczną, a ja - tygodniową. Miałam tyle szczęścia, że w każdym miejscu, w którym się zatrudniałam, obowiązywał taki system. - nagle poczułam wibracje mojego telefonu w kieszeni.
Szybko wyjęłam urządzenie i popatrzyłam na wyświetlacz... O Matko...
- Przepraszam, muszę to odebrać.
Pobiegłam do salonu, po czym weszłam na taras i zamknęłam za sobą drzwi.
- Słucham?
- Witam ponownie. - usłyszałam jego cudownie zachrypnięty głos.
- Umm... Cześć Louis. - odpowiedziałam nieśmiało.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o naszym dzisiejszym spotkaniu?
- Tak, pamiętam... Więc o której się widzimy? - nerwowo przeczesałam palcami włosy.
- Czy osiemnasta będzie ci podpowiadać? - chyba był czymś rozbawiony.
- Osiemnasta? - spojrzałam na wyświetlacz, żeby sprawdzić godzinę... 15:27. - Tak, osiemnasta. Jak najbardziej mi pasuje.
- Świetnie. Będę punktualnie... Do zobaczenia.
- Pa. -odparłam krótko, po czym się rozłączyłam.
Nie wiedzieć czemu, poczułam przyspieszone tętno i nagle zdałam sobie sprawę, że moje dłonie robią się wilgotne... O nie, tylko nie panikuj!


Witam ponownie ! :)
Mam nadzieję, że nikt nie obraził się za moją dość sporą obsuwę w czasie...
Bardzo, ale to bardzo Was za to przepraszam :c
Po prostu minął pierwszy tydzień od opublikowania 1 części i były pod nią tylko dwa komentarze... Nie zrozumcie mnie źle, ale to naprawdę przykre, kiedy starasz się, żeby coś wyszło jak najlepiej, widzisz, że liczba wejść wzrasta... A ludzie i tak olewają twoją pracę i przechodzą obojętnie...
Miałam swój dwutygodniowy (?) bunt ;P
Ale już jestem i wróciłam do was z dwójeczką ! :))
Czytając wszystkie komentarze pod pierwszą częścią AUTENTYCZNIE się poryczałam ! : D
Widząc, że komuś podoba się to, co robisz... Aghh ! ♥
Kocham Was ! xx

CZY WSZYSCY GOTOWI NA 'RANDKĘ' MEG I LOUISA ?? :))
KOMENTUJCIE ! ♥

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 1.

Pieprzone autobusy... Tak, to jedyne zdanie, które przychodziło mi na myśl tego dnia; pieprzone autobusy. Czy aby zasranym obowiązkiem tych starych oblechów nie jest zabieranie WSZYSTKICH ludzi z przystanku?! "Nie ma już miejsc" - co to w ogóle za tekst?! Zabierasz pasażerów i po sprawie! Cała filozofia! Nic więcej!... Wściekła, jak jeszcze nigdy dotąd, chwyciłam rączkę czarnej walizki w dłoń, poprawiłam przewieszoną przez ramię torbę i ruszyłam wzdłuż drogi prowadzącej do Doncaster, co było totalnie absurdalnym pomysłem. Przede mną była baaardzo długa droga... Kurwa mać...
Kiedy już opuściłam Londyn, znalazłam się na asfaltowej drodze prowadzącej przez sam środek, jakby mogło się wydawać, niekończącego się lasu. Westchnęłam głośno i kompletnie zrezygnowana usiadłam na walizce, którą wcześniej ustawiłam na poboczu. Oparłam brodę na zaciśniętych w pięści dłoniach i uświadomiłam sobie, że ten dzień miał wyglądać całkiem inaczej: miałam wrócić do domu, zrobić wszystkim niespodziankę, odwiedzić mamę, spotkać się z Nim... A tymczasem siedzę w jakimś chrzanionym lesie i nie mam bladego pojęcia, co ze sobą zrobić... Brawo, White, pięknie się wpierdoliłaś.
Zaczęłam rozglądać się dookoła, jakby to miało mi w jakiś tajemniczy sposób pomóc, gdy nagle tuż obok mnie zatrzymał się czarny Mustang. Lakier tego samochodu był tak gładki, taki błyszczący, bez żadnej skazy... Wyglądał, jakby dopiero co wyjechał z salonu! Silnik auta momentalnie ucichł, czym w mgnieniu oka wybudził mnie z zamyślenia. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a ze środka wyszedł brązowowłosy chłopak... Umm, mężczyzna... A cholera wie! Na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost, ale jego oczy ledwo widoczne zza przeciwsłonecznych okularów były takie... Młode? Dodawały mu takiego młodzieńczego uroku, jakby miał w sobie ukryte dziecko... Ubrany był w czarne rurki, a jego biała, nieco luźna koszulka z krótkim rękawem, dzięki swojemu cienkiemu materiałowi ukazywała delikatne zarysy mięśni jego brzucha. Zauważyłam, że jego prawa brew powoli wędruje ku górze, a kącik idealnie wykrojonych ust lekko zadrżały. Chyba chciał mi tym dać do zrozumienia, że... Gapię się. Jak ostatnia kretynka... Mentalnie przywaliłam sobie w twarz i zażenowana spuściłam wzrok na nerwowo splecione palce:
- Czekasz na kogoś? - usłyszałam jego dźwięczny, lekko ochrypły głos.
- Raczej na coś... - bąknęłam nieśmiało.
Zmarszczył brwi.
- Jak mam to rozumieć... Czekasz 'na coś'?
- Ta... Na cud... - podniosłam głowę i złożyłam usta w cienką linię.
Chłopak wbił dłonie w kieszenie spodni i wypchnął biodra nieco do przodu, mówiąc:
- Oto jestem!
- Jak mam to rozumieć? - z delikatnym uśmieszkiem powtórzyłam jego słowa.
- Mam wrażenie, że mnie przedrzeźniasz. - nie ukrywał rozbawienia.
- Przepraszam, ale nadal nie wiem, do czego zmierza ta rozmowa. - powiedziałam zmęczonym głosem.
Ułożył usta w dzióbek po jednej stronie twarzy, po czym spojrzał mi w oczy z jakąś dziwną iskierką w swoich źrenicach i powiedział:
- Więc może zaczniemy jeszcze raz: potrzebujesz podwózki?
- Aż tak to widać? - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, po czym 'doprowadziłam się' do pionu.
- Siedzisz na poboczu... Na walizce... Przy drodze... W lesie... Dziwne byłoby, gdybym tego nie zauważył. - jego melodyjny śmiech po raz kolejny dotarł do moich uszu... Hmm, całkiem przyjemny dźwięk.
- W takim razie chętnie przyjmę twoją propozycję...
- ...Louis. - dokończył za mnie.
- Louis. - powtórzyłam, żeby jego imię utrwaliło mi się w pamięci.
Chłopak przejął moją walizkę, aby umieścić ją w bagażniku, w efekcie czego skóra naszych dłoni zetknęła się ze sobą, pozostawiając dziwne uczucie mrowienia. Usadowiłam się wygodnie na przednim siedzeniu pasażera i czekałam, aż mój kierowca do mnie dołączy. W czasie, kiedy on przebywał na zewnątrz, ja oglądałam wnętrze pojazdu; samochód był utrzymany w jasnobeżowym kolorze i wszystko, prócz drewnianych wstawek, było obite skórą... Jeżeli jeszcze kiedyś go spotkam, przysięgam, że ukradnę mu ten wóz...
- A tak w ogóle. - odezwał się, kiedy już znalazł się w środku i uszyliśmy z miejsca. - Dokąd chcesz, żebym cię podrzucił?
- To zależy, gdzie jedziesz. Wysiądę po drodze. - oznajmiłam krótko.
- Jadę do Doncaster... Muszę pozałatwiać tam kilka biznesowych spraw. - zmarszczył brwi, jakby był rozdrażniony poruszonym tematem... Hej, ale ja wcale nie pytałam, po co tam jedzie...
- Bingo. - pokiwałam głową
Nie musiałam być dla niego niemiła i mówić, że jego informacje są dla mnie zbędne. W końcu mnie podwozi. Nie powinnam być wredna...
- Jedziesz do Doncaster? - popatrzył na mnie...zaskoczony?
W odpowiedzi jedynie przytaknęłam.
- Po co?
Nie twój interes.
- Do domu. Dawno tu nie byłam...
- Mieszkasz sama? - widziałam, jak jego brew z zaciekawienia unosi się do góry. Znowu.
- Umm... Nie. Mieszkam z kimś.
- Z 'kimś'... To znaczy?
Co to? Jakieś przesłuchanie?!
- Z moim chłopakiem. - starałam się ukryć nutkę poirytowania w swoim głosie i chyba całkiem nieźle mi to wychodziło,
- Och, nie wiedziałem, że jesteś z związku. - no bo skąd? - W takim razie podwiozę cię pod sam dom... - och.
- Okay, jak chcesz. - dobrze ci idzie, White, udawaj niewzruszoną, tak trzymaj...
Louis popatrzył na mnie rozbawiony i kręcąc głową wydał z siebie krótki, gardłowy śmiech... Kurcze, tego naprawdę przyjemnie się słucha!
- Wiem, że zasypuję cię pytaniami. - coś ty... - Ale mam jeszcze jedno, całkiem ważne.
- Słucham. - odetchnęłam głęboko, po czym odwróciłam głowę w jego stronę.
- Zdradziłabyś mi swoje imię?
Nie.
- Mo.
- Mo? - powtórzył.
- Mo. - potwierdziłam... Coś z nim nie tak?
- Od czego ten skrót?
Jedno pytanie? White, jesteś taka naiwna...
- A kto powiedział, że to skrót?.
- Serio? - zdjął okulary i popatrzył na mnie z taką... Beznadzieją w oczach. - Rodzice nazwali cię Mo?
- Nie...
- Molly? - wyprostował się na fotelu.
- Nie.
- Melanie? - nie odczepi się.
- Megan. - niech już skończy gadać, proszę. Może się śmiać, ale niech już nie papla.
- Piękne imię... - przyciszył i obniżył głos, czym wywołał ciarki w dole mojego kręgosłupa... Idiotko, masz chłopaka! Nie daj się zbajerować!
- Dzięki... Twoje też nie najgorsze.
- Dzięki. - zaśmiał się cicho. Bonus dla mnie!
Zwróciłam głowę w stronę drogi i zaczęłam przyglądać się krajobrazom, które mijaliśmy. Czyli ten pierdolony las... Kiedy i gdzie to się w ogóle kończy?!
- Daleko stąd do Doncaster? - zapytałam.
- Jeszcze jakieś... Dwie godziny.
ILE?!
- Och... W porządku. - jasny gwint!
- Nie bardzo odpowiada ci tak długa podróż w moim towarzystwie, prawda? - uśmiechnął się delikatnie.
- Nie, jest okay. - gówno prawda.
Louis popatrzył na mnie i zmrużył oczy:
- I tak ci nie wierzę.
- To już twoja sprawa. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
Cholera...

***

- Dzięki za pomoc. Naprawdę nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć. - powiedziałam, kiedy Louis wręczał mi walizkę do ręki.
Kąciki jego ust uniosły się do góry, a mi pozostało jedynie zgadywać, o czym właśnie pomyślał... Boże...
- Nie masz za co dziękować, sama twoja obecność sprawiła mi wielką przyjemność i była wystarczającym...wynagrodzeniem.
Sięgnęłam ręką do swojej torby i wyjęłam z niej biały portfel z kwiatowym wzorem:
- Masz. - wyciągnęłam pewną kwotę i wręczyłam mu do ręki... A przynajmniej próbowałam.
- Co to jest? - cofnął się jak oparzony.
- Pieniądze? -odpowiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - No wiesz... Na paliwo i w ogóle...
- Chcesz mnie obrazić, tak?
- Za mało?
- Przestań! - wyciągnął banknoty z mojej dłoni, po czym zabrał mój portfel i je tam umieścił, a  następnie wrzucił do mojej torby. - Nie wezmę od ciebie żadnych pieniędzy!
- Żartujesz? Podwiozłeś mnie przez taki kawał drogi i teraz...
- Mo. - przerwał mi. - Nie wezmę od ciebie pieniędzy. Już powiedziałem: twoja obecność była dla mnie zapłatą za drogę... Poza tym gdybym jechał sam wcale nie sprawiłoby to, że drogi będzie mniej i tym samym mniej zapłacę za tankowanie, tak?
- Będę miała wyrzuty sumienia, jeżeli ci tego nie wynagrodzę.
- Nie wezmę pieniędzy. - wyrzucił ręce w geście kapitulacji i odszedł w stronę swojego samochodu.
- Więc czym mogę ci się odwdzięczyć? Raczej nie mam do zaoferowania nic oprócz kasy...
I w tym momencie chłopak się zatrzymał. Spojrzał na mnie ponad swoim ramieniem, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek, który nie wróżył raczej nic dobrego. Odwrócił się przodem w moją stronę i ponownie staną tuż przede mną:
- W sumie jest coś, co mogłabyś dla mnie zrobić.
- Umm, w porządku... Ale co masz na myśli?
- Zabieram cię jutro na kawę.
Zmarszczyłam brwi.
- Skoro to ja mam zrobić coś dla ciebie, to chyba lepiej będzie, kiedy to ja zabiorę cię na kawę.
Louis spojrzał gdzieś w bok i ułożył usta w cienką linię, po czym ponownie zawiesił wzrok na mnie i wwiercając się w moją czaszkę tymi swoimi turkusowymi tęczówkami, powiedział:
- Zgoda, niech będzie po twojemu. Daj mi na sekundę swój telefon.
- Umm... Okay? - wyjęłam komórkę z kieszeni spodni i wręczyłam mu ją do ręki.
Louis wystukał ciąg jakichś cyfr, a następnie wcisną zieloną słuchawkę. Po jednym sygnale jednak rozłączył się, a numer, który wcześniej wpisał, zapisał swoim imieniem.
- Teraz będziemy w kontakcie. - puścił mi oczko.
Uśmiechnęłam się wielce z siebie zadowolona i wysunęłam rękę w jego stronę:
- W takim razie: do jutra, panie...
- ...Tomlinson. - ucałował zewnętrzną stronę mojej dłoni. - Do zobaczenia wieczorem, panno...
- ...White. - mój głos niebezpiecznie zadrżał pod wpływem dotyku jego warg na mojej skórze.
Chłopak uśmiechnął się pełen pewności i nie spuszczając ze mnie wzroku powrócił do swojego samochodu, a następnie odjechał w tylko sobie znanym kierunku.
Odwróciłam się w stronę drzwi i zaczęłam przeszukiwać torebkę w celu znalezienia kluczy... Niestety, nigdzie ich nie było:
- Cholera. - szepnęłam.
No cóż, pozostało mi tylko jedno. Nacisnęłam dzwonek do drzwi i już po chwili usłyszalam kroki i dźwięk przekręcanego klucza. Nagle moim oczom ukazał się On... Mój kochany Chad... Wciąż ten sam... Wciąż mój...
- Meg?! - wrzasnął zszokowany.
- Chad! - krzyknęłam entuzjastycznie, gotowa w każdej chwili wskoczyć mu na ręce i już nigdy nie zeskoczyć.
Kiedy tylko rozpostarłam ramiona, żeby przytulić mojego chłopaka po roku nieobecności, on zatrzasnął mi drzwi przed nosem... Co?! Co to miało być?! O co tu do jasnej cholery chodzi?!



Cześć !
Pierwszą część mamy już za sobą ! :)
Tak jak napisałam w 'notce organizacyjnej', rozdziały powinny pojawiać się co weekend... Bądź po dwa tygodniowo, wszystko zależało będzie od waszego nastawienia ;)
Prosiłabym o mnóstwo komentarzy!
(nie tylko pozytywnych! Jeżeli macie jakieś zastrzeżenia,  uwagi, bądź coś po prostu Wam się tu nie podoba, napiszcie. Cenie sobie konstruktywną krytykę [nie hejty!]).
Pamiętajcie !
CZYTACIE = KOMENTUJCIE!

MAM DO WAS OGROMNĄ PROŚBĘ!:
Jeżeli wchodzicie na 'Hiding' i zaintrygowało Was to opowiadanie to chciałabym poprosić, abyście rozpowszechniali je na różne, możliwe sposoby :) Blog ten istnieje dopiero od niedawna, ale prolog mamy już za sobą, pierwszy rozdział też, a komentarze były tylko dwa.
Luv Ya All ! xx

sobota, 16 listopada 2013

Prolog.

- To koniec... - powiedziałam niemal bezgłośnie.
- Mo, no co ty... - próbował chwycić mnie za dłoń, ale szybko odsunęłam się od niego.
- Nie. Dotykaj. Mnie. - wycedziłam przez zęby i nagle poczułam gorące łzy na swoich policzkach.
- Ej, mała... Nie wygłupiaj się... Chcesz teraz to wszystko zakończyć? Tak po prostu?
- Ty to skończyłeś. To twoja wina... Boże, jaka ja byłam głupia...
- Daj spokój. - przechylił głowę na bok.
- Trzy lata... Zmarnowałeś mi trzy lata życia... A przecież się starałam! Nie mogłeś mi zwyczajnie powiedzieć, że ci nie wystarczam?!
- Jakie trzy lata? O czym ty mówisz?! Przez ostatni rok w ogóle cię tu nie było! Byłem sam, rozumiesz?!
- Nie było mnie przez rok, bo pracowałam! Tak, pracowałam! Głównie na utrzymanie twojej pierdolonej dupy! Zrobiłam to dla ciebie kretynie! A ty przez ten czas pieprzyłeś jakąś panienkę na boku! Brzydzę się tobą! Też rozumiesz?!
Nie czekałam na odpowiedź. Po prostu wybiegłam z salonu i skierowałam się w stronę sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizki, którą znalazłam pod łóżkiem... Naszym łóżkiem... Kurwa, nienawidzę tego sukinsyna.... Wyjęłam z kieszeni jeansów telefon i zaczęłam szukać ostatnio zapisanego numeru.

[...]

- Wszytko okej? - zapytał zanim jeszcze odpalił silnik.
Serio? Właśnie dowiedziałam się, że mój chłopak przez okrągły rok puszczał się z jakąś blondyną, a on pyta, czy wszystko okej?! Popatrzyłam na niego swoimi załzawionymi oczami jak na ostatniego idiotę, co od razu przyjął jako odpowiedź na swoje bezsensowne pytanie.. Oparłam łokieć o drzwi samochodu i zatopiłam palce prawej ręki we włosach. Wlepiłam swój mętny wzrok w krajobraz za szybą i cały czas myślałam o tym, co stało się kilkanaście minut temu. Dlaczego on mi to zrobił? Przecież się starałam! Pracowałam, utrzymywałam go... I co z tego mam? Całe gówno! Boże, co ja mam robić?
- I co zamierzasz teraz zrobić? - czyta mi w myślach, czy jak?
- Nie wiem... - otarłam łzę, która nieproszona wdarła się na mój policzek, po czym splotłam dłonie na udach. - Jestem idiotką...
- Przestań, nie powinnaś tak o sobie mówić. To on jest idiotą. - mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Fakt, nie powinnam tak o sobie mówić... Jestem naiwną idiotką, która...
- Mo. - przerwał mi ostrzegawczym tonem.
- Louis. - odważyłam się nieco pewniej na niego spojrzeć.
Chłopak ponownie skupił wzrok na drodze, a ja postanowiłam pójść za jego śladem:
- Masz się gdzie zatrzymać? - naprawdę nie lubię, jak zadaje mi się dużo pytań, a on był w tym mistrzem.
- Podwieź mnie do jakiegoś hotelu... Proszę...
- Nie ma mowy, nie zostawię cię w hotelu.
- Chcę pobyć sama...
- Nie powinnaś zostawać teraz sama. Nie, żebym ci nie ufał, ale nie znam twoich możliwości.
- Nie planuję się zabić ani okaleczać, jeśli o to ci chodzi. Poza tym w ogóle MNIE nie znasz...
Puścił moją odpowiedź mimo uszu... Huh, kto by się spodziewał:
- Akurat jadę do Londynu, tam jest mój dom. Pojedziesz ze mną i pomieszkasz tam, przynajmniej przez jakiś czas... Jeśli będziesz chciała zostać dłużej, nie ma sprawy... I nie ma żadnych sprzeciwów. - powiedział stanowczo.
- Co?

poniedziałek, 11 listopada 2013

Serdecznie witam Wszystkich na 'Hiding' ! :)

Jest to fanfiction (jak zapewne sami się domyślacie) poświęcone jednemu z członków zespołu One Direction, Louisowi Tomlinsonowi. Zaczęłam je pisać dzięki mojej koleżance, która czytając moje imaginy [zapraszam TUTAJ] poprosiła, abym stworzyła dla niej opowiadanie o naszym kochanym Tommo. Z miłą chęcią przyjęłam jej prośbę i zaczęłam pisać. W zeszycie mam już gotowy prolog, który swoją drogą powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu, i JAK NA RAZIE tylko kilka rozdziałów. Postaram się dodawać je regularnie co weekend... Bądź nawet po dwa tygodniowo, wszystko będzie zależało od Was ;). Data zwiastuna, który zgodziła się stworzyć dla mnie @Real_Paradiise , jest nieokreślona. Prawdopodobnie w ten weekend zacznie on być dopiero realizowany, nie wiem jeszcze, jak z publikacją.
Co do komentarzy... Huh, z tym jest zawsze najgorzej :D. Tego 'wstępu' nie musicie komentować, bo w końcu to tylko część informacyjna.. Ale w sumie miło byłoby zobaczyć, że ktoś już tu zagląda ;)
W razie jakichkolwiek pytań, proszę kontaktować się ze mną poprzez Twittera :) [zapraszam TUTAJ]
I Hope U Like It ! ♥