Hmm .. Od czego by tu zacząć ..
Przepraszam
Tak, to najodpowiedniejsze słowa. Jak sami zauważyliście, Hiding nie cieszyło się za wielką sławą .. Huh, pierwszy blog i spodziewam się tysięcy komentarzy ;) .. Ale tu chyba nawet nie o to chodzi .. Przyznaję, na początku to fanfiction było dla mnie powodem do dumy, bo 'chyba w końcu mi coś wyszło'! .. ale później straciłam do tego miłość .. No niestety .. kto wie, może jeszcze tu wrócę .. w każdym bądź razie - bloga nie usuwam ani nie zawieszam .. może będzie jakiś odzew z Waszej strony, zobaczymy ;)
Przepraszam, Kochani, dziękuję za wszystkie wejścia i komentarze ;)
Hiding.
poniedziałek, 9 listopada 2015
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Rozdział 10.
- To co słyszałaś. - odpowiedział, a jego palce jeszcze mocniej zacisnęły się na kierownicy.
- Nie ma opcji. - mruknęłam pod nosem i skupiłam się na kroplach deszczu spływających po szybie.
- Dlaczego nie? - westchnął poirytowany. - Najpierw prosisz mnie o pomoc, a kiedy przyjeżdżam i ci ją oferuję, ty ją odrzucasz.
Uśmiechnęłam się delikatnie, lecz po chwili syknęłam cicho czując ból na policzku... Louis odwrócił twarz w moją stronę i popatrzył na mnie z troską. Po chwili zauważyłam, że zaparkował pod kawiarnią, w której umówiliśmy się ostatnio:
- Dlaczego się zatrzymujemy? - zapytałam delikatnie dotykając policzka.
- Bo cię boli. - dodał cicho.
Sięgnął ręką po swoją czarną koszulkę niedbale rzuconą na tylne siedzenie samochodu:
- Potrzymaj... - wcisnął materiał do mojej ręki, a ja badawczo przyglądałam się jego poczynaniom.
Louis zaczął majstrować coś za moim siedzeniem, a ja chwyciłam jego t-shirt za rękawy i uniosłam do góry, by zobaczyć nadruk w pełnej okazałości. Guns n' Roses... Poskładałam koszulkę w kostkę i zaczęłam nerwowo miętolić ją w dłoniach:
- Rozłóż ją na udach. - polecił z twarzą tuż obok mojego ramienia.
Posłusznie wykonałam jego polecenie i już po chwili zauważyłam, jak Tomlinson kładzie na koszulce dwie pełne garści lodu. Skąd on, do cholery jasnej, wytrzasnął lód w tamtym momencie?! Nie zaprzątając sobie głowy wyczynami Louisa, odwróciłam się do tyłu i moim oczom ukazała się czerwono-biała lodówka samochodowa. "Kto bogatemu zabroni..." - pomyślałam unosząc brew.
Poczułam, że chłód całkowicie zniknął z moich ud, przez co z powrotem zwróciłam się w stronę przedniej szyby. Louis zrobił ze swojej koszulki coś na kształt kompresu, po czym podał mi ją do ręki i polecił, żebym przyłożyła ją do policzka:
- Poczekaj tu chwilę, skoczę tylko po coś do Sue... Może skusisz się na kawę? - uśmiechnął się figlarnie.
- Chętnie. - pokiwałam głową.
Po niespełna pięciu minutach zauważyłam zgarbionego Louisa uciekającego w stronę samochodu przed deszczem. Spostrzegłam, że prócz dwóch plastikowych kubków z kawą niósł ze sobą jakąś papierową torbę w kolorze beżowym.
- Cholerna pogoda. - mruknął usadowiając się przed kierownicą, odstawiając kubki na stojaki i przeczesując dłonią wilgotne włosy.
Zaczął szperać w torbie i już po chwili wyciągnął z niej niewielkie podłużne pudełko, a ja poczułam zapach świeżego pieczywa unoszący się w samochodzie. Louis otworzył 'tajemnicze pudełko' i wyciągnął z niego białą tubkę maści. Zmarszczyłam brwi:
- Co to jest?
Tomlinson puścił moje pytanie mimo uszu i wycisnął odrobinę substancji na dwa palce. Wolną ręką chwycił moją brodę i przekręcił moją głowę w taki sposób, by mieć lepszy widok na mój czerwony, opuchnięty policzek... Boże, żeby tylko nie zaczął obleśnie sinieć...
Dłoń Louisa delikatnie przesuwała się tuż pod moim okiem i wmasowywała w to miejsce maść. Obserwowałam jego twarz, jak w skupieniu przyglądał się mojemu policzkowi, lecz po chwili już nie czułam na nim żadnego ruchu. Oczy Louisa intensywnie wpatrywały się w moje własne i przysięgam, jeszcze nigdy nie widziałam koloru jego tęczówek tak dokładnie... Były wprost niebiańskie... Chłopak szybko spuścił wzrok i odchrząknął wymownie, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że nasze twarze przed chwilą coraz bardziej zbliżały się do siebie... Kurwa, kurwa, kurwa!
- Umm... Kupiłem croissanty z czekoladą...
***
- Mo... Mo, już jesteśmy... Megan, obudź się... - usłyszałam nad głową.
Powoli uchyliłam swoje ciężkie jak ołów powieki i rozejrzałam się dookoła.
Już jesteśmy? Gdzie?
- Muszę na chwilę pójść do mechanika. Jeśli chcesz wyjść na świeże powietrze, to masz okazję. - dodał.
- To już Londyn, tak? - pochyliłam się nad deską rozdzielczą i popatrzyłam w niebo.
Błękitne jak nigdy...
- Tak, już jesteśmy. - uśmiechnął się szeroko.
- Chyba się jeszcze trochę prześpię, jeżeli nie masz nic przeciwko. - ziewnęłam rozciągając się na fotelu.
- Nie ma problemu, wracam za kilka minut.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i odwróciłam głowę w stronę szyby... Zobaczyłam mechanika wychodzącego z warsztatu i moje serce na moment zamarło. Niemal z prędkością światła pozbyłam się pasów bezpieczeństwa i wybiegłam z samochodu wyprzedzając zdezorientowanego moim zachowaniem Louisa.
- Harry! - krzyknęłam podbiegając do chłopaka z szarą bandaną zawiązaną wokół kręconej czupryny i bez zastanowienia wskoczyłam mu na ręce wczepiając się mocno w jego ciało i chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
Wszędzie poznałabym tego sukinsyna! Nawet, jeśli zmienił się tak bardzo; teraz miał ładnie opaloną skórę, był wyższy, bardziej umięśniony, a na jego rękach widniało znacznie więcej tatuaży, niż pamiętałam.
- Mój Boże, Mo... - sapnął w moje włosy przyciskając mnie jeszcze mocniej.
Mój kochany Harry, tak bardzo za nim tęskniłam...
- Idiotko, co ty tu robisz? - odstawił mnie na ziemię i uśmiechnął się szeroko. - Liam! - krzyknął nagle, a moje oczy otworzyły się szeroko. - Liam, chodź szybko! Mamy gościa!
Słodki Jezu, Payne też tu jest?!
Może ten dzień nie jest taki znowu najgorszy?
Co ja pieprzę, oczywiście że jest...
- Hazz, mam dużo roboty. Co ty znowu... - zatrzymał się gwałtownie. - No chyba jaja!
- No chyba nie! - zaśmiałam się głośnio i podbiegłam również do niego.
Liam chwycił mnie mocno w pasie i okręcił dookoła kilka razy.
- Boże, tak bardzo tęskniłem! - przycisnął usta do mojego (dzięki Bogu) prawego policzka, a ja zaśmiałam się, kiedy jego broda mnie połaskotała.
Nie wierzę, że to mój Liam.
- Ja też tęskniłam! Nie mówiliście, że chcecie otworzyć warsztat. - szturchnęłam go w ramię.
- Hah, jeśli już zdecydowaliśmy się rzucać studia, to trzeba było znaleźć jakieś zajęcie. - uśmiechnął się figlarnie i oboje podeszliśmy do Stylesa.
- Hej, cycki ci urosły! - Harry bezwstydnie spuścił wzrok na moje piersi, a ja kompletnie zawstydzona popatrzyłam w stronę Louisa, który był już bardzo blisko i słyszał tą jakże żenującą uwagę. - Jesteś w ciąży?
- Co?! - wytrzeszczyłam oczy.
- Słyszałem, że kobietom w ciąży rosną cycki. - zachichotał Curly... Powinnam nadal go tak nazywać?
- Daj spokój, Styles... Rule nie byłby w stanie zmajstrować dziecka.. - Payne parsknął śmiechem.
- O popatrz. - wtrąciłam. - Jakoś mu się w takim razie musiało poszczęścić...
Chłopcy popatrzyli na mnie niepewnie.
- Mo, no co ty... Serio jesteś w ciąży? - Liam podszedł bliżej i już chciał dotknąć mojego brzucha.
- Nie, ja nie... - spuściłam wzrok.
Harry zmrużył oczy i nagle gwałtownie je wytrzeszczył... O Boże, zobaczył policzek! Jest aż tak źle? Podszedł do mnie bliżej i chwycił mój podbródek tak, by przekręcić głowę w bok. Popatrzył na Liama ze zmartwieniem.
- Coś czuję, że dzisiaj pijemy...
- Zdecydowanie. - przytaknął zszokowany Liam. - To on ci to zrobił?!
- Ja... umm... - zająknęłam się i popatrzyłam na Louisa szukając jakiejś pomocy.
No bo hej! Co ja miałam im w sumie powiedzieć? Chad uderzył mnie za to, że powiedziałam mu jakim jest człowiekiem? A po za tym miał romans i teraz będzie ojcem?
- Wydaje mi się, że dziś wieczorem będziecie mieli czas, żeby to obgadać, Megan jest naprawdę wykończona. - Tomlinson uśmiechnął się do mnie ciepło, po czym popatrzył na chłopaków. - A tak w ogóle, to witam, panowie.
Już otwierałam usta, by ich sobie przedstawić, gdy nagle usłyszałam...
- Dzień dobry panie Tomlinson. - Liam uścisnął jego dłoń, a Hazz stał obok mnie i mocno przyciskał mnie do swojego boku.
- Możemy na stronę? - zapytał patrząc na Payne'a.
- Naturalnie, proszę za mną. - i udali się do budynku.
Podniosłam wzrok na Harrego.
- Skąd oni się znają?
- Hah, a kto go nie zna? - Styles parsknął śmiechem. - Koleś prowadzi jedną z najsławniejszych firm kosmetycznych na świecie, a po za tym często robi u nas przeglądy swoich samochodów.
- To on ma ich więcej? - uniosłam brwi w zaskoczeniu.
- Skarbie, to milioner...
Oh...
- A tak w ogóle. - odchrząknął wymownie. - Dziś o dziewiątej idziesz z nami na piwo do 'naszego' baru... Niall z Zaynem na pewno się pojawią, więc nie możesz odmówić. - uśmiechnął się zawadiacko.
- Zayn i Niall nadal studiują? - zachichotałam.
- Taa, tylko oni się jeszcze nie przełamali. - westchnął z rozbawieniem. - ... Jeśli chcesz, możesz zabrać ze sobą kolegę. - zabawnie poruszył brwiami.
Kolegę? ... Oh, tego kolegę...
***
- Umm... Rozgość się? - to było pytanie?
Oparłam dłoń o rączkę walizki i rozejrzałam się dookoła salonu Louisa... Boże, wszystko było takie jasne i wielkie, a ja nie myślałam o niczym innym, jak tylko o ucieczce. Myślałam, że Louis jest typem człowieka, który lubi, jak jest przytulnie, a tu taki chuj... Wnętrze wyglądało jak wyjęte z jakiegoś czasopisma meblarskiego. Od samego patrzenia na to wszystko zrobiło mi się zimniej... W ogóle nie było czuć, że ktoś tu mieszka! Idealnie białe meble, biały puchowy dywan na środku, białe ściany, mega wysoki, biały sufit, ogromna kuchnia utrzymana w srebrnym kolorze połączona z salonem... Mogłabym się założyć, że pobrudzę lub zepsuję coś w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin... Czułam się tam tak cholernie obco...
- Za chwilę pokażę ci pokój w którym będziesz spała.
W milczeniu kiwnęłam głową, po czym zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam zdjąć butów... Nie, nie zrobię tego. Pewnie ma cały sztab sprzątaczek, tak czi inaczej.
Z niepewnym uśmiechem chwycił moją walizkę i skierował się w stronę schodów prowadzących na górę. Posłusznie podążyłam za nim i już po chwili staliśmy przed białymi drzwiami na końcu korytarza.
- Chcesz wejść sama, czy...
- Tak, tak, poradzę sobie. - starałam się wykrzesać szczery uśmiech.
- W takim razie w porządku... - skinął głową mierząc drzwi wzrokiem, po czym popatrzył na mnie. - Pójdę wziąć prysznic... Jeśli chcesz, masz łazienkę w swoim pokoju... Z pewnością trafisz. - puścił oczko w moją stronę.
Najwyraźniej miało podnieść mnie na duchu...
- Poradzę sobie. - uśmiechnęłam się nieśmiało, a on popatrzył na mój policzek i uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy.
- Nadal cię boli?
- Nie, już nawet o tym zapomniałam... - spuściłam wzrok. - Aż tak rzuca się w oczy?
- Jest zaczerwieniony i niestety wyraźnie widać odbite palce. - delikatnie przejechał opuszkami po śladach na mojej twarzy. - Ale przynajmniej nie zrobił się z tego siniak. - spojrzał na mnie próbując dodać mi otuchy.
- Nadal nie mogę uwierzyć w to wszystko... - tylko nie rycz, tylko nie rycz, tylko nie rycz...
- Chcesz o tym pogadać? - popatrzył na mnie ze zmartwieniem.
- Nie, muszę się teraz wyciszyć w samotności, nie gniewaj się.
- Oh, nie mam za co się gniewać... Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w swoim gabinecie.
Taa... Grunt, że wiem, gdzie to pomieszczenie się znajduje. A tak w ogóle to myślałam, że idzie pod prysznic.
Nieśmiało skinęłam głową i już po chwili Louisa nie było obok mnie. Stanęłam twarzą do drzwi, po czym westchnęłam cicho. 'Uhh, no to idziemy' - pomyślałam nieco pewniej chwytając rączkę mojej walizki, po czym przekręciłam srebrną gałkę w drzwiach.
***
- Louis? - zapytałam wychylając głowę zza drzwi.
Przejrzałam chyba z osiem pokoi i żaden - prócz tego właśnie - nie przypominał wyglądem gabinetu. Naprawdę, widziałam nawet coś, co przypominało salę konferencyjną... No cholera, Tomlinson musiał tutaj być. Powoli weszłam do środka i zaczęłam rozglądać się po wnętrzu pomieszczenia. Oczywiście wszędzie dominowała biel. Na środku stało duże biurko, na nim znajdował się laptop, z tyłu stał wyglądający bardzo wygodnie fotel, w ścianie po lewej stronie od wejścia były jakieś drzwi (nie miałam pojęcia, gdzie prowadziły), a przy ścianie tuż za biurkiem stało kilka regałów z książkami. Obok nich było też wielkie okno, muszę dodać... Przez głowę przemknęła mi myśl, że to bez sensu mieć okno za biurkiem, bo przecież światło odbijające się w laptopie musi cholernie przeszkadzać. Zbliżyłam się do wspomnianych wcześniej regałów i zaczęłam przeglądać książki. Jeśli mam być szczera, tytuł żadnej z nich nic mi nie mówił. Postanowiłam wybrać jedną i kiedy wyciągałam po nią dłoń, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam mokrego od wody Louisa z jednym ręcznikiem owiniętym wokół bioder, a drugim zarzuconym na ramionach. Stał przy tych tajemniczych drzwiach, o których wspominałam wcześniej, więc domyśliłam się, że prowadziły one do łazienki... Boże, ile on ich tu ma?
Nie mogłam odkleić wzroku od ciała Tomlinsona. Małe kropelki wody znaczyły ścieżki w każdym zagłębieniu na jego ładnie opalonym torsie... Był naprawdę dobrze zbudowany i gdyby powiedział, że nie ćwiczy, nazwałabym go łgarzem. Miałam okazję dokładnie przyjrzeć się każdemu tatuażowi na jego ciele. Były to głównie jakieś bazgroły, ale wszystko razem tworzyło idealną kompozycję, która w jakiś sposób pasowała mi do niego. Pewnie głównie dlatego, że nie mogłam ich zrozumieć, a Louis też jest takim człowiekiem, którego najwyraźniej ciężko rozgryźć... Gdyby się nie przyznał, w życiu nie pomyślałabym, że może być jakimś prezesiną i do tego milionerem! No hej!
- Szukałaś mnie? - zachichotał cicho, a ja zdałam sobie sprawę, że dzielą mnie sekundy od tego, bym zaczęła się ślinić na jego widok.
W tamtym momencie czułam, że płonę żywcem.
- Umm... Ja... Ja chciałam zapytać. - zaczęłam się jąkać.
- Hah, daj mi kilka minut, to się przebiorę i wtedy pogadamy. - zaśmiał się pod nosem wycierając mokre włosy...
... z których krople wody spływały wprost na jego twarz, przez co wyglądał jeszcze seksowniej, niż normalnie... To niedorzeczne!
Skierował się w stronę wyjścia, a ja usłyszałam, jak cicho i ze śmiechem mówi 'może wtedy uda ci się wysłowić'... Bezczelny!
***
Siedziałam przy kuchennej wysepce i czekałam, aż Louis zejdzie z góry i będziemy mogli w spokoju porozmawiać. Mój Boże, to będzie takie niezręczne... Na cholerę się tak gapiłam! Na cholerę! Powoli przeżuwałam każdy kęs intensywnie zielonego jabłka, które znalazłam w koszyczku na blacie. Usłyszałam kroki na schodach, przez co odwróciłam się w ich stronę.
- Jak się czujesz? - zapytał podchodząc do mnie i biorąc jedno z jabłek.
- Już lepiej. - przytaknęłam.
No tak, przecież jakiś czas temu miałam taki 'czas dla siebie', w którym zawsze analizuję złe wydarzenia... Po tym jak weszłam do pokoju, nawet nie myślałam o zwiedzaniu go. Po prostu oparłam się plecami o drzwi, rzuciłam walizkę gdzieś obok i ponownie poczułam łzy na policzkach. Zsunęłam się na ziemię i podkuliłam nogi, po czym szczelnie oplotłam je swoimi ramionami i wtuliłam twarz w kolana. Wszystkie hamulce, które do tej pory w sobie miałam, puściły. Nie chciałam płakać przy Lou, nie chciałam rozpłakać się przy Harrym czy też Liamie, nie chciałam pokazywać swoich słabości... Zawsze jakoś mi się to udawało, więc i tym razem podołałam. Powoli wstałam z podłogi i mijając białą leżankę podeszłam do wielkiego łóżka w tym samym kolorze. Zdjęłam buty, po czym wdrapałam się na miękką pościel i schowałam twarz w stercie poduszek. To wszystko było naprawdę przytłaczające... Dlaczego nie słuchałam nikogo? Od samego początku nikt z mojego otoczenia nie był pozytywnie nastawiony do Chada. Nikt! Najpierw ostrzegł mnie Liam. Pamiętam, jak szliśmy razem na uczelnię i wtedy Rule nas zaczepił. Poprosił mnie, żebym odpuściła sobie zajęcia tego dnia i wybrała się z nim na miasto... Oczywiście się zgodziłam, ale wtedy Liam poprosił mnie na stronę i zaczął mi tłumaczyć, że przez Chada zawalam sobie rok (to nie był pierwszy raz, kiedy zrywałam się dla niego z zajęć). Odpowiedziałam mu w tedy, że już i tak o to nie dbam, bo nie zamierzam nawet zaczynać następnego. Wtedy Payne ostrzegł mnie, że jeśli rzucę studia, on zrobi to samo... No i rzuciłam je, a Liam przez swoją 'obietnicę' popsuł swoje kontakty z rodziną... Przedtem jakoś nie przywiązywałam do tego większej wagi, gdyż byłam zbyt zakochana w Chadzie, a poza tym mówiłam Liamowi, żeby tego nie robił, bo to tylko i wyłącznie moja sprawa. Lecz gdy popatrzyłam na to z perspektywy czasu... Kurwa, przecież ja skłóciłam go z rodzicami! No, może nie do końca skłóciłam... Ojciec Liama powiedział, że zawiódł się na nim i pamiętam, jak źle czuł się wtedy Lee... Boże, byłam okropną przyjaciółką i muszę go za wszystko przeprosić... Nic mnie nie usprawiedliwia...
Później ostrzegali mnie Harry, Zayn i Niall. Mówili, że Chad wydaje im się jakiś podejrzany i to nie jest koleś dla mnie. Oczywiście miałam to głęboko gdzieś, bo cały czas patrzyłam na tą sytuację przez pryzmat tego, jakie dziewczyny sprowadzał do akademika Niall i z kim zabawiał się Harry... Kompletna kretynka.
Oczywiście ostrzegała mnie też rodzina. Wszyscy z całego serca nienawidzili Chada, a ja nie rozumiałam dlaczego... Raz zaprosiłam go na kolację do mamy, żeby poznać go z resztą i wtedy zaczął wypytywać o mojego ojca, przez co od razu wszyscy go przekreślili... W moim domu nie rozmawiamy o tacie, bo to co się stało, było dla nas jednak trochę za trudne... Nie powinnam mówić czegoś takiego, ale muszę; całe szczęście, że w moim życiu nie było już taty, kiedy pojawił się w nim Chad... Oh i kolacja skończyła się na tym, że Rule zaczął wyzywać się z moją mamą, Monica zaczęła ostro na niego najeżdżać (z wzajemnością), więc Roger i Jake pomogli mi go wyprowadzić. Całą drogę powrotną się do niego nie odzywałam, ale w domu oczywiście uległam... Za to do własnej matki nie odezwałam się wtedy przez miesiąc... Choć jak teraz na to patrzę, to nie było to powodowane tym, że byłam na nią zła... Było mi raczej wstyd za Chada...
- Chcesz o tym pogadać? - zapytał Louis, a ja momentalnie się ocknęłam.
- Co? - zapytałam rozkojarzona.
- Pytam, czy chcesz pogadać o tym, co się dziś wydarzyło... - zaczął niepewnie. - W sumie nie jestem dobry w pocieszaniu i tych sprawach, ale mógłbym cię wysłuchać... Jeśli naturalnie chcesz...
- Nie, Lou... Ja muszę poradzić sobie z tym sama... Ale przyszłam tu do ciebie z prośbą. - przygryzłam wargę. - Masz czas dziś wieczorem?
Zmarszczył brwi.
- Umm, nie wiem, musiałbym zadzwonić do firmy, żeby dowiedzieć się, czy nie jestem jeszcze dziś potrzebny... A o co chodzi?
- Chciałam spotkać się dziś z moimi kumplami z liceum i miałam nadzieję, że pojedziesz ze mną... Skoro już u ciebie mieszkam, to chyba warto wprowadzić cię w kawałek mojego świata. - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zauważ, że trochę już w tym twoim świecie jestem... - wymamrotał pod nosem, po czym niepewnie popatrzył na mój policzek.
Oh, no tak... Tomlinson jest w jakiś sposób powiązany z Chadem... I coś czuję, że tu nie chodzi już nawet o te pieniądze, ale nie zamierzam drążyć tego tematu... Nie dziś.
- Louis... - spuściłam głowę. - Nie wracajmy do tego teraz...
- Tak, w porządku... Przepraszam. - popatrzył na mnie z żalem.
Nie rozczulaj się nade mną, proszę.
- To jak, zadzwonisz do firmy? - zapytałam.
- Tak, za moment... Ale od razu mogę cię poinformować, że jeśli nie będę mógł się urwać, to możesz wziąć jakiś samochód z garażu. - kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- Mówisz poważnie? - zapytałam zaskoczona.
- Pewnie. - zachichotał. - Przyznaj, teraz żałujesz, że mnie zaprosiłaś.
Tak.
- Wcale nie! - ze śmiechem pacnęłam go w ramię.
Huh, jestem taka przekonująca...
***
- To tutaj? - zapytał wskazując na niewielki pub w okolicy akademików.
- Tak! - zawołałam nazbyt radośnie.
Wyluzuj, White, to tylko pub...
- Okay, a więc dalej ty prowadzisz. - zaśmiał się cicho, po czym wyszedł z samochodu, a ja podążyłam jego śladami.
Udaliśmy się w stronę wejścia i już po przekroczeniu progu usłyszałam śmiech Nialla... Boże, jak dobrze wrócić w stare kąty...
Poczułam dłoń Louisa zaciskającą się na moim ramieniu. Popatrzyłam na niego z lekkim uśmiechem, a on odwzajemnił to niepewnie. Od razu wyczułam, że to nie są jego klimaty, miejsce było naprawdę zatłoczone.
- Wszystko okay? - zapytałam.
- Tak, po prostu muszę się przyzwyczaić. - rozejrzał się dookoła.
Uśmiechnęłam się szeroko, po czym zdjęłam jego dłoń z mojego ramienia i splotłam nasze palce tak, by dodać mu otuchy. Louis popatrzył na nasze ręce z zaskoczeniem, ale nie dbałam o to, tylko pociągnęłam go w stronę najbardziej rozgadanego stolika.
- Kogo moje piękne oczy widzą! - zawołał Harry, kiedy tylko mnie dostrzegł.
- Mooooo! - krzyknął Niall, po czym podszedł do mnie, a ja niechętnie puściłam dłoń Louisa i oplotłam ręce wokół szyi Irlandczyka.
- Horan! - zaśmiałam się i zdejmując czapkę z jego głowy, potargałam mu włosy.
- Chryste Panie, jak ja cię dawno widziałem! - uśmiechnął się serdecznie, po czym spuścił wzrok na mój dekolt. - Oh! I nawet cycki ci urosły!
- Kretyn! - założyłam snapback z powrotem na jego głowę i nasunęłam go na twarz chłopaka.
Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Louisa nerwowo rozglądającego się po pomieszczeniu i nagle zrobiło mi się go żal. Niepotrzebnie go tu ze sobą ciągnęłam.
- Niall - odezwałam się do blondyna. - poznaj proszę Louisa.
- Louis Tomlinson, miło mi. - chłopak wyciągnął rękę do Horana, a ten patrzył na nią przez chwilę.
Kurwa mać, uściśnij ją idioto!
- No co ty... - Niall zaśmiał się i już po chwili przyciągnął Louisa do mocnego, męskiego uścisku.
Zaskoczony Lou nieśmiało poklepał młodszego po plecach i po chwili odsunęli się od siebie.
- Horan jestem - blondyn się zaśmiał, a ja przewróciłam oczami z rozbawieniem.
- Siadajcie! - krzyknął Liam.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie, gdy nagle coś do mnie dotarło:
- Gdzie Zayn? - zapytałam marszcząc brwi.
- Poszedł do toalety. - odpowiedział Harry biorąc potężnego łyka piwa z kufla. - O właśnie, może skusicie się na piwo? Ja stawiam!
- Chętnie. - uśmiechnęłam się.
- Ja prowadzę. - odpowiedział Louis wzruszając ramionami.
Harry przecisnął się obok Nialla i stanął obok stolika.
- W takim razie kupię ci bezalkoholowe. - uśmiechnął się szeroko.
- To już w ogóle nie jest piwo! - Lou zmarszczył brwi.
Styles patrzył na niego przez chwilę, po czym chwycił go za ramiona i doprowadził do pionu. Zauważyłam, że Tomlinson poczuł się niekomfortowo... I nic dziwnego.
- Bracie... - zaczął Harry. - Niech no cię uściskam! - szeroko rozpostarł ramiona, po czym owinął je wokół Louisa. - W końcu ktoś podziela moje zdanie!
Taa, to nie był jego pierwszy kufel.
- Ooo, masz całkiem fajny tyłek. - zauważył Curly, a ja dosłownie zobaczyłam, jak wszystkie mięście Louisa się napinają.
TO ZDECYDOWANIE NIE BYŁ JEGO PIERWSZY KUFEL.
Kiedy Harry odszedł w stronę baru, Tomlinson usiadł na stołku tępo wpatrując się w stolik.
- Na pewno wszystko okay? - zapytałam lekko zaniepokojona.
- Daj mi trochę czasu, dobrze? - zaśmiał się nerwowo.
- Witam w moim świecie. - westchnęłam ciężko. - Oni są naprawdę fajni, tylko musisz się do nich przyzwyczaić... To dość 'specyficzni' ludzie. - zmarszczyłam brwi.
- W porządku. - zaśmiał się cicho patrząc mi w oczy.
Odwróciłam się by zobaczyć, czy Harry już wraca, ale zamiast niego moją uwagę przykuł pewien ciemnowłosy chłopak z kilkudniowym zarostem na twarzy, ubrany w ciemne jeansowe rurki i biały top... Uśmiechnęłam się przebiegle.
- Przepraszam na moment. - powiedziałam do Louisa nie spuszczając wzroku z Mulata.
Wstałam i podeszłam do tłumu ludzi tak, by podejść chłopaka od tyłu.
- Przepraszam. - zaczepiłam go, jednak on nie planował się odwracać, ale zatrzymał się. - Czy byłbyś tak miły i postawił mi drinka? Zapomniałam portfela, a zamierzałam się dziś dobrze zabawić. Może byłbyś tak miły i zgodził się mi potowarzyszyć? - przejechałam dłonią wzdłuż jego kręgosłupa siląc się na to, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Skarbie, bardzo mi przykro, ale mam na dziś pewne pla... - odwrócił się powoli i popatrzył na mnie z góry. - No nie! - krzyknął uśmiechając się szeroko! - Zawsze mi to robicie! Jak nie ty, to Harry! - chwycił mnie za uda i podciągnął w górę tak, że teraz oplatałam go nogami wokół bioder. - Brakowało mi cię tutaj. - przycisnął swoje wargi do moich, a ja po sekundzie zareagowałam.
-Hej hej! Co jest? - zmarszczyłam brwi, ale na moich ustach cały czas majaczył uśmiech.
- Sprawdzałem, czy to nadal ty... - zacmokał kilka razy, po czym oblizał wargi. - Tak, to na sto procent moja Mo. - zaśmiał się.
- Jesteś niemożliwy. - zaśmiałam się, po czym razem ruszyliśmy w stronę stolika.
- Nie ma opcji. - mruknęłam pod nosem i skupiłam się na kroplach deszczu spływających po szybie.
- Dlaczego nie? - westchnął poirytowany. - Najpierw prosisz mnie o pomoc, a kiedy przyjeżdżam i ci ją oferuję, ty ją odrzucasz.
Uśmiechnęłam się delikatnie, lecz po chwili syknęłam cicho czując ból na policzku... Louis odwrócił twarz w moją stronę i popatrzył na mnie z troską. Po chwili zauważyłam, że zaparkował pod kawiarnią, w której umówiliśmy się ostatnio:
- Dlaczego się zatrzymujemy? - zapytałam delikatnie dotykając policzka.
- Bo cię boli. - dodał cicho.
Sięgnął ręką po swoją czarną koszulkę niedbale rzuconą na tylne siedzenie samochodu:
- Potrzymaj... - wcisnął materiał do mojej ręki, a ja badawczo przyglądałam się jego poczynaniom.
Louis zaczął majstrować coś za moim siedzeniem, a ja chwyciłam jego t-shirt za rękawy i uniosłam do góry, by zobaczyć nadruk w pełnej okazałości. Guns n' Roses... Poskładałam koszulkę w kostkę i zaczęłam nerwowo miętolić ją w dłoniach:
- Rozłóż ją na udach. - polecił z twarzą tuż obok mojego ramienia.
Posłusznie wykonałam jego polecenie i już po chwili zauważyłam, jak Tomlinson kładzie na koszulce dwie pełne garści lodu. Skąd on, do cholery jasnej, wytrzasnął lód w tamtym momencie?! Nie zaprzątając sobie głowy wyczynami Louisa, odwróciłam się do tyłu i moim oczom ukazała się czerwono-biała lodówka samochodowa. "Kto bogatemu zabroni..." - pomyślałam unosząc brew.
Poczułam, że chłód całkowicie zniknął z moich ud, przez co z powrotem zwróciłam się w stronę przedniej szyby. Louis zrobił ze swojej koszulki coś na kształt kompresu, po czym podał mi ją do ręki i polecił, żebym przyłożyła ją do policzka:
- Poczekaj tu chwilę, skoczę tylko po coś do Sue... Może skusisz się na kawę? - uśmiechnął się figlarnie.
- Chętnie. - pokiwałam głową.
Po niespełna pięciu minutach zauważyłam zgarbionego Louisa uciekającego w stronę samochodu przed deszczem. Spostrzegłam, że prócz dwóch plastikowych kubków z kawą niósł ze sobą jakąś papierową torbę w kolorze beżowym.
- Cholerna pogoda. - mruknął usadowiając się przed kierownicą, odstawiając kubki na stojaki i przeczesując dłonią wilgotne włosy.
Zaczął szperać w torbie i już po chwili wyciągnął z niej niewielkie podłużne pudełko, a ja poczułam zapach świeżego pieczywa unoszący się w samochodzie. Louis otworzył 'tajemnicze pudełko' i wyciągnął z niego białą tubkę maści. Zmarszczyłam brwi:
- Co to jest?
Tomlinson puścił moje pytanie mimo uszu i wycisnął odrobinę substancji na dwa palce. Wolną ręką chwycił moją brodę i przekręcił moją głowę w taki sposób, by mieć lepszy widok na mój czerwony, opuchnięty policzek... Boże, żeby tylko nie zaczął obleśnie sinieć...
Dłoń Louisa delikatnie przesuwała się tuż pod moim okiem i wmasowywała w to miejsce maść. Obserwowałam jego twarz, jak w skupieniu przyglądał się mojemu policzkowi, lecz po chwili już nie czułam na nim żadnego ruchu. Oczy Louisa intensywnie wpatrywały się w moje własne i przysięgam, jeszcze nigdy nie widziałam koloru jego tęczówek tak dokładnie... Były wprost niebiańskie... Chłopak szybko spuścił wzrok i odchrząknął wymownie, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że nasze twarze przed chwilą coraz bardziej zbliżały się do siebie... Kurwa, kurwa, kurwa!
- Umm... Kupiłem croissanty z czekoladą...
***
- Mo... Mo, już jesteśmy... Megan, obudź się... - usłyszałam nad głową.
Powoli uchyliłam swoje ciężkie jak ołów powieki i rozejrzałam się dookoła.
Już jesteśmy? Gdzie?
- Muszę na chwilę pójść do mechanika. Jeśli chcesz wyjść na świeże powietrze, to masz okazję. - dodał.
- To już Londyn, tak? - pochyliłam się nad deską rozdzielczą i popatrzyłam w niebo.
Błękitne jak nigdy...
- Tak, już jesteśmy. - uśmiechnął się szeroko.
- Chyba się jeszcze trochę prześpię, jeżeli nie masz nic przeciwko. - ziewnęłam rozciągając się na fotelu.
- Nie ma problemu, wracam za kilka minut.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i odwróciłam głowę w stronę szyby... Zobaczyłam mechanika wychodzącego z warsztatu i moje serce na moment zamarło. Niemal z prędkością światła pozbyłam się pasów bezpieczeństwa i wybiegłam z samochodu wyprzedzając zdezorientowanego moim zachowaniem Louisa.
- Harry! - krzyknęłam podbiegając do chłopaka z szarą bandaną zawiązaną wokół kręconej czupryny i bez zastanowienia wskoczyłam mu na ręce wczepiając się mocno w jego ciało i chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
Wszędzie poznałabym tego sukinsyna! Nawet, jeśli zmienił się tak bardzo; teraz miał ładnie opaloną skórę, był wyższy, bardziej umięśniony, a na jego rękach widniało znacznie więcej tatuaży, niż pamiętałam.
- Mój Boże, Mo... - sapnął w moje włosy przyciskając mnie jeszcze mocniej.
Mój kochany Harry, tak bardzo za nim tęskniłam...
- Idiotko, co ty tu robisz? - odstawił mnie na ziemię i uśmiechnął się szeroko. - Liam! - krzyknął nagle, a moje oczy otworzyły się szeroko. - Liam, chodź szybko! Mamy gościa!
Słodki Jezu, Payne też tu jest?!
Może ten dzień nie jest taki znowu najgorszy?
Co ja pieprzę, oczywiście że jest...
- Hazz, mam dużo roboty. Co ty znowu... - zatrzymał się gwałtownie. - No chyba jaja!
- No chyba nie! - zaśmiałam się głośnio i podbiegłam również do niego.
Liam chwycił mnie mocno w pasie i okręcił dookoła kilka razy.
- Boże, tak bardzo tęskniłem! - przycisnął usta do mojego (dzięki Bogu) prawego policzka, a ja zaśmiałam się, kiedy jego broda mnie połaskotała.
Nie wierzę, że to mój Liam.
- Ja też tęskniłam! Nie mówiliście, że chcecie otworzyć warsztat. - szturchnęłam go w ramię.
- Hah, jeśli już zdecydowaliśmy się rzucać studia, to trzeba było znaleźć jakieś zajęcie. - uśmiechnął się figlarnie i oboje podeszliśmy do Stylesa.
- Hej, cycki ci urosły! - Harry bezwstydnie spuścił wzrok na moje piersi, a ja kompletnie zawstydzona popatrzyłam w stronę Louisa, który był już bardzo blisko i słyszał tą jakże żenującą uwagę. - Jesteś w ciąży?
- Co?! - wytrzeszczyłam oczy.
- Słyszałem, że kobietom w ciąży rosną cycki. - zachichotał Curly... Powinnam nadal go tak nazywać?
- Daj spokój, Styles... Rule nie byłby w stanie zmajstrować dziecka.. - Payne parsknął śmiechem.
- O popatrz. - wtrąciłam. - Jakoś mu się w takim razie musiało poszczęścić...
Chłopcy popatrzyli na mnie niepewnie.
- Mo, no co ty... Serio jesteś w ciąży? - Liam podszedł bliżej i już chciał dotknąć mojego brzucha.
- Nie, ja nie... - spuściłam wzrok.
Harry zmrużył oczy i nagle gwałtownie je wytrzeszczył... O Boże, zobaczył policzek! Jest aż tak źle? Podszedł do mnie bliżej i chwycił mój podbródek tak, by przekręcić głowę w bok. Popatrzył na Liama ze zmartwieniem.
- Coś czuję, że dzisiaj pijemy...
- Zdecydowanie. - przytaknął zszokowany Liam. - To on ci to zrobił?!
- Ja... umm... - zająknęłam się i popatrzyłam na Louisa szukając jakiejś pomocy.
No bo hej! Co ja miałam im w sumie powiedzieć? Chad uderzył mnie za to, że powiedziałam mu jakim jest człowiekiem? A po za tym miał romans i teraz będzie ojcem?
- Wydaje mi się, że dziś wieczorem będziecie mieli czas, żeby to obgadać, Megan jest naprawdę wykończona. - Tomlinson uśmiechnął się do mnie ciepło, po czym popatrzył na chłopaków. - A tak w ogóle, to witam, panowie.
Już otwierałam usta, by ich sobie przedstawić, gdy nagle usłyszałam...
- Dzień dobry panie Tomlinson. - Liam uścisnął jego dłoń, a Hazz stał obok mnie i mocno przyciskał mnie do swojego boku.
- Możemy na stronę? - zapytał patrząc na Payne'a.
- Naturalnie, proszę za mną. - i udali się do budynku.
Podniosłam wzrok na Harrego.
- Skąd oni się znają?
- Hah, a kto go nie zna? - Styles parsknął śmiechem. - Koleś prowadzi jedną z najsławniejszych firm kosmetycznych na świecie, a po za tym często robi u nas przeglądy swoich samochodów.
- To on ma ich więcej? - uniosłam brwi w zaskoczeniu.
- Skarbie, to milioner...
Oh...
- A tak w ogóle. - odchrząknął wymownie. - Dziś o dziewiątej idziesz z nami na piwo do 'naszego' baru... Niall z Zaynem na pewno się pojawią, więc nie możesz odmówić. - uśmiechnął się zawadiacko.
- Zayn i Niall nadal studiują? - zachichotałam.
- Taa, tylko oni się jeszcze nie przełamali. - westchnął z rozbawieniem. - ... Jeśli chcesz, możesz zabrać ze sobą kolegę. - zabawnie poruszył brwiami.
Kolegę? ... Oh, tego kolegę...
***
- Umm... Rozgość się? - to było pytanie?
Oparłam dłoń o rączkę walizki i rozejrzałam się dookoła salonu Louisa... Boże, wszystko było takie jasne i wielkie, a ja nie myślałam o niczym innym, jak tylko o ucieczce. Myślałam, że Louis jest typem człowieka, który lubi, jak jest przytulnie, a tu taki chuj... Wnętrze wyglądało jak wyjęte z jakiegoś czasopisma meblarskiego. Od samego patrzenia na to wszystko zrobiło mi się zimniej... W ogóle nie było czuć, że ktoś tu mieszka! Idealnie białe meble, biały puchowy dywan na środku, białe ściany, mega wysoki, biały sufit, ogromna kuchnia utrzymana w srebrnym kolorze połączona z salonem... Mogłabym się założyć, że pobrudzę lub zepsuję coś w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin... Czułam się tam tak cholernie obco...
- Za chwilę pokażę ci pokój w którym będziesz spała.
W milczeniu kiwnęłam głową, po czym zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam zdjąć butów... Nie, nie zrobię tego. Pewnie ma cały sztab sprzątaczek, tak czi inaczej.
Z niepewnym uśmiechem chwycił moją walizkę i skierował się w stronę schodów prowadzących na górę. Posłusznie podążyłam za nim i już po chwili staliśmy przed białymi drzwiami na końcu korytarza.
- Chcesz wejść sama, czy...
- Tak, tak, poradzę sobie. - starałam się wykrzesać szczery uśmiech.
- W takim razie w porządku... - skinął głową mierząc drzwi wzrokiem, po czym popatrzył na mnie. - Pójdę wziąć prysznic... Jeśli chcesz, masz łazienkę w swoim pokoju... Z pewnością trafisz. - puścił oczko w moją stronę.
Najwyraźniej miało podnieść mnie na duchu...
- Poradzę sobie. - uśmiechnęłam się nieśmiało, a on popatrzył na mój policzek i uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy.
- Nadal cię boli?
- Nie, już nawet o tym zapomniałam... - spuściłam wzrok. - Aż tak rzuca się w oczy?
- Jest zaczerwieniony i niestety wyraźnie widać odbite palce. - delikatnie przejechał opuszkami po śladach na mojej twarzy. - Ale przynajmniej nie zrobił się z tego siniak. - spojrzał na mnie próbując dodać mi otuchy.
- Nadal nie mogę uwierzyć w to wszystko... - tylko nie rycz, tylko nie rycz, tylko nie rycz...
- Chcesz o tym pogadać? - popatrzył na mnie ze zmartwieniem.
- Nie, muszę się teraz wyciszyć w samotności, nie gniewaj się.
- Oh, nie mam za co się gniewać... Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w swoim gabinecie.
Taa... Grunt, że wiem, gdzie to pomieszczenie się znajduje. A tak w ogóle to myślałam, że idzie pod prysznic.
Nieśmiało skinęłam głową i już po chwili Louisa nie było obok mnie. Stanęłam twarzą do drzwi, po czym westchnęłam cicho. 'Uhh, no to idziemy' - pomyślałam nieco pewniej chwytając rączkę mojej walizki, po czym przekręciłam srebrną gałkę w drzwiach.
***
- Louis? - zapytałam wychylając głowę zza drzwi.
Przejrzałam chyba z osiem pokoi i żaden - prócz tego właśnie - nie przypominał wyglądem gabinetu. Naprawdę, widziałam nawet coś, co przypominało salę konferencyjną... No cholera, Tomlinson musiał tutaj być. Powoli weszłam do środka i zaczęłam rozglądać się po wnętrzu pomieszczenia. Oczywiście wszędzie dominowała biel. Na środku stało duże biurko, na nim znajdował się laptop, z tyłu stał wyglądający bardzo wygodnie fotel, w ścianie po lewej stronie od wejścia były jakieś drzwi (nie miałam pojęcia, gdzie prowadziły), a przy ścianie tuż za biurkiem stało kilka regałów z książkami. Obok nich było też wielkie okno, muszę dodać... Przez głowę przemknęła mi myśl, że to bez sensu mieć okno za biurkiem, bo przecież światło odbijające się w laptopie musi cholernie przeszkadzać. Zbliżyłam się do wspomnianych wcześniej regałów i zaczęłam przeglądać książki. Jeśli mam być szczera, tytuł żadnej z nich nic mi nie mówił. Postanowiłam wybrać jedną i kiedy wyciągałam po nią dłoń, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam mokrego od wody Louisa z jednym ręcznikiem owiniętym wokół bioder, a drugim zarzuconym na ramionach. Stał przy tych tajemniczych drzwiach, o których wspominałam wcześniej, więc domyśliłam się, że prowadziły one do łazienki... Boże, ile on ich tu ma?
Nie mogłam odkleić wzroku od ciała Tomlinsona. Małe kropelki wody znaczyły ścieżki w każdym zagłębieniu na jego ładnie opalonym torsie... Był naprawdę dobrze zbudowany i gdyby powiedział, że nie ćwiczy, nazwałabym go łgarzem. Miałam okazję dokładnie przyjrzeć się każdemu tatuażowi na jego ciele. Były to głównie jakieś bazgroły, ale wszystko razem tworzyło idealną kompozycję, która w jakiś sposób pasowała mi do niego. Pewnie głównie dlatego, że nie mogłam ich zrozumieć, a Louis też jest takim człowiekiem, którego najwyraźniej ciężko rozgryźć... Gdyby się nie przyznał, w życiu nie pomyślałabym, że może być jakimś prezesiną i do tego milionerem! No hej!
- Szukałaś mnie? - zachichotał cicho, a ja zdałam sobie sprawę, że dzielą mnie sekundy od tego, bym zaczęła się ślinić na jego widok.
W tamtym momencie czułam, że płonę żywcem.
- Umm... Ja... Ja chciałam zapytać. - zaczęłam się jąkać.
- Hah, daj mi kilka minut, to się przebiorę i wtedy pogadamy. - zaśmiał się pod nosem wycierając mokre włosy...
... z których krople wody spływały wprost na jego twarz, przez co wyglądał jeszcze seksowniej, niż normalnie... To niedorzeczne!
Skierował się w stronę wyjścia, a ja usłyszałam, jak cicho i ze śmiechem mówi 'może wtedy uda ci się wysłowić'... Bezczelny!
***
Siedziałam przy kuchennej wysepce i czekałam, aż Louis zejdzie z góry i będziemy mogli w spokoju porozmawiać. Mój Boże, to będzie takie niezręczne... Na cholerę się tak gapiłam! Na cholerę! Powoli przeżuwałam każdy kęs intensywnie zielonego jabłka, które znalazłam w koszyczku na blacie. Usłyszałam kroki na schodach, przez co odwróciłam się w ich stronę.
- Jak się czujesz? - zapytał podchodząc do mnie i biorąc jedno z jabłek.
- Już lepiej. - przytaknęłam.
No tak, przecież jakiś czas temu miałam taki 'czas dla siebie', w którym zawsze analizuję złe wydarzenia... Po tym jak weszłam do pokoju, nawet nie myślałam o zwiedzaniu go. Po prostu oparłam się plecami o drzwi, rzuciłam walizkę gdzieś obok i ponownie poczułam łzy na policzkach. Zsunęłam się na ziemię i podkuliłam nogi, po czym szczelnie oplotłam je swoimi ramionami i wtuliłam twarz w kolana. Wszystkie hamulce, które do tej pory w sobie miałam, puściły. Nie chciałam płakać przy Lou, nie chciałam rozpłakać się przy Harrym czy też Liamie, nie chciałam pokazywać swoich słabości... Zawsze jakoś mi się to udawało, więc i tym razem podołałam. Powoli wstałam z podłogi i mijając białą leżankę podeszłam do wielkiego łóżka w tym samym kolorze. Zdjęłam buty, po czym wdrapałam się na miękką pościel i schowałam twarz w stercie poduszek. To wszystko było naprawdę przytłaczające... Dlaczego nie słuchałam nikogo? Od samego początku nikt z mojego otoczenia nie był pozytywnie nastawiony do Chada. Nikt! Najpierw ostrzegł mnie Liam. Pamiętam, jak szliśmy razem na uczelnię i wtedy Rule nas zaczepił. Poprosił mnie, żebym odpuściła sobie zajęcia tego dnia i wybrała się z nim na miasto... Oczywiście się zgodziłam, ale wtedy Liam poprosił mnie na stronę i zaczął mi tłumaczyć, że przez Chada zawalam sobie rok (to nie był pierwszy raz, kiedy zrywałam się dla niego z zajęć). Odpowiedziałam mu w tedy, że już i tak o to nie dbam, bo nie zamierzam nawet zaczynać następnego. Wtedy Payne ostrzegł mnie, że jeśli rzucę studia, on zrobi to samo... No i rzuciłam je, a Liam przez swoją 'obietnicę' popsuł swoje kontakty z rodziną... Przedtem jakoś nie przywiązywałam do tego większej wagi, gdyż byłam zbyt zakochana w Chadzie, a poza tym mówiłam Liamowi, żeby tego nie robił, bo to tylko i wyłącznie moja sprawa. Lecz gdy popatrzyłam na to z perspektywy czasu... Kurwa, przecież ja skłóciłam go z rodzicami! No, może nie do końca skłóciłam... Ojciec Liama powiedział, że zawiódł się na nim i pamiętam, jak źle czuł się wtedy Lee... Boże, byłam okropną przyjaciółką i muszę go za wszystko przeprosić... Nic mnie nie usprawiedliwia...
Później ostrzegali mnie Harry, Zayn i Niall. Mówili, że Chad wydaje im się jakiś podejrzany i to nie jest koleś dla mnie. Oczywiście miałam to głęboko gdzieś, bo cały czas patrzyłam na tą sytuację przez pryzmat tego, jakie dziewczyny sprowadzał do akademika Niall i z kim zabawiał się Harry... Kompletna kretynka.
Oczywiście ostrzegała mnie też rodzina. Wszyscy z całego serca nienawidzili Chada, a ja nie rozumiałam dlaczego... Raz zaprosiłam go na kolację do mamy, żeby poznać go z resztą i wtedy zaczął wypytywać o mojego ojca, przez co od razu wszyscy go przekreślili... W moim domu nie rozmawiamy o tacie, bo to co się stało, było dla nas jednak trochę za trudne... Nie powinnam mówić czegoś takiego, ale muszę; całe szczęście, że w moim życiu nie było już taty, kiedy pojawił się w nim Chad... Oh i kolacja skończyła się na tym, że Rule zaczął wyzywać się z moją mamą, Monica zaczęła ostro na niego najeżdżać (z wzajemnością), więc Roger i Jake pomogli mi go wyprowadzić. Całą drogę powrotną się do niego nie odzywałam, ale w domu oczywiście uległam... Za to do własnej matki nie odezwałam się wtedy przez miesiąc... Choć jak teraz na to patrzę, to nie było to powodowane tym, że byłam na nią zła... Było mi raczej wstyd za Chada...
- Chcesz o tym pogadać? - zapytał Louis, a ja momentalnie się ocknęłam.
- Co? - zapytałam rozkojarzona.
- Pytam, czy chcesz pogadać o tym, co się dziś wydarzyło... - zaczął niepewnie. - W sumie nie jestem dobry w pocieszaniu i tych sprawach, ale mógłbym cię wysłuchać... Jeśli naturalnie chcesz...
- Nie, Lou... Ja muszę poradzić sobie z tym sama... Ale przyszłam tu do ciebie z prośbą. - przygryzłam wargę. - Masz czas dziś wieczorem?
Zmarszczył brwi.
- Umm, nie wiem, musiałbym zadzwonić do firmy, żeby dowiedzieć się, czy nie jestem jeszcze dziś potrzebny... A o co chodzi?
- Chciałam spotkać się dziś z moimi kumplami z liceum i miałam nadzieję, że pojedziesz ze mną... Skoro już u ciebie mieszkam, to chyba warto wprowadzić cię w kawałek mojego świata. - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zauważ, że trochę już w tym twoim świecie jestem... - wymamrotał pod nosem, po czym niepewnie popatrzył na mój policzek.
Oh, no tak... Tomlinson jest w jakiś sposób powiązany z Chadem... I coś czuję, że tu nie chodzi już nawet o te pieniądze, ale nie zamierzam drążyć tego tematu... Nie dziś.
- Louis... - spuściłam głowę. - Nie wracajmy do tego teraz...
- Tak, w porządku... Przepraszam. - popatrzył na mnie z żalem.
Nie rozczulaj się nade mną, proszę.
- To jak, zadzwonisz do firmy? - zapytałam.
- Tak, za moment... Ale od razu mogę cię poinformować, że jeśli nie będę mógł się urwać, to możesz wziąć jakiś samochód z garażu. - kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- Mówisz poważnie? - zapytałam zaskoczona.
- Pewnie. - zachichotał. - Przyznaj, teraz żałujesz, że mnie zaprosiłaś.
Tak.
- Wcale nie! - ze śmiechem pacnęłam go w ramię.
Huh, jestem taka przekonująca...
***
- To tutaj? - zapytał wskazując na niewielki pub w okolicy akademików.
- Tak! - zawołałam nazbyt radośnie.
Wyluzuj, White, to tylko pub...
- Okay, a więc dalej ty prowadzisz. - zaśmiał się cicho, po czym wyszedł z samochodu, a ja podążyłam jego śladami.
Udaliśmy się w stronę wejścia i już po przekroczeniu progu usłyszałam śmiech Nialla... Boże, jak dobrze wrócić w stare kąty...
Poczułam dłoń Louisa zaciskającą się na moim ramieniu. Popatrzyłam na niego z lekkim uśmiechem, a on odwzajemnił to niepewnie. Od razu wyczułam, że to nie są jego klimaty, miejsce było naprawdę zatłoczone.
- Wszystko okay? - zapytałam.
- Tak, po prostu muszę się przyzwyczaić. - rozejrzał się dookoła.
Uśmiechnęłam się szeroko, po czym zdjęłam jego dłoń z mojego ramienia i splotłam nasze palce tak, by dodać mu otuchy. Louis popatrzył na nasze ręce z zaskoczeniem, ale nie dbałam o to, tylko pociągnęłam go w stronę najbardziej rozgadanego stolika.
- Kogo moje piękne oczy widzą! - zawołał Harry, kiedy tylko mnie dostrzegł.
- Mooooo! - krzyknął Niall, po czym podszedł do mnie, a ja niechętnie puściłam dłoń Louisa i oplotłam ręce wokół szyi Irlandczyka.
- Horan! - zaśmiałam się i zdejmując czapkę z jego głowy, potargałam mu włosy.
- Chryste Panie, jak ja cię dawno widziałem! - uśmiechnął się serdecznie, po czym spuścił wzrok na mój dekolt. - Oh! I nawet cycki ci urosły!
- Kretyn! - założyłam snapback z powrotem na jego głowę i nasunęłam go na twarz chłopaka.
Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Louisa nerwowo rozglądającego się po pomieszczeniu i nagle zrobiło mi się go żal. Niepotrzebnie go tu ze sobą ciągnęłam.
- Niall - odezwałam się do blondyna. - poznaj proszę Louisa.
- Louis Tomlinson, miło mi. - chłopak wyciągnął rękę do Horana, a ten patrzył na nią przez chwilę.
Kurwa mać, uściśnij ją idioto!
- No co ty... - Niall zaśmiał się i już po chwili przyciągnął Louisa do mocnego, męskiego uścisku.
Zaskoczony Lou nieśmiało poklepał młodszego po plecach i po chwili odsunęli się od siebie.
- Horan jestem - blondyn się zaśmiał, a ja przewróciłam oczami z rozbawieniem.
- Siadajcie! - krzyknął Liam.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie, gdy nagle coś do mnie dotarło:
- Gdzie Zayn? - zapytałam marszcząc brwi.
- Poszedł do toalety. - odpowiedział Harry biorąc potężnego łyka piwa z kufla. - O właśnie, może skusicie się na piwo? Ja stawiam!
- Chętnie. - uśmiechnęłam się.
- Ja prowadzę. - odpowiedział Louis wzruszając ramionami.
Harry przecisnął się obok Nialla i stanął obok stolika.
- W takim razie kupię ci bezalkoholowe. - uśmiechnął się szeroko.
- To już w ogóle nie jest piwo! - Lou zmarszczył brwi.
Styles patrzył na niego przez chwilę, po czym chwycił go za ramiona i doprowadził do pionu. Zauważyłam, że Tomlinson poczuł się niekomfortowo... I nic dziwnego.
- Bracie... - zaczął Harry. - Niech no cię uściskam! - szeroko rozpostarł ramiona, po czym owinął je wokół Louisa. - W końcu ktoś podziela moje zdanie!
Taa, to nie był jego pierwszy kufel.
- Ooo, masz całkiem fajny tyłek. - zauważył Curly, a ja dosłownie zobaczyłam, jak wszystkie mięście Louisa się napinają.
TO ZDECYDOWANIE NIE BYŁ JEGO PIERWSZY KUFEL.
Kiedy Harry odszedł w stronę baru, Tomlinson usiadł na stołku tępo wpatrując się w stolik.
- Na pewno wszystko okay? - zapytałam lekko zaniepokojona.
- Daj mi trochę czasu, dobrze? - zaśmiał się nerwowo.
- Witam w moim świecie. - westchnęłam ciężko. - Oni są naprawdę fajni, tylko musisz się do nich przyzwyczaić... To dość 'specyficzni' ludzie. - zmarszczyłam brwi.
- W porządku. - zaśmiał się cicho patrząc mi w oczy.
Odwróciłam się by zobaczyć, czy Harry już wraca, ale zamiast niego moją uwagę przykuł pewien ciemnowłosy chłopak z kilkudniowym zarostem na twarzy, ubrany w ciemne jeansowe rurki i biały top... Uśmiechnęłam się przebiegle.
- Przepraszam na moment. - powiedziałam do Louisa nie spuszczając wzroku z Mulata.
Wstałam i podeszłam do tłumu ludzi tak, by podejść chłopaka od tyłu.
- Przepraszam. - zaczepiłam go, jednak on nie planował się odwracać, ale zatrzymał się. - Czy byłbyś tak miły i postawił mi drinka? Zapomniałam portfela, a zamierzałam się dziś dobrze zabawić. Może byłbyś tak miły i zgodził się mi potowarzyszyć? - przejechałam dłonią wzdłuż jego kręgosłupa siląc się na to, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Skarbie, bardzo mi przykro, ale mam na dziś pewne pla... - odwrócił się powoli i popatrzył na mnie z góry. - No nie! - krzyknął uśmiechając się szeroko! - Zawsze mi to robicie! Jak nie ty, to Harry! - chwycił mnie za uda i podciągnął w górę tak, że teraz oplatałam go nogami wokół bioder. - Brakowało mi cię tutaj. - przycisnął swoje wargi do moich, a ja po sekundzie zareagowałam.
-Hej hej! Co jest? - zmarszczyłam brwi, ale na moich ustach cały czas majaczył uśmiech.
- Sprawdzałem, czy to nadal ty... - zacmokał kilka razy, po czym oblizał wargi. - Tak, to na sto procent moja Mo. - zaśmiał się.
- Jesteś niemożliwy. - zaśmiałam się, po czym razem ruszyliśmy w stronę stolika.
Rozdział niesprawdzany!
Cześć wszystkim...
No to co, oddaję w Wasze ręce rozdział 10.. Nie wyszedł do końca tak, jak to sobie zaplanowałam, ale nie chciałam już przedłużać.. Wiem, w wakacje miało być więcej rozdziałów, a ja znowu Was zawiodłam, przepraszam :c
Nie wiem, czy chcecie słuchać moich wyjaśnień, ale chyba Wam się one należą.. Jeśli nie, to przejdźcie od razu do komentarza, bo chciałabym, abyście wyrazili SZCZERĄ opinię.. Jest sens pisać dalej?
WYJAŚNIENIA:
Moi rodzice na początku wakacji, nie uprzedzając nikogo, postanowili zrobić sobie remont.. I to akurat w tym pokoju, w którym mam podpięty internet.. Przez całe wakacje internet mam praktycznie tylko na telefonie, który swoją drogą nie chcę włączać mi bloggera, nie wiem dlaczego... Jeśli miałam internet, to tylko chwilami, bo albo co jakiś czas mi go wyłączali, albo moja siostra nie chciała mi pożyczyć laptopa, gdyż aktualnie już nie mam komputera .. Czekam na kupno nowego, ale to wszystko dopiero po remoncie .. KTÓRY MOŻE POTRWAĆ KURWA DO ŚWIĄT, ale pokój z internetem już jest praktycznie skończony, więc jakby co, to teraz mogę usprawiedliwić się tylko brakiem kompa..
Przepraszam Wszystkich bardzo mocno :c
Do następnego !
xXx
niedziela, 22 czerwca 2014
Rozdział 9.
Rozdział pisany przy: OneRepublic - Secrets
- Dziewczyną... - powtórzyłam.
- Nie, nie, to ja jestem jego dziewczyną, a ty kuzynką. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Kuzynką... - powtórzyłam.
Prawdopodobnie wyglądałam i odzywałam się tak, jakby mój mózg właśnie się wyłączył...
- Tak właśnie. - wzruszyła ramionami i zachichotała cicho.
Patrzyłam na nią przytępionym wzrokiem i nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nie dość, że mnie oszukiwał, to jeszcze zdradzał? Poczułam się jak ostatnia, wykorzystana szmata...
- Widzę, że potrzebujesz większej ilości wyjaśnień. - zaczęła parzyć sobie herbatę. - A więc jestem z Chadem już dobry rok... Zapewne ci o tym nie powiedział. - o popatrz, jakoś nie miał okazji... - Poznaliśmy się w klubie, w którym pracowałam... Trochę głupio mi się przyznać, ale w sumie niedługo będziemy rodziną, więc po co zaczynać znajomość od ukrywania prawdy? Klub, w którym pracowałam, był klubem nocnym. - niepewnie popatrzyła mi w oczy. - Tak, jestem striptizerką... Znaczy byłam! Byłam... Chad mnie z tego wyciągnął, jest takie opiekuńczy. - uśmiechnęła się pod nosem, a ja poczułam delikatne pieczenie pod powiekami... Zazdroszczę... - Przychodził do mnie do pracy, patrzył jak tańczę, płacił... Pewnego razu był świadkiem, jak mój szef oczekiwał ode mnie czegoś więcej, niż tylko tańca... Właśnie tego dnia wyciągnął mnie z tego całego gówna i mniej więcej od tamtego czasu się spotykamy... Czasami pomieszkiwaliśmy w mojej kawalerce, czasami tutaj. Dzięki niemu wyszłam na prostą, jest niesamowitym człowiekiem... Zazdroszczę ci, Mo.
- Mi? - zapytałam drżącym głosem.
Cholera jasna.
- Tak, tobie... Też chciałabym mieć w rodzinie tak wspaniałych ludzi.
- Żebyś się nie przeliczyła. - mruknęłam pod nosem.
- Słucham?
- Nie, nic... Wpadłaś go po prostu odwiedzić? - zapytałam.
- Umm, nie... - zmieszała się. - Jest coś, o czym muszę z nim poważnie porozmawiać... Powiedziałabym ci, ale byłoby niesprawiedliwe, gdybyś dowiedziała się pierwsza...
- Oh, okay... Chad powinien wrócić za jakiś czas... Pozwolisz, że pójdę do pokoju... W sumie jesteś u siebie, prawda? Dasz sobie sama radę. - starałam się wykrzesać uśmiech.
- Racja. - uśmiechnęła się szeroko.
Zajebisty dzień, nie ma co...
Ze zmęczeniem przetarłam twarz dłońmi i leniwym krokiem opuściłam kuchnię. Miałam serdecznie dość tego wszystkiego; Chada, jego kłamstw, dzisiejszego dnia, życia... Dosłownie błagałam o koniec... Kiedy tylko wyszłam na korytarz usłyszałam dźwięk kluczyka przekręcanego w drzwiach. Teraz dopiero zaczynało robić się ciekawie...
Rule popatrzył na mnie z lekką dezorientacją na twarzy:
- Cześć?
- Cześć. - odpowiedziałam chłodno. - Gdzie byłeś?
- O Jezu, a ty znowu to samo... U kumpli. - przysunął się do mnie i próbował mnie pocałować, ale szybko zrobiłam unik.
- Masz gościa. - skinieniem głowy wskazałam na kuchnię.
- Ja? - zmarszczył brwi.
- Nie, ja. - fuknęłam.
- Kurcze, o co ci dziś chodzi? - zapytał i wyminął mnie zmierzając do kuchni energicznym krokiem.
Człowieku, pędzisz na śmierć...
Gdy tylko stanął w progu, zatrzymał się gwałtownie:
- J-jasmine... - wyjąkał, po czym szybko przeniósł na mnie wzrok.
Ze zrezygnowaniem pokiwałam głową i ruszyłam w stronę kuchni, niestety ręce Chada uniemożliwiły mi dalsze ruchy:
- Posłuchaj, nie wiem, co ona ci powiedziała, ale tak na prawdę, to tyko moja kuzynka... Nie miałem jeszcze okazji ci jej przedstawić. - uśmiechnął się delikatnie, ale w jego oczach majaczył strach.
Parsknęłam śmiechem.
- Idioto, wiem już o wszystkim. Ciekawą masz rodzinkę, wiesz? Twoje kuzynki są jednocześnie twoimi dziewczynami i jedna już nawet wspomina o tym, że niedługo wszyscy będziemy rodziną... - popatrzyłam na jego ręce zaciśnięte na moich przedramionach. - Nie dotykaj mnie, bo zaraz mogę cię nieźle wkopać. - ostrzegłam.
Chad nerwowo przełknął ślinę, po czym powoli opuścił ręce wzdłuż ciała... Pieprzony tchórz.
- No, więc zguba się znalazła. - zawołałam nazbyt wesoło, wchodząc do kuchni.
Jasmine uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do Rule'a składając soczysty pocałunek na jednym z jego nieogolonych policzków. Poczułam, jak wnętrzności podchodzą mi do gardła, a pod powiekami po raz kolejny pojawiło się znajome szczypanie.
- A więc... - odchrząknęłam wymownie. - Jasmine. Chciałaś coś powiedzieć Chadowi, prawda? - podparłam brodę dłońmi i przyglądałam im się z fałszywym uśmieszkiem na ustach.
Cholera jasna, gdybym nie była tak dobra w ukrywaniu uczuć, zapewne w tamtej chwili wyciągałabym ją za włosy z mojego domu.
- Och, no tak. - zachichotała dźwięcznie. - Chad. - popatrzyła mu głęboko w oczy.
Przeurocze... Chwyciłam kubek z herbatą i upiłam łyk... Jeden łyk.
- Jestem w ciąży! - pisnęła.
Momentalnie cała zawartość mojej jamy ustnej wylądowała na kuchennym blacie. Czy ja się przesłyszałam?! Podniosłam na nich swój niedowierzający wzrok:
- Meg... - szepnął Chad.
- Wszystko okay, Mo? - zapytała Jasmine.
Szybko pokiwałam głową i przetarłam usta rękawem swetra, który aktualnie miałam na sobie...
- T... tak. Chyba tak. - wyjąkałam. - Nie przeszkadzajcie sobie.
Chad będzie ojcem.
Chad, mój chłopak, będzie ojcem.
Chad, mój chłopak, będzie pieprzonym ojcem.
Chad, mój chłopak, będzie cholernym, pieprzonym ojcem.
O kurwa...
- Kiedy to się stało?! - Rule nerwowym gestem przeczesał włosy palcami.
Od razu zapytaj: "Za którym razem"... Ja tu tylko siedzę.
- Pamiętasz dzień, kiedy Megan wróciła do UK? No wiesz... Wtedy co zacząłeś panikować i musiałam uciekać przez tylne drzwi domu. - zaśmiała się cicho. - Wybacz, Meg, ale zastanie mnie kompletnie nagiej w domu swojego kuzyna mogłoby być dla ciebie nieco szokujące, prawda?
Pieprzyli się w moim własnym domu?!
Dziewczyna ponownie przeniosła wzrok na Chada:
- Sądzę, że to stało się właśnie tego dnia...
- Skąd ty to niby możesz wiedzieć? - wtrąciłam.
Oboje popatrzyli na mnie i na twarzy każdego z nich malowała się inna emocja; Jasmine była nieco rozdrażniona moją nieuprzejmością (kobieto, gdybyś ty wiedziała, co dzieje się w mojej głowie...),Chad natomiast wyglądał tak, jakby miał lada moment narobić w gacie...
- Jess, może... Może pojedź do domu, muszę porozmawiać z Meg... W cztery oczy... Później do ciebie przyjadę... - wyszeptał.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym dziewczyna krótko pożegnała się ze mną i powiedziała, że ma nadzieję, iż jeszcze kiedyś będzie dane nam się spotkać przy jakiejś kawie...Po moim trupie...
Kiedy byliśmy już sami w mieszkaniu, Chad uśmiechnął się delikatnie i powoli zmierzał w moją stronę. Instynktownie zrobiłam krok do tyłu, a wszelkie hamulce zaczęły puszczać w tamtym momencie:
- To koniec... - powiedziałam niemal bezgłośnie.
- Mo, no co ty... - próbował chwycić mnie za dłoń, ale szybko odsunęłam się od niego.
- Nie. Dotykaj. Mnie. - wycedziłam przez zęby i nagle poczułam gorące łzy na swoich policzkach.
- Ej, mała... Nie wygłupiaj się... Chcesz teraz to wszystko zakończyć? Tak po prostu?
- Ty to skończyłeś. To twoja wina... Boże, jaka ja byłam głupia...
- Daj spokój. - przechylił głowę na bok.
- Trzy lata... Zmarnowałeś mi trzy lata życia... A przecież się starałam! Nie mogłeś mi zwyczajnie powiedzieć, że ci nie wystarczam?!
- Jakie trzy lata? O czym ty mówisz?! Przez ostatni rok w ogóle cię tu nie było! Byłem sam, rozumiesz?! - wrzasnął.
- No chyba nie do końca "sam". - syknęłam. - Nie było mnie przez rok, bo pracowałam! Tak, pracowałam! Głównie na utrzymanie twojej pierdolonej dupy! Zrobiłam to dla ciebie kretynie! A ty przez ten czas pieprzyłeś jakąś panienkę na boku?! Brzydzę się tobą! Też rozumiesz?!
Nie czekałam na odpowiedź. Po prostu wybiegłam z kuchni i skierowałam się w stronę sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizki, którą znalazłam pod łóżkiem... Naszym łóżkiem... Kurwa, nienawidzę tego sukinsyna.... Wyjęłam z kieszeni jeansów telefon i zadzwoniłam pod ostatnio zapisany numer:
- Mo?
- Louis, pomóż mi... - pociągnęłam nosem.
- Mo, co się dzieje? - zapytał lekko podenerwowany.
- Błagam, przyjedź po mnie...
- Ale zaraz muszę wyjeżdżać...
- Proszę... - jęknęłam zrezygnowana łapiąc się wolną ręką za czoło. - Louis, nie mam do kogo zwrócić się o pomoc.. Jesteś moją jedyną nadzieją...
***
Usłyszałam za drzwiami głośny huk... Chad uderzył w nie pięścią:
- Meg, otwieraj! Nie pozwolę ci tego skończyć!
Poczułam jeszcze większą wściekłość budującą się w całym moim ciele. Podbiegłam do drzwi i zaczęłam okładać drewnianą powłokę pięściami:
- Idioto! Będziesz miał dziecko, nie dociera to do ciebie?! Co, chcesz zostawić tą laskę z brzuchem?!
- Tak, tego właśnie chcę! - warknął, lecz po chwili jego głos się uspokoił. - Meg, jesteś dla mnie najważniejsza...
Wtedy już nie wytrzymałam. Otworzyłam drzwi i z całej siły przywaliłam mu w lewy policzek:
- Ty kłamliwa, parszywa świnio... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, a gorące łzy mimowolnie moczyły moją opuchniętą twarz. - Skoro jestem dla ciebie 'najważniejsza', to dlaczego mi to wszystko robisz?!
Chad patrzył na mnie z wściekłością, jednocześnie trzymając się za obolały policzek.
- Czy tobie mózg pracuje kurwa jakoś inaczej?! - krzyczałam. - Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie o tym, że inni mają uczucia?! - parsknęłam śmiechem. - Wiesz, co ci powiem? Współczuję tej dziewczynie... Nawet nie wie, na jakiego skurwiela trafiła... Wasze dziecko też będzie miało schrzanione życie... Kurwa, zranisz tylu ludzi... Jesteś jednym, wielkim rozczarowaniem. Nikim więcej...
Silne dłonie Chada boleśnie zacisnęły się wokół moich nadgarstków. Chłopak zaczął prowadzić mnie do tyłu, aż przyparłam plecami do chłodnej ściany. Poczułam, że robi się niebezpiecznie...
- Jakim, kurwa, prawem mówisz o mnie takie rzeczy? - wysyczał. - Dałem ci wszystko; dach nad głową, miłość, cały swój wolny czas... A ty tak mi się za to wszystko odpłacasz?
- Puść mnie. - jęknęłam.
- Jesteś suką, wiesz o tym?
Zabolało...
- Zawsze nią byłaś... Naiwną suką... Więc nie będziesz mnie teraz obrażać w moim własnym domu, zrozumiano?! - wymierzył mi siarczysty policzek, przez co moja głowa bezwładnie przekręciła się w prawą stronę.
Mój żałosny szloch zmieszał się z czyimś krzykiem. Ktoś krzyczał moje imię. Nie byłam w stanie zidentyfikować tej osoby, gdyż pulsujący ból wyczuwalny w okolicach kości policzkowej kompletnie mnie ogłuszył... Czułam tylko to cholerne pieczenie i było mi potwornie gorąco przez łzy, które zdążyły już doszczętnie przemoczyć moja twarz... Powoli osunęłam się po ścianie i chwyciłam bolące miejsce... Uderzył mnie...
- Ty skurwysynu, co zrobiłeś?! - znów ten głos.
Jezu, przecież to Louis...
- Co ty tu robisz?! - krzyknął Chad. - Miałeś się nie wpierdalać w moje życie, zapomniałeś już o tym?! Coś czuję, że niedługo świat będzie zmuszony dowiedzieć się o pewnym sekrecie szanownego pana Tomlinsona, jak myślisz? - zaśmiał się złośliwie
- Nie ingeruję teraz w twoje życie, tylko pomagam jej!
- Może nie zauważyłeś, ale ona należy do mnie! - warknął.
- Nie jestem rzeczą i do nikogo nie należę... - wyszeptałam.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, że oboje się we mnie wpatrują; Chad z pogardą, Louis z przerażeniem... "Policzek" - pomyślałam. Odruchowo spuściłam głowę, żeby włosy mogły przysłonić moją twarz.
- Mój Boże...
- Nie żałuj jej, nie ma czego. - śmiech Chada rozniósł się echem po całym pokoju.
Jak mogłam kochać takiego okrutnego człowieka?
- Jesteś żałosny. - Louis wyminął go sprawnym ruchem i uklęknął przy mnie.
- Nie dotykaj jej... - Rule warknął ostrzegawczo.
Louis odwrócił głowę w jego stronę i ponownie wstał.
Proszę cię, nie rób niczego głupiego...
- Albo zamkniesz teraz pysk i posłusznie zejdziesz na dół, albo ta rozmowa przeniesie się na całkiem inny poziom... Bez krwi się nie obejdzie. - wzdrygnęłam się na te słowa.
Zauważyłam, że oboje byli tego samego wzrostu, co dawałoby im równe szanse... Nie no, przecież nie będą się bić! White, bierz tą pieprzoną walizkę i spieprzaj stamtąd!
Tylko jak uciec, kiedy leżysz obolała pod ścianą i nie widzisz praktycznie nic prócz łez nachalnie cisnących się do oczu?
- To mój dom. - syknął Chad.
- W tej chwili jakoś nie bardzo mnie to interesuje... - odgryzł się Lou.
Rule popatrzył na mnie po raz ostatni:
- Wiesz co? Weź sobie tą...
- Kurwa, zamknij się już! - wrzasnął Tomlinson.
Chad popatrzył na niego z rozbawieniem po czym dodał:
- Jesteś spłukany, Tomlinson.
... I wyszedł.
Louis przykucnął przy mnie i opiekuńczym gestem pogładził mój siny policzek. Syknęłam cicho.
- Mój Boże... - powtórzył szepcząc. - Chodź, zabiorę cię stąd.
Wstał i wyciągnął otwartą dłoń w moją stronę,a ja posłusznie ją chwyciłam. Wolną dłonią chwycił moją walizkę i oboje ruszyliśmy na dół.
Kiedy mijaliśmy kuchnię, zobaczyłam Chada nalewającego sobie soku do szklanki. Kurwa, był taki obojętny, że miałam ochotę podejść do niego i dźgnąć go pierwszym lepszym nożem, jaki trafiłby mi do ręki... Przysięgam, zrobiłabym to... Jednak postanowiłam zrobić coś, co zapewne było dla niego jeszcze większą karą, niż śmierć. Stanęłam na korytarzu przed wejściem do kuchni i powiedziałam:
- Do tygodnia wszystkie pieniądze mają wrócić na moje konto... W przeciwnym razie założę ci sprawę w sądzie.
***
- Wszytko okej? - zapytał zanim jeszcze odpalił silnik.
Serio? Właśnie dowiedziałam się, że mój chłopak przez okrągły rok puszczał się z jakąś blondyną, a on pyta, czy wszystko okej?! Popatrzyłam na niego swoimi załzawionymi oczami jak na ostatniego idiotę, co od razu przyjął jako odpowiedź na swoje bezsensowne pytanie.. Oparłam łokieć o drzwi samochodu i zatopiłam palce prawej ręki we włosach. Wlepiłam swój mętny wzrok w krajobraz za szybą i cały czas myślałam o tym, co stało się kilkanaście minut temu. Dlaczego on mi to zrobił? Przecież się starałam! Pracowałam, utrzymywałam go... I co z tego mam? Całe gówno! Boże, co ja mam robić?
- I co zamierzasz teraz zrobić? - czyta mi w myślach, czy jak?
- Nie wiem... - otarłam łzę, która nieproszona wdarła się na mój policzek, po czym splotłam dłonie na udach. - Jestem idiotką...
- Przestań, nie powinnaś tak o sobie mówić. To on jest idiotą. - mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Fakt, nie powinnam tak o sobie mówić... Jestem naiwną idiotką, która...
- Mo. - przerwał mi ostrzegawczym tonem.
- Louis. - odważyłam się nieco pewniej na niego spojrzeć.
Chłopak ponownie skupił wzrok na drodze, a ja postanowiłam pójść za jego śladem:
- Masz się gdzie zatrzymać? - naprawdę nie lubię, jak zadaje mi się dużo pytań, a on był w tym mistrzem.
- Podwieź mnie do jakiegoś hotelu... Proszę...
Nie mogłam wrócić do mamy. No bo niby jak miałabym jej teraz spojrzeć w oczy po tym wszystkim? Było mi wstyd zważywszy na to, że mnie ostrzegała...
- Nie ma mowy, nie zostawię cię w hotelu.
- Chcę pobyć sama...
- Nie powinnaś zostawać teraz sama. Nie, żebym ci nie ufał, ale nie znam twoich możliwości.
- Nie planuję się zabić ani okaleczać, jeśli o to ci chodzi. Poza tym w ogóle MNIE nie znasz...
Puścił moją odpowiedź mimo uszu... Huh, kto by się spodziewał:
- Akurat jadę do Londynu, tam jest mój dom. Pojedziesz ze mną i pomieszkasz tam, przynajmniej przez jakiś czas... Jeśli będziesz chciała zostać dłużej, nie ma sprawy... I nie ma żadnych sprzeciwów. - powiedział stanowczo.
- Co?
Rozdział niesprawdzany ;))
No... To teraz będę miała porządną zjebę...
Wiem, do 11 czerwca miały pojawić się jeszcze 2 rozdziały... Moja dupa już boli na samą myśl o tym, jakie baty dostanę za to spóźnienie w szkole od Iwonki i Dominiki...
Ughh, ale należy mi się, więc to zniosę XD
A więc, wracając do rozdziału: KONIEC CHADAA ! ROBIMY ŚWIĘTO ! : D
Już teraz mamy tylko Megan i Louisa, a więc myślę, że teraz będę miała z górki i samo się będzie pisało xD (lulz, wiem, znajdą się osoby, które będą musiały mnie gonić do roboty ;D).
Zauważcie, że pan Tomlinson ma jakiś sekrecik do ujawnienia ! O tam, na górze ! Jesteście ciekawi ? : D Ja też jestem ciekawa tego, co obstawiacie, dlatego PISZCIE W KOMENTARZU ! ♥
A tak w ogóle... Jak tam u Was koniec roku szkolnego? :) Są świadectwa z paskiem, czy w nauce też jesteście tak leniwi jak ja ? : D
Do zobaczenia pod następnym rozdziałem !
xXx
sobota, 31 maja 2014
Rozdział 8.
Do umówionego spotkania zostało jedynie pół godziny. Marge stała jeszcze w kuchni i pilnowała, by potrawa była dobrze doprawiona, a mnie odesłała do szafy, żebym przygotowała się na wizytę Louisa. Nie ukrywałam zdenerwowana, ponieważ decyzja o zaproszeniu go do mojego domu była dość spontaniczna. Nie miałam bladego pojęcia, co założyć na taką okazję... A raczej jej brak. To było zwykłe, koleżeńskie spotkanie. Specjalnie nazwałam je 'koleżeńskim', bo tak naprawdę nie liczyłam na nic więcej. Mam chłopaka, przypominam... Louis jest tylko kolegą, który jest naprawdę, naprawdę... Naprawdę pociągający. Pomimo uroku osobistego, ani razu nie zdarzyło mi się pomyśleć o nim w sposób inny, niż 'znajomy'... Kurna, czy kobiecie nie może podobać się jakiś mężczyzna, pomimo tego, że już ma chłopaka? Och, dajcież spokój... Każda z nas ma coś takiego!
Kiedy zeszłam na dół, Marge nakładała danie na talerze. Zapach był obłędny, przysięgam... Zapytałam, czy nie potrzebuje pomocy, ale ona zapewniła, że wszystko ma pod kontrolą. Odniosłam wrażenie, że także jest lekko poddenerwowana. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Popatrzyłam na zegar ścienny wiszący w kuchni i uśmiechnęłam się pod nosem. Jak zawsze, punktualny. Odgarnęłam włosy z czoła i pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy jednak pociągnęłam za klamkę i zobaczyłam uśmiechniętego Louisa trzymającego w dłoni dwie róże, moja pewność siebie gdzieś odfrunęła. Dzięki, kurwa, wielkie ..
- Dobry wieczór. - jego, głęboki jak nigdy, głos wywołał falę dreszczy przebiegającą przez mój kręgosłup.
Dlaczego dzieje się tak za każdym razem, kiedy tylko otworzy usta? To nienormalne!
- Cześć. - odpowiedziałam nieśmiało i zarumieniłam się lekko spoglądając na róże, które trzymał.
- To dla ciebie i twojej siostry.. - wręczył mi do ręki kwiaty o krwistoczerwonym kolorze. - W ramach podziękowania za zaproszenie. - dodał formalnym tonem.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się z wdzięcznością. - Wejdź.
Pobiegłam do kuchni, żeby wstawić róże do wazonu, po czym szybko wróciłam na korytarz, gdzie czekał Louis.
- Chodź, jemy w salonie. - zawołałam wesoło, po czym chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam w stronę pokoju.
Skóra jego ręki miała naprawdę przyjemną fakturę; była nieco szorstka, ale jednocześnie tak miękka i delikatna... Sama nie wiem, jak to możliwe, ale tak było.
- Louis, to jest właśnie moja siostra. - gestem ręki wskazałam na układającą ostatnie sztućce na stole Marge.
- Och, Louis! - uśmiechnęła się wesoło i podeszła do nas. - Jestem Marge. - uścisnęła jego dłoń. - Cieszę się, że mogę cię poznać, Mo opowiedziała mi o tobie co nieco. - puściła mi oczko.
O kurna...
- Mi również miło cię poznać, Marge. - uśmiechnął się uroczo. - Ja niestety nie miałem jeszcze przyjemności usłyszeć czegokolwiek na twój temat i mam nadzieję, że nadrobimy to na dzisiejszej kolacji. - zalotnie uniósł prawą brew.
- A więc co... - zabrałam głos. - Zapraszamy do stołu!
***
- Nie wiem, która z was była 'głównym kucharzem'... - zaczął. - ...dlatego nie wiem też, komu powinienem pogratulować. - przetarł usta czerwoną serwetką.
- Teoretycznie gotowałyśmy obie... - wzruszyłam ramionami.
- ... Ale przepis należy do Megan. Ja tylko wykonywałam jej polecenia. - wtrąciła Marge, uśmiechając się przy tym szeroko.
Louis uśmiechnął się delikatnie i przeniósł na mnie wzrok:
- W takim razie muszę przyznać, że świetnie gotujesz, Megan. - moje imię dobrze brzmiało w jego ustach... Zdecydowanie.
Nieśmiało spuściłam głowę starając się ukryć delikatny (albo nie) rumieniec, który wpłynął na moje policzki:
- Dziękuję. - odpowiedziałam cicho.
Jasna dupa, przecież ja się tak nie zachowuję! Ogarnij się, White...
- To co? - wtrąciła Marge. - Ja pójdę posprzątać, a wy sobie pogadajcie. - puściła oczko w naszą stronę, po czym zebrała wszystkie talerze i udała się z nimi do kuchni.
Byłam jej bardzo wdzięczna za cały - spędzony w miłym towarzystwie - wieczór. Naprawdę, należały jej się ogromne podziękowania:
- Więc... - i znowu to Louis zabrał głos jako pierwszy. - Chciałaś pogadać, prawda? - chwycił kieliszek z winem i zakołysał płynem znajdującym się w środku.
- Tak. - przyznałam. - I chyba nawet domyślasz się o czym. - niepewnie przygryzłam dolną wargę.
Louis popatrzył na mnie przenikliwie, po czym westchnąwszy cicho, zapytał:
- A więc co dokładnie chcesz wiedzieć?
Przez chwilę milczałam, żeby ułożyć w głowie pytanie, na które odpowiedź chciałam usłyszeć najbardziej:
- Odniosłam wrażenie, że nie przepadasz za Chadem...
- Nie przepadam? - prychnął. - Powiedzieć, że za nim 'nie przepadam' byłoby najzwyklejszym w świecie niedomówieniem... - przyłożył kieliszek do ust.
- Daj mi dokończyć. - poprosiłam, na co Louis skinął głową. - ... Co jest przyczyną tej całej twojej nienawiści do mojego chłopaka?
Tomlinson poprawił się na krześle, czując wyraźny dyskomfort:
- Mam swoje powody. - odparł stanowczo.
- A ja chciałabym je poznać. - zauważyłam.
Louis nerwowym gestem przeczesał dłonią włosy... O Matko...
- Myślę, że to z nim powinnaś przeprowadzać rozmowy tego typu.
- A ja myślę, że on nie chce odpowiadać na moje pytania tego typu. W ogóle ze mną nie rozmawia... - spuściłam wzrok.
- To dlaczego z nim jesteś? - zmarszczył brwi.
Dlaczego, do jasnej cholery, wszyscy pytacie mnie o to samo?! Bo mam taki, kurwa, kaprys! Boże, muszę oduczyć się przeklinać...
- A dlaczego by nie? - podparłam brodę dłonią.
- A dlatego, że... - przerwał nagle. - Ughh... Chad nie jest tym, za kogo się podaje, okej? Jest najzwyklejszym w świecie kłamcą. Tyle mam ci do powiedzenia w tej sprawie.
Zamrugałam kilkakrotnie.
- Co masz na myśli?
Louis rozejrzał się na boki, a jego twarz ukazywała wyraźne niezadowolenie sytuacją, w jakiej się znalazł:
- Słuchaj, nie mogę ci tego powiedzieć. Chciałbym, ale nie mogę...
- Lou, błagam... - mój głos zadrżał niebezpiecznie. - Być może od twoich informacji będzie zależało moje dalsze życie... Proszę, ja muszę poznać prawdę...
Chłopak zacisnął usta w wąską linię:
- Jakie masz powody do tego, by go nienawidzić? - powtórzyłam.
Louis spuścił głowę. Widziałam, jak wiele go to kosztuje, a jednak chciałam wyciągnąć z niego prawdę w każdy możliwy dla człowieka sposób... Usta chłopaka rozwarły się delikatnie i już po chwili usłyszałam to jedno zdanie, które przesądziło o tym, jak potoczą się dalsze losy mojego związku:
- Chad jest hazardzistą, Mo.
Spojrzałam na niego w taki sposób, że mógł odnieść wrażenie, iż nie zrozumiałam tego co przed chwilą do mnie powiedział:
- Tak, Chad Rule jest hazardzistą. - powtórzył patrząc mi głęboko w oczy, w których już pojawiły się pierwsze oznaki tego, że za moment mogę rozpłakać się jak dziecko. - Zaczęło się od tego, że był mi winien pieniądze... Wiadome było, że w końcu przyjdzie dzień, kiedy będzie musiał spłacić zaległą kwotę... Dał mi jasno do zrozumienia, że ma całą forsę przy sobie, ale nie odda jej po dobroci. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że jest tym, kim jest... Myślałem, że on tylko... A z resztą nie ważne, przejdźmy do sedna. Zaproponował , żebyśmy udali się do kasyna i zagrali w karty. Warunki były proste: jeżeli ja wygram, Chad oddaje mi całą kwotę i zapominamy o sprawie, ale jeżeli on wygra; wszystko zostaje u niego, a ja jestem z finansami w plecy... - nerwowo potarł kark dłonią. - No, niestety nie jestem najlepszy w te klocki... Ale też nie mogłem dać mu satysfakcji z wygranej... Kantowałem. Kantowałem i wygrałem... Chad nie mógł w to uwierzyć. Cały czas był przekonany o tym, że jest niepokonany. - parsknął śmiechem, lecz po chwili spoważniał przypominając sobie, że wciąż siedzę obok niego. - Boże, jeszcze nigdy nie widziałem furii tak wielkiej, jak wtedy w tym chrzanionym kasynie... Zaczął się odgrażać, że mnie zniszczy, że załatwi moją firmę, groził nawet rodzinie... I właśnie przez to ostatnie nienawidzę go najbardziej... Nikt nie będzie groził mojej rodzinie, rozumiesz? Nikt... Zaświadczyłem mu, że jeżeli zostawi moją matkę i siostry w spokoju, nie zobaczy mnie już nigdy więcej... Niestety, los najwyraźniej nie jest po mojej stronie... Musiałem spotkać go w debilnym supermarkecie...
- Ile? - przerwałam mu cicho.
- Co ile? - zapytał skonsternowany.
- Ile był ci winien... - z trudem przełknęłam ślinę.
- To nieistotne...
- Ile? - nie lubię się powtarzać.
Louis ponownie spuścił wzrok na swoje nerwowo splecione palce:
- Jakieś piętnaście tysięcy.
***
Siedziałam w kuchni przy blacie i popijałam gorącą herbatę, wlepiając swój wzrok w ulicę za oknem. Nie potrafiłam płakać, już nie. Przepłakałam przez tego skurwiela cały wczorajszy wieczór i noc... Nawet nie pożegnałam się z Louisem. Kiedy tylko skończył opowiadać, z moich oczu niekontrolowanie zaczęły wydobywać się słone łzy... Przeprosiłam go na moment, który niestety przedłużył się o dwie godziny. Do łazienki weszła Marge i powiedziała, że Louis wyszedł już dawno... Nie miałam do niego pretensji, bo mogłam mieć je tylko do siebie... Siostra próbowała wyciągnąć ode mnie, co takiego powiedział Tomlinson, ale ja tylko płakałam i krzyczałam, że to koniec, i żeby mnie zostawiła w świętym spokoju... Przez to też lekko się poprztykałyśmy, a już nad ranem Marge wyjechała do 'siebie'... Boże, nienawidziłam Chada w tamtym momencie... Nienawidziłem jego i wszystkiego, co było z nim związane...
Kiedy tak siedziałam i myślałam o tym, jak wielu problemów przyczyną był mój chłopak, usłyszałam pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi i wolnym krokiem podeszłam do nich... Komu zbiera się na odwiedziny o tak wczesnej porze? Gdy tylko przekręciłam kluczyk w zamku i pchnęłam drewnianą powłokę, moim oczom ukazała się niewysoka blondynka z mocnym makijażem, szczelnie opatulona kurtką z futrzanym kapturem:
- Cześć. - uśmiechnęła się promiennie. - Mogę wejść? Jest naprawdę chłodno...
- Umm... - skrzywiłam się.
No kurna, to obca osoba!
- Proszę, musimy porozmawiać... - popatrzyła na mnie błagalnie.
Porozmawiać? Nawet nie wiem, kto to jest!
- W porządku... - sama poczułam, że zrobiło się zimno. Witaj, brytyjska pogodo... - Wchodź.
Dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie i pospiesznie przekroczyła próg mojego domu.
- Znamy się? - zapytałam podejrzliwie.
- Och, nie... - zachichotała zdejmując kurtkę i idąc w stronę kuchni.
Odniosłam wrażenie, że kobieta nie za bardzo zdawała sobie sprawę z tego, iż nie była w swoim mieszkaniu.
- Chad mi o tobie opowiadał. - dodała, siadając na jednym ze stołków.
- Chad?! - prawie krzyknęłam.
- Tak, Chad... - uśmiechnęła się marszcząc brwi (co spowodowane było moją reakcją..).
Dlaczego ona cały czas się, kurwa, śmieje? Sytuacja jest dziwna...
- A mogłabym wiedzieć, kim jesteś? - zapytałam.
- Za chwilkę przejdę do rzeczy, ale najpierw... Mogłabym prosić cię o kubek ciepłej herbaty? Szłam pieszo, a mieszkam trzy kilometry stąd...
Nie! Pojebało cię? Nie znamy się!
- Myślę, że lepiej będzie, jeżeli najpierw dowiem się, kim jesteś. - zaplotłam ręce na piersiach.
- Och... - jej entuzjazm jakby... przygasł? - Już rozumiem, dlaczego Chad nie chciał, żebyś nas wtedy zobaczyła... - wymamrotała.
- Przepraszam? - uniosłam brwi w geście niedowierzania.
- Mo, wyluzuj... Już mówię.
Skąd ona zna moje imię?!
Włączyłam elektryczny czajnik i usadowiłam się na przeciw dziewczyny. Była naprawdę ładna, co tylko zaostrzyło mój niepokój spowodowany obecnością tej drobnej osóbki:
- Jestem Jasmine, dziewczyna Chada... A ty jesteś jego kuzynką, prawda?
Kiedy zeszłam na dół, Marge nakładała danie na talerze. Zapach był obłędny, przysięgam... Zapytałam, czy nie potrzebuje pomocy, ale ona zapewniła, że wszystko ma pod kontrolą. Odniosłam wrażenie, że także jest lekko poddenerwowana. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Popatrzyłam na zegar ścienny wiszący w kuchni i uśmiechnęłam się pod nosem. Jak zawsze, punktualny. Odgarnęłam włosy z czoła i pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy jednak pociągnęłam za klamkę i zobaczyłam uśmiechniętego Louisa trzymającego w dłoni dwie róże, moja pewność siebie gdzieś odfrunęła. Dzięki, kurwa, wielkie ..
- Dobry wieczór. - jego, głęboki jak nigdy, głos wywołał falę dreszczy przebiegającą przez mój kręgosłup.
Dlaczego dzieje się tak za każdym razem, kiedy tylko otworzy usta? To nienormalne!
- Cześć. - odpowiedziałam nieśmiało i zarumieniłam się lekko spoglądając na róże, które trzymał.
- To dla ciebie i twojej siostry.. - wręczył mi do ręki kwiaty o krwistoczerwonym kolorze. - W ramach podziękowania za zaproszenie. - dodał formalnym tonem.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się z wdzięcznością. - Wejdź.
Pobiegłam do kuchni, żeby wstawić róże do wazonu, po czym szybko wróciłam na korytarz, gdzie czekał Louis.
- Chodź, jemy w salonie. - zawołałam wesoło, po czym chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam w stronę pokoju.
Skóra jego ręki miała naprawdę przyjemną fakturę; była nieco szorstka, ale jednocześnie tak miękka i delikatna... Sama nie wiem, jak to możliwe, ale tak było.
- Louis, to jest właśnie moja siostra. - gestem ręki wskazałam na układającą ostatnie sztućce na stole Marge.
- Och, Louis! - uśmiechnęła się wesoło i podeszła do nas. - Jestem Marge. - uścisnęła jego dłoń. - Cieszę się, że mogę cię poznać, Mo opowiedziała mi o tobie co nieco. - puściła mi oczko.
O kurna...
- Mi również miło cię poznać, Marge. - uśmiechnął się uroczo. - Ja niestety nie miałem jeszcze przyjemności usłyszeć czegokolwiek na twój temat i mam nadzieję, że nadrobimy to na dzisiejszej kolacji. - zalotnie uniósł prawą brew.
- A więc co... - zabrałam głos. - Zapraszamy do stołu!
***
- Nie wiem, która z was była 'głównym kucharzem'... - zaczął. - ...dlatego nie wiem też, komu powinienem pogratulować. - przetarł usta czerwoną serwetką.
- Teoretycznie gotowałyśmy obie... - wzruszyłam ramionami.
- ... Ale przepis należy do Megan. Ja tylko wykonywałam jej polecenia. - wtrąciła Marge, uśmiechając się przy tym szeroko.
Louis uśmiechnął się delikatnie i przeniósł na mnie wzrok:
- W takim razie muszę przyznać, że świetnie gotujesz, Megan. - moje imię dobrze brzmiało w jego ustach... Zdecydowanie.
Nieśmiało spuściłam głowę starając się ukryć delikatny (albo nie) rumieniec, który wpłynął na moje policzki:
- Dziękuję. - odpowiedziałam cicho.
Jasna dupa, przecież ja się tak nie zachowuję! Ogarnij się, White...
- To co? - wtrąciła Marge. - Ja pójdę posprzątać, a wy sobie pogadajcie. - puściła oczko w naszą stronę, po czym zebrała wszystkie talerze i udała się z nimi do kuchni.
Byłam jej bardzo wdzięczna za cały - spędzony w miłym towarzystwie - wieczór. Naprawdę, należały jej się ogromne podziękowania:
- Więc... - i znowu to Louis zabrał głos jako pierwszy. - Chciałaś pogadać, prawda? - chwycił kieliszek z winem i zakołysał płynem znajdującym się w środku.
- Tak. - przyznałam. - I chyba nawet domyślasz się o czym. - niepewnie przygryzłam dolną wargę.
Louis popatrzył na mnie przenikliwie, po czym westchnąwszy cicho, zapytał:
- A więc co dokładnie chcesz wiedzieć?
Przez chwilę milczałam, żeby ułożyć w głowie pytanie, na które odpowiedź chciałam usłyszeć najbardziej:
- Odniosłam wrażenie, że nie przepadasz za Chadem...
- Nie przepadam? - prychnął. - Powiedzieć, że za nim 'nie przepadam' byłoby najzwyklejszym w świecie niedomówieniem... - przyłożył kieliszek do ust.
- Daj mi dokończyć. - poprosiłam, na co Louis skinął głową. - ... Co jest przyczyną tej całej twojej nienawiści do mojego chłopaka?
Tomlinson poprawił się na krześle, czując wyraźny dyskomfort:
- Mam swoje powody. - odparł stanowczo.
- A ja chciałabym je poznać. - zauważyłam.
Louis nerwowym gestem przeczesał dłonią włosy... O Matko...
- Myślę, że to z nim powinnaś przeprowadzać rozmowy tego typu.
- A ja myślę, że on nie chce odpowiadać na moje pytania tego typu. W ogóle ze mną nie rozmawia... - spuściłam wzrok.
- To dlaczego z nim jesteś? - zmarszczył brwi.
Dlaczego, do jasnej cholery, wszyscy pytacie mnie o to samo?! Bo mam taki, kurwa, kaprys! Boże, muszę oduczyć się przeklinać...
- A dlaczego by nie? - podparłam brodę dłonią.
- A dlatego, że... - przerwał nagle. - Ughh... Chad nie jest tym, za kogo się podaje, okej? Jest najzwyklejszym w świecie kłamcą. Tyle mam ci do powiedzenia w tej sprawie.
Zamrugałam kilkakrotnie.
- Co masz na myśli?
Louis rozejrzał się na boki, a jego twarz ukazywała wyraźne niezadowolenie sytuacją, w jakiej się znalazł:
- Słuchaj, nie mogę ci tego powiedzieć. Chciałbym, ale nie mogę...
- Lou, błagam... - mój głos zadrżał niebezpiecznie. - Być może od twoich informacji będzie zależało moje dalsze życie... Proszę, ja muszę poznać prawdę...
Chłopak zacisnął usta w wąską linię:
- Jakie masz powody do tego, by go nienawidzić? - powtórzyłam.
Louis spuścił głowę. Widziałam, jak wiele go to kosztuje, a jednak chciałam wyciągnąć z niego prawdę w każdy możliwy dla człowieka sposób... Usta chłopaka rozwarły się delikatnie i już po chwili usłyszałam to jedno zdanie, które przesądziło o tym, jak potoczą się dalsze losy mojego związku:
- Chad jest hazardzistą, Mo.
Spojrzałam na niego w taki sposób, że mógł odnieść wrażenie, iż nie zrozumiałam tego co przed chwilą do mnie powiedział:
- Tak, Chad Rule jest hazardzistą. - powtórzył patrząc mi głęboko w oczy, w których już pojawiły się pierwsze oznaki tego, że za moment mogę rozpłakać się jak dziecko. - Zaczęło się od tego, że był mi winien pieniądze... Wiadome było, że w końcu przyjdzie dzień, kiedy będzie musiał spłacić zaległą kwotę... Dał mi jasno do zrozumienia, że ma całą forsę przy sobie, ale nie odda jej po dobroci. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że jest tym, kim jest... Myślałem, że on tylko... A z resztą nie ważne, przejdźmy do sedna. Zaproponował , żebyśmy udali się do kasyna i zagrali w karty. Warunki były proste: jeżeli ja wygram, Chad oddaje mi całą kwotę i zapominamy o sprawie, ale jeżeli on wygra; wszystko zostaje u niego, a ja jestem z finansami w plecy... - nerwowo potarł kark dłonią. - No, niestety nie jestem najlepszy w te klocki... Ale też nie mogłem dać mu satysfakcji z wygranej... Kantowałem. Kantowałem i wygrałem... Chad nie mógł w to uwierzyć. Cały czas był przekonany o tym, że jest niepokonany. - parsknął śmiechem, lecz po chwili spoważniał przypominając sobie, że wciąż siedzę obok niego. - Boże, jeszcze nigdy nie widziałem furii tak wielkiej, jak wtedy w tym chrzanionym kasynie... Zaczął się odgrażać, że mnie zniszczy, że załatwi moją firmę, groził nawet rodzinie... I właśnie przez to ostatnie nienawidzę go najbardziej... Nikt nie będzie groził mojej rodzinie, rozumiesz? Nikt... Zaświadczyłem mu, że jeżeli zostawi moją matkę i siostry w spokoju, nie zobaczy mnie już nigdy więcej... Niestety, los najwyraźniej nie jest po mojej stronie... Musiałem spotkać go w debilnym supermarkecie...
- Ile? - przerwałam mu cicho.
- Co ile? - zapytał skonsternowany.
- Ile był ci winien... - z trudem przełknęłam ślinę.
- To nieistotne...
- Ile? - nie lubię się powtarzać.
Louis ponownie spuścił wzrok na swoje nerwowo splecione palce:
- Jakieś piętnaście tysięcy.
***
Siedziałam w kuchni przy blacie i popijałam gorącą herbatę, wlepiając swój wzrok w ulicę za oknem. Nie potrafiłam płakać, już nie. Przepłakałam przez tego skurwiela cały wczorajszy wieczór i noc... Nawet nie pożegnałam się z Louisem. Kiedy tylko skończył opowiadać, z moich oczu niekontrolowanie zaczęły wydobywać się słone łzy... Przeprosiłam go na moment, który niestety przedłużył się o dwie godziny. Do łazienki weszła Marge i powiedziała, że Louis wyszedł już dawno... Nie miałam do niego pretensji, bo mogłam mieć je tylko do siebie... Siostra próbowała wyciągnąć ode mnie, co takiego powiedział Tomlinson, ale ja tylko płakałam i krzyczałam, że to koniec, i żeby mnie zostawiła w świętym spokoju... Przez to też lekko się poprztykałyśmy, a już nad ranem Marge wyjechała do 'siebie'... Boże, nienawidziłam Chada w tamtym momencie... Nienawidziłem jego i wszystkiego, co było z nim związane...
Kiedy tak siedziałam i myślałam o tym, jak wielu problemów przyczyną był mój chłopak, usłyszałam pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi i wolnym krokiem podeszłam do nich... Komu zbiera się na odwiedziny o tak wczesnej porze? Gdy tylko przekręciłam kluczyk w zamku i pchnęłam drewnianą powłokę, moim oczom ukazała się niewysoka blondynka z mocnym makijażem, szczelnie opatulona kurtką z futrzanym kapturem:
- Cześć. - uśmiechnęła się promiennie. - Mogę wejść? Jest naprawdę chłodno...
- Umm... - skrzywiłam się.
No kurna, to obca osoba!
- Proszę, musimy porozmawiać... - popatrzyła na mnie błagalnie.
Porozmawiać? Nawet nie wiem, kto to jest!
- W porządku... - sama poczułam, że zrobiło się zimno. Witaj, brytyjska pogodo... - Wchodź.
Dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie i pospiesznie przekroczyła próg mojego domu.
- Znamy się? - zapytałam podejrzliwie.
- Och, nie... - zachichotała zdejmując kurtkę i idąc w stronę kuchni.
Odniosłam wrażenie, że kobieta nie za bardzo zdawała sobie sprawę z tego, iż nie była w swoim mieszkaniu.
- Chad mi o tobie opowiadał. - dodała, siadając na jednym ze stołków.
- Chad?! - prawie krzyknęłam.
- Tak, Chad... - uśmiechnęła się marszcząc brwi (co spowodowane było moją reakcją..).
Dlaczego ona cały czas się, kurwa, śmieje? Sytuacja jest dziwna...
- A mogłabym wiedzieć, kim jesteś? - zapytałam.
- Za chwilkę przejdę do rzeczy, ale najpierw... Mogłabym prosić cię o kubek ciepłej herbaty? Szłam pieszo, a mieszkam trzy kilometry stąd...
Nie! Pojebało cię? Nie znamy się!
- Myślę, że lepiej będzie, jeżeli najpierw dowiem się, kim jesteś. - zaplotłam ręce na piersiach.
- Och... - jej entuzjazm jakby... przygasł? - Już rozumiem, dlaczego Chad nie chciał, żebyś nas wtedy zobaczyła... - wymamrotała.
- Przepraszam? - uniosłam brwi w geście niedowierzania.
- Mo, wyluzuj... Już mówię.
Skąd ona zna moje imię?!
Włączyłam elektryczny czajnik i usadowiłam się na przeciw dziewczyny. Była naprawdę ładna, co tylko zaostrzyło mój niepokój spowodowany obecnością tej drobnej osóbki:
- Jestem Jasmine, dziewczyna Chada... A ty jesteś jego kuzynką, prawda?
Witam wszystkich ÓSMYM ROZDZIAŁEM!
Mam nadzieję, że wytrzymaliście moje opierdalanie się i dacie mi kolejną szansę ; )
... tylko pytanie, czy ja sama sobie ją dam?
Ehh, no właśnie, ja w tej sprawie: uważam, że źle zabrałam się za tą historię... Nie przygotowałam się, w efekcie czego dodaje jakiegoś króciutkiego gniota raz na miesiąc, czy na dwa... Już kilkukrotnie rozważałam zawieszenie bloga.. No wiecie; to byłby taki czas, w którym mogłabym poukładać sobie wszystko w głowie, jakoś logicznie to rozplanować... Później byłyby dwa warianty: albo wszytko byłoby ok i wróciłabym z najnowszymi rozdziałami, albo będzie ze mnie dupa i stracę miłość do Hiding... a nie chcę, żeby to kończyło się w ten sposób...
Mam już w głowie kilka nowych projektów, które chcę zrealizować jako blogerka i już nawet jeden z nich jest w trakcie tworzenia.. Ale muszę zająć się Hiding! co jest ze mną nie tak? Powiedzcie mi ....
Muszę jakoś wynagrodzić wam stracony czas i to, że oddaję wam tak KRÓTKI i DUPNY rozdział, dlatego postaram się do 11 czerwca dodać jeszcze 2 rozdziały (11 czerwca wyjeżdżam na trochę, więc rozumiecie ;]) NIE GWARANTUJĘ! aczkolwiek jeżeli tego nie zrobię, to ktoś z was (czytelników) ma do mnie przyjść i kopnąć mnie w dupę tak, że już nigdy nie będę się opieprzać.. ZROZUMIANO ? : D
Czekam na opinie pod rozdziałem ! xx
wtorek, 1 kwietnia 2014
Rozdział 7.
- Louis, czekaj! - krzyknęłam i ruszyłam w stronę chłopaka.
Widziałam tylko jego niezadowolony wyraz twarzy, kiedy na moment zwolnił i delikatnie odwrócił głowę w moją stronę. Poczułam silną dłoń Chada ciasno oplatającą mój nadgarstek:
- Zostaw go. - warknął.
Popatrzyłam na nasze ręce, następnie na niego i powiedziałam:
- Ty już w ogóle nie powinieneś się dziś odzywać. - fuknęłam i wyrwałam dłoń z jego uścisku.
Odwróciłam się, by odszukać wzrokiem Louisa, ale najwyraźniej się spóźniłam. Chłopaka już nigdzie nie było... Poczułam złość budującą się w moim wnętrzu i znowu postanowiłam wyładować ją na Chadzie:
- Co to, kurwa mać, było?! Skąd wy się znacie?!
Rule od razu spiorunował mnie swoim wzrokiem, a ja poczułam tak silne dreszcze przebiegające mi po plecach, że miałam wrażenie, iż jego zielone tęczówki niemalże przeżynają mój kręgosłup na dwie części:
- To nie twój interes, Meg. Wychodzimy. - ponownie próbował chwycić mnie za rękę, ale w porę ją cofnęłam.
- Nie dotykaj mnie... - mocno zacisnęłam powieki.
Chad popatrzył na mnie wrogo i dodał:
- Rób co chcesz, ja wracam. - po czym odwrócił się i odszedł w znanym tylko sobie kierunku.
Kurwa, to ja miałam prawo być na niego wściekła! Ciągle coś przede mną ukrywa!
- Nie odwracaj się ode mnie! - wrzasnęłam rzucając w niego paczuszką z kminkiem, którą, nie wiedzieć czemu, cały czas ugniatałam w dłoni i kilka par oczu zwróciło się w naszą stronę.
Szczerze? Gówno mnie oni w tamtym momencie obchodzili... Byłam kurewsko zła i nikt nie mógł zmienić tego w tamtym momencie:
- Idziesz? - wysyczał spoglądając na mnie i dopiero wtedy zauważyłam, jak mocno zaciśnięta jest jego szczeka.
Bez słowa ruszyłam za nim do kasy, zapłaciłam za wszystkie produkty i postanowiłam, że do domu udam się sama, piechotą. Popatrzyłam na moment przez ramię żeby zobaczyć, co robi Chad. Chłopak umieścił torbę z zakupami na tylnym siedzeniu, a sam zajął miejsce za kierownicą. Kurcze, dlaczego on taki jest? Już nie potrafiłam się z nim dogadywać... Tak nie powinno się dziać w żadnym związku, prawda? Jezu, po co w ogóle o to pytam... Oczywiście, że nie powinno!
- Dobra, Meg, skończ ten teatrzyk. - usłyszałam nagle.
To był Chad. Jechał tuż obok mnie, ale ani mi się śniło zatrzymywać się na kolejną pogawędkę z nim:
- Wsiadaj do samochodu. - powiedział nieco łagodniejszym tonem.
Nie odpowiedziałam. Po prostu szłam dalej:
- Masz zamiar w ogóle się do mnie nie odzywać? - zapytał.
Po krótkiej chwili odpowiedziałam:
- Jeżeli każda rozmowa ma prowadzić do coraz to nowszej kłótni, to tak; mam taki zamiar. - twardo stąpałam po ziemi nie racząc go ani jednym spojrzeniem.
Chad parsknął z pogardą i dodał:
- Nie rozumiem cię, Megan. Cały czas chcesz, żebym z tobą rozmawiał, mówił ci o wszystkim, a teraz tak po prostu milczysz...
- Och, teraz ci się widzi rozmawianie. - ze złością zmarszczyłam czoło.
- A na czym w takim razie ma się opierać ten związek?
Gwałtownie się zatrzymałam.
On serio pytał?! Po tych wszystkich razach, kiedy próbowałam wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje na temat, na przykład; spędzonej nocy?!
- Myślę, że sam najlepiej potrafisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. - popatrzyłam mu prosto w oczy i poczułam pieczenie pod powiekami.
Tylko nie rycz, tylko nie rycz, tylko nie rycz...
- Rób co chcesz. - wyrzucił ręce ku górze w geście kapitulacji i odjechał.
Super...
Ten związek to chyba największa porażka mojego życia, poważnie. Cały czas nie rozumiem, dlaczego za wszelką cenę próbuję go ratować... To jest jak rozpadająca się wieża; ja jestem zdesperowanym budowniczym, który cały czas zbiera wszystkie porozrzucane cegiełki mając nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić, a Chad jest jakimś pieprzonym szefem budowy, który cały czas się opieprza, zbiera kasę za pracę swojego budowniczego i ze spokojem stoi obok patrząc, jak cała konstrukcja upada... Pierdolę taką robotę... Byłam już na wykończeniu. Nie wiedziałam, czy jestem w stanie dłużej to ciągnąć. Zbyt dużo nerwów mnie to kosztowało... Boże, jestem taka żałosna...
Z drugiej strony jest jeszcze Louis, który niestety ma jakieś powiązania z Chadem... Nie mogę myśleć o nim z tej perspektywy, bo zaraz zaczęłabym wściekać się nawet na niego! Louis... Tylko Louis... Kiedy zobaczyłam go w supermarkecie wyglądał naprawdę dobrze. Widać było, że był wypoczęty, zrelaksowany... Taki podobał mi się jeszcze bardziej. Tak, przyznaję śmiało: podoba mi się Tomlinson. Jest przystojny, młody, atrakcyjny i ma w sobie taki niesamowity urok. I oczywiście śmiech... Cudowny śmiech, którym podbił moje serce już pierwszego dnia naszej znajomości. Tylko, cholera jasna, jednego nie mogłam pojąć: poznałam w swoim życiu już tak wielu mężczyzn... Dlaczego akurat o tym jednym, niebieskookim, nie mogłam przestać myśleć? Czyżby wpłynął na mnie jego urok?
***
Chryste, już dawno nie byłam tak wyczerpana. Prawie godzinny spacer do domu okazał się dla mnie zbyt dużym wyzwaniem i wtedy pomyślałam, że najwyższy czas znów wziąć się za siebie i zacząć biegać albo pływać... Wszystko jedno.
Zauważyłam, że na podjeździe przed domem nie ma naszego samochodu. Zamiast niego zauważyłam srebrny SUV należący do Marge. Och.. Myślałam, że przyjedzie później. Przed przyjazdem do supermarketu podskoczyliśmy jeszcze na pocztę, gdzie opłaciłam zaległe rachunki. Ale raczej szanse na to, że wszystko wróciło do normy były niewielkie... Błagam, oddajcie mi chociaż wodę. Potrzebuję prysznica...
Kiedy weszłam do domu od razu zauważyłam koszulkę Chada zarzuconą niedbale na poręczy schodów prowadzących na górę. Odwiesiłam kurtkę do szafy znajdującej się po prawej stronie od wejścia. Kiedy podniosłam wzrok zauważyłam sylwetkę siostry zmierzającą w moją stronę. Nie chcę teraz rozmawiać... Potrzebuję snu... Ale najpierw chcę prysznic...
- Cześć. - powiedziała nieśmiało.
- Hej. - uśmiechnęłam się słabo. - Dawno przyjechałaś?
- Jakieś piętnaście minut temu... Minęłam się z Chadem. - spuściła wzrok. - Zapytałam go, czy przekazać ci coś, kiedy wrócisz, ale stwierdził, że mówienie ci czegokolwiek nie będzie miało sensu... Mo, co się dzieje? - popatrzyła na mnie z troską.
- Marge, daj mi kilka minut, dobrze? - westchnęłam zrezygnowana. - Jestem naprawdę wycieńczona, chce mi się pić... Kilka minut.
- Tak, nie ma sprawy... Przed chwilą włączyli tu wodę. - weszła do kuchni.
No i dzięki Bogu!
Marge nalała mi szklankę chłodnego soku pomarańczowego i usiadła na jednym ze stołków przy wysepce:
- Dobra, młoda, idź się odświeżyć, a ja w tym czasie przygotuję jakiś obiad... Albo kolację. - popatrzyła na zegar ścienny.
- Nie ma takiej potrzeby. - machnęłam ręką i dopiłam resztkę soku, który przyjemnie rozlał się po moim przełyku. - Wezmę szybki prysznic, a później zejdę i razem coś przygotujemy.
- A kiedy ze mną porozmawiasz? - przechyliła głowę.
Kurwa...
- Znajdzie się na to czas. - uśmiechnęłam się delikatnie. - A teraz muszę cię na moment przeprosić...
Poszłam do salonu, skąd wzięłam pudełeczko świeczek schowanych w jednej z szuflad, a następnie udałam się na górę.
Poczułam nieopisaną ulgę, kiedy ciepła woda zaczęła oblewać moje ciało z każdej strony. Łazienka oświetlona była jedynie słabym światłem, jakie rzucały porozstawiane na wszystkich półkach zapachowe świeczki, co tylko dodawało jeszcze bardziej odprężającego nastroju. Czułam się tak, jakby wszystkie problemy powoli spływały po moich plecach wraz z wodą. Boże, gdyby tylko to było takie proste...
Przyprowadzona do porządku postanowiłam zejść na dół, żeby zmierzyć się z Marge i w końcu jej wszystko opowiedzieć. Byłam naprawdę zdenerwowana, bo mówienie o swoich problemach siostrze nie jest tak łatwe, jak na przykład rozmowa z przyjacielem... Cholera, dlaczego nie mam takiej bliskiej osoby (nie z rodziny!) z którą zawsze i o wszystkim mogłabym pogadać? Och, przecież jest ktoś taki... Nawet jest ich kilku... Tylko, że oni wszyscy obecnie studiują! Bo nie znaleźli sobie jakiegoś idiotycznego partnera, który namotał im w głowach do tego stopnia, żeby postanowili rzucić szkołę i zarabiać na jego leniwą dupę! Kurwa, wszystko wraca... Tylko nie to...
- Co powiesz na risotto*? - zapytałam wyjmując produkty z szafki.
- Jestem za! - uśmiechnęła się szeroko. - Ale nie myśl sobie, że ominie nas ta rozmowa. Najlepiej będzie, jeżeli zaczniesz już teraz.
Popatrzyłam na nią lekko zbita z tropu. Już otwierałam usta, żeby jakoś się wywinąć albo chociaż przesunąć to na później, jednak Marge zaplotła ręce na piersiach i uniosła brew. Tym samym dała mi znać, że już nie mam wyjścia. Byłam w dupie...
Zaczęłam opowiadać jej wszystko: począwszy od naszego poznania i skończywszy na dniu dzisiejszym. Nie czułam się z tym zbyt komfortowo, aczkolwiek Marge skończyła już 26 lat, była dojrzałą kobietą i miała większe doświadczenie w tych sprawach. Dotarło to do mnie dopiero po kilku minutach od rozpoczęcia swojego monologu i wtedy pomyślałam, że może pomogłaby znaleźć mi jakieś racjonalne wyjście z tej chorej sytuacji. Wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób. Prawdopodobnie była moją ostatnią nadzieją...
Pod koniec już praktycznie nie mogłam mówić.. Dusiłam się gorzkimi łzami spływającymi po moich policzkach. Musiałam wyglądać okropnie, ale wewnętrznie czułam się jeszcze gorzej:
- Boże... - westchnęła przytulając mnie do siebie i delikatnie pocierając moje plecy w geście pocieszenia.
Gówno to daje...
- Marge, ja już nie daję rady. - zachłysnęłam się powietrzem. - To mnie wykańcza...
- Młoda. - odsunęła mnie na odległość swoich ramion. - Czy ty, do jasnej cholery, nie widzisz, że ten człowiek cię niszczy? - popatrzyła na mnie współczująco.
- Widzę... - pociągnęłam nosem.
- Więc w czym problem? Dlaczego go nie zostawisz?
- Bo go kocham, Marge... - ponownie załkałam. - To silniejsze ode mnie... Boję się go zostawić, bo na jakiś chory sposób go potrzebuję, rozumiesz? Kocham go... Nie poradziłabym sobie bez niego tak samo, jak on nie poradziłby sobie beze mnie...
- Gówno prawda! - prychnęła. - Świetnie byś sobie bez niego poradziła. W końcu nie miałabyś ograniczeń, mogłabyś się dalej rozwijać... On cię jedynie blokuje... A wiesz, dlaczego to robi? Bo ty cały czas mu ulegasz. Chad czegoś chce, Chad to dostaje... Fakt, on nie dałby bez ciebie rady. Jest zbyt słaby... Ale ty nie jesteś taka jak on. Zrozum to.
- Nie wiem... - spuściłam wzrok.
- Mo, przemyśl moje słowa, poważnie. - pochyliła się, żeby popatrzeć mi w oczy. - Wiem, że go kochasz, ale spójrz na to z tej strony: co robi on, żeby utrzymać ten związek?
- Kurwa, ja cały czas patrzę na to w ten sposób! - krzyknęłam żałośnie. - I tu jest właśnie pies pogrzebany, bo widzę, że tylko ja się tu o cokolwiek staram!
- Kobieto, nie rozumiem cię! Widzisz problem i nic z tym nie robisz?! - popatrzyła na mnie marszcząc czoło.
- Nie chcę go zostawiać... - westchnęłam.
Marge pokręciła głową i dodała:
- Jeżeli chcesz jeszcze to ciągnąć, to przemyśl wszystkie "za" i "przeciw" i wtedy zobaczysz, co ci przeważy...
- Odpowiedź jest jasna... Ale "kocham go", to też mocny argument...
- Proponuję ci takie wyjście: coś czuję, ze niedługo twoja psychika może tego wszystkiego nie wytrzymać, dlatego daj mu OSTATNIĄ szansę, dobra? Jeżeli nie zauważysz chociaż chęci poprawy, to będzie to koniec... To już nawet nie jest propozycja, to moje polecenie. Mo, jesteś moją młodszą siostrą. Nie mogę patrzeć na to, co ze sobą robisz... Wyglądasz jak wrak człowieka...
Boże, już nie mogłam o tym myśleć... Niech to się wszystko skończy... Skupiłam się na podsmażaniu pieczarek na patelni:
- A ten cały Louis... - usłyszałam nagle i poczułam dziwne mrowienie w dole brzucha. - Lubisz go?
Kurna, po cholerę jej o nim mówiłam?
- Umm... Tak, jest bardzo miły... - zmarszczyłam brwi, ale po chwili delikatnie uśmiechnęłam się na wspomnienie kraciastych, luźnych spodni zwisających z jego bioder.
Otarłam dłonią łzy, które już i tak praktycznie zaschły na moich policzkach:
- Wiesz, Chad prawdopodobnie do późna nie wróci, prawda?
- Nie wiadomo, czy do rana wróci. - niech już mnie nie dobija...
- Może powinnaś zaprosić go na kolację, czy coś... - uniosła brwi, a na jej ustach pojawił się nikły uśmieszek.
- Chada? - zmarszczyłam czoło.
- Tak, Chada. - rzuciła sarkastycznie. - Louisa, ciołku!
- Nie mów do mnie, ciołku! - odburknęłam. - Już jestem na to za stara.
- Do końca życia będziesz ciołkiem. - wystawiła mi język i zaśmiała się.
Chwyciłam w dłoń odrobinę usmażonego wcześniej ryżu i już po chwili wylądował on na jej policzku:
- Wpierdalaj ryż, ciołku! - zaśmiałam się głośno.
Marge zebrała go ze swojej twarzy i skosztowała odrobinę:
- Dopraw go lepiej, bo jest wodnisty i mdły.. Co z ciebie za kucharz? - zniesmaczona zmarszczyła nos.
- Wysoko ceniony. - dumnie podniosłam czoło i już po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Nie no, ale poważnie: zaproś Louisa. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Załóżmy, że zaproszę... I co dalej? - zapytałam. - O czym mielibyśmy przy tobie gadać?
- Huh, a o czym gadacie na osobności? - uniosła brew.
W sumie o niczym szczególnym... Dlatego nic jej nie odpowiedziałam, tylko głupkowato uśmiechnęłam się pod nosem:
- A nie uważasz, że to dobra okazja, żeby dowiedzieć się, co miał na myśli w sklepie? - przerwała krojenie warzyw i popatrzyła na mnie z powagą.
Kurna, miała rację...
- Nie gap się na mnie, tylko dzwoń! - podała mi telefon leżący obok niej i wcisnęła mi go w dłoń. - No już!
Patrzyłam na ciemny ekran przez dłuższą chwilę, ale doszłam do wniosku, że zaproszenie go na kolację, to naprawdę dobry pomysł. Wybrałam jego numer i już po trzecim sygnale usłyszałam jego ochrypnięty głos:
- Halo?
- Umm... Cześć, Lou. - zagryzłam dolną wargę.
- Megan? - ponownie mruknął.
- Obudziłam cię?
- Nie, nie, ja tylko... No dobra, trochę tak. - zaśmiał się cicho.
- Kurcze, przepraszam... Zadzwonię kiedy indziej.
- I tak już nie zasnę, więc mów, o co chodzi. - wiedziałam, że uśmiechał się w tamtym momencie.
- Trochę... Trochę nietypowa sytuacja, ale... - kurna, jąkam się! - Ja i moja siostra przygotowałyśmy kolację. Może chciałbyś wpaść? - ponownie zaczęłam nerwowo żuć dolną wargę.
- Hmm... Do ciebie? - zapytał. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł... Raczej nie będę tam mile widziany...
- Och, no tak. Zapomniałam dodać, że Chada nie będzie w domu.
Marge puściła oczko w moją stronę... Matko, przestań! Zacznę się śmiać!
- Brzmi kusząco. - zaśmiał się. - To o której miałbym wpaść?
- Zgadzasz się? - zapytałam przesadnie piskliwym głosem.
O Boże...
- Czemu nie... Kobiecie się nie odmawia, prawda? Poza tym w końcu będę miał okazję spróbować twojej kuchni... Nie mogę przegapić takiej okazji. - usłyszałam jego melodyjny śmiech po drugiej stronie słuchawki.
- W takim razie czekamy na ciebie o... - popatrzyłam na Marge.
- O dziewiętnastej! - krzyknęła.
- Chyba słyszałeś. - zaśmiałam się nerwowo.
- Dziewiętnasta... Będę punktualnie.
- Czekam. - dodałam na pożegnanie.
- Czekaj. - zaśmiał się po raz ostatni.
*risotto - popularna włoska potrawa przygotowywana z ryżu.
Widziałam tylko jego niezadowolony wyraz twarzy, kiedy na moment zwolnił i delikatnie odwrócił głowę w moją stronę. Poczułam silną dłoń Chada ciasno oplatającą mój nadgarstek:
- Zostaw go. - warknął.
Popatrzyłam na nasze ręce, następnie na niego i powiedziałam:
- Ty już w ogóle nie powinieneś się dziś odzywać. - fuknęłam i wyrwałam dłoń z jego uścisku.
Odwróciłam się, by odszukać wzrokiem Louisa, ale najwyraźniej się spóźniłam. Chłopaka już nigdzie nie było... Poczułam złość budującą się w moim wnętrzu i znowu postanowiłam wyładować ją na Chadzie:
- Co to, kurwa mać, było?! Skąd wy się znacie?!
Rule od razu spiorunował mnie swoim wzrokiem, a ja poczułam tak silne dreszcze przebiegające mi po plecach, że miałam wrażenie, iż jego zielone tęczówki niemalże przeżynają mój kręgosłup na dwie części:
- To nie twój interes, Meg. Wychodzimy. - ponownie próbował chwycić mnie za rękę, ale w porę ją cofnęłam.
- Nie dotykaj mnie... - mocno zacisnęłam powieki.
Chad popatrzył na mnie wrogo i dodał:
- Rób co chcesz, ja wracam. - po czym odwrócił się i odszedł w znanym tylko sobie kierunku.
Kurwa, to ja miałam prawo być na niego wściekła! Ciągle coś przede mną ukrywa!
- Nie odwracaj się ode mnie! - wrzasnęłam rzucając w niego paczuszką z kminkiem, którą, nie wiedzieć czemu, cały czas ugniatałam w dłoni i kilka par oczu zwróciło się w naszą stronę.
Szczerze? Gówno mnie oni w tamtym momencie obchodzili... Byłam kurewsko zła i nikt nie mógł zmienić tego w tamtym momencie:
- Idziesz? - wysyczał spoglądając na mnie i dopiero wtedy zauważyłam, jak mocno zaciśnięta jest jego szczeka.
Bez słowa ruszyłam za nim do kasy, zapłaciłam za wszystkie produkty i postanowiłam, że do domu udam się sama, piechotą. Popatrzyłam na moment przez ramię żeby zobaczyć, co robi Chad. Chłopak umieścił torbę z zakupami na tylnym siedzeniu, a sam zajął miejsce za kierownicą. Kurcze, dlaczego on taki jest? Już nie potrafiłam się z nim dogadywać... Tak nie powinno się dziać w żadnym związku, prawda? Jezu, po co w ogóle o to pytam... Oczywiście, że nie powinno!
- Dobra, Meg, skończ ten teatrzyk. - usłyszałam nagle.
To był Chad. Jechał tuż obok mnie, ale ani mi się śniło zatrzymywać się na kolejną pogawędkę z nim:
- Wsiadaj do samochodu. - powiedział nieco łagodniejszym tonem.
Nie odpowiedziałam. Po prostu szłam dalej:
- Masz zamiar w ogóle się do mnie nie odzywać? - zapytał.
Po krótkiej chwili odpowiedziałam:
- Jeżeli każda rozmowa ma prowadzić do coraz to nowszej kłótni, to tak; mam taki zamiar. - twardo stąpałam po ziemi nie racząc go ani jednym spojrzeniem.
Chad parsknął z pogardą i dodał:
- Nie rozumiem cię, Megan. Cały czas chcesz, żebym z tobą rozmawiał, mówił ci o wszystkim, a teraz tak po prostu milczysz...
- Och, teraz ci się widzi rozmawianie. - ze złością zmarszczyłam czoło.
- A na czym w takim razie ma się opierać ten związek?
Gwałtownie się zatrzymałam.
On serio pytał?! Po tych wszystkich razach, kiedy próbowałam wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje na temat, na przykład; spędzonej nocy?!
- Myślę, że sam najlepiej potrafisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. - popatrzyłam mu prosto w oczy i poczułam pieczenie pod powiekami.
Tylko nie rycz, tylko nie rycz, tylko nie rycz...
- Rób co chcesz. - wyrzucił ręce ku górze w geście kapitulacji i odjechał.
Super...
Ten związek to chyba największa porażka mojego życia, poważnie. Cały czas nie rozumiem, dlaczego za wszelką cenę próbuję go ratować... To jest jak rozpadająca się wieża; ja jestem zdesperowanym budowniczym, który cały czas zbiera wszystkie porozrzucane cegiełki mając nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić, a Chad jest jakimś pieprzonym szefem budowy, który cały czas się opieprza, zbiera kasę za pracę swojego budowniczego i ze spokojem stoi obok patrząc, jak cała konstrukcja upada... Pierdolę taką robotę... Byłam już na wykończeniu. Nie wiedziałam, czy jestem w stanie dłużej to ciągnąć. Zbyt dużo nerwów mnie to kosztowało... Boże, jestem taka żałosna...
Z drugiej strony jest jeszcze Louis, który niestety ma jakieś powiązania z Chadem... Nie mogę myśleć o nim z tej perspektywy, bo zaraz zaczęłabym wściekać się nawet na niego! Louis... Tylko Louis... Kiedy zobaczyłam go w supermarkecie wyglądał naprawdę dobrze. Widać było, że był wypoczęty, zrelaksowany... Taki podobał mi się jeszcze bardziej. Tak, przyznaję śmiało: podoba mi się Tomlinson. Jest przystojny, młody, atrakcyjny i ma w sobie taki niesamowity urok. I oczywiście śmiech... Cudowny śmiech, którym podbił moje serce już pierwszego dnia naszej znajomości. Tylko, cholera jasna, jednego nie mogłam pojąć: poznałam w swoim życiu już tak wielu mężczyzn... Dlaczego akurat o tym jednym, niebieskookim, nie mogłam przestać myśleć? Czyżby wpłynął na mnie jego urok?
***
Chryste, już dawno nie byłam tak wyczerpana. Prawie godzinny spacer do domu okazał się dla mnie zbyt dużym wyzwaniem i wtedy pomyślałam, że najwyższy czas znów wziąć się za siebie i zacząć biegać albo pływać... Wszystko jedno.
Zauważyłam, że na podjeździe przed domem nie ma naszego samochodu. Zamiast niego zauważyłam srebrny SUV należący do Marge. Och.. Myślałam, że przyjedzie później. Przed przyjazdem do supermarketu podskoczyliśmy jeszcze na pocztę, gdzie opłaciłam zaległe rachunki. Ale raczej szanse na to, że wszystko wróciło do normy były niewielkie... Błagam, oddajcie mi chociaż wodę. Potrzebuję prysznica...
Kiedy weszłam do domu od razu zauważyłam koszulkę Chada zarzuconą niedbale na poręczy schodów prowadzących na górę. Odwiesiłam kurtkę do szafy znajdującej się po prawej stronie od wejścia. Kiedy podniosłam wzrok zauważyłam sylwetkę siostry zmierzającą w moją stronę. Nie chcę teraz rozmawiać... Potrzebuję snu... Ale najpierw chcę prysznic...
- Cześć. - powiedziała nieśmiało.
- Hej. - uśmiechnęłam się słabo. - Dawno przyjechałaś?
- Jakieś piętnaście minut temu... Minęłam się z Chadem. - spuściła wzrok. - Zapytałam go, czy przekazać ci coś, kiedy wrócisz, ale stwierdził, że mówienie ci czegokolwiek nie będzie miało sensu... Mo, co się dzieje? - popatrzyła na mnie z troską.
- Marge, daj mi kilka minut, dobrze? - westchnęłam zrezygnowana. - Jestem naprawdę wycieńczona, chce mi się pić... Kilka minut.
- Tak, nie ma sprawy... Przed chwilą włączyli tu wodę. - weszła do kuchni.
No i dzięki Bogu!
Marge nalała mi szklankę chłodnego soku pomarańczowego i usiadła na jednym ze stołków przy wysepce:
- Dobra, młoda, idź się odświeżyć, a ja w tym czasie przygotuję jakiś obiad... Albo kolację. - popatrzyła na zegar ścienny.
- Nie ma takiej potrzeby. - machnęłam ręką i dopiłam resztkę soku, który przyjemnie rozlał się po moim przełyku. - Wezmę szybki prysznic, a później zejdę i razem coś przygotujemy.
- A kiedy ze mną porozmawiasz? - przechyliła głowę.
Kurwa...
- Znajdzie się na to czas. - uśmiechnęłam się delikatnie. - A teraz muszę cię na moment przeprosić...
Poszłam do salonu, skąd wzięłam pudełeczko świeczek schowanych w jednej z szuflad, a następnie udałam się na górę.
Poczułam nieopisaną ulgę, kiedy ciepła woda zaczęła oblewać moje ciało z każdej strony. Łazienka oświetlona była jedynie słabym światłem, jakie rzucały porozstawiane na wszystkich półkach zapachowe świeczki, co tylko dodawało jeszcze bardziej odprężającego nastroju. Czułam się tak, jakby wszystkie problemy powoli spływały po moich plecach wraz z wodą. Boże, gdyby tylko to było takie proste...
Przyprowadzona do porządku postanowiłam zejść na dół, żeby zmierzyć się z Marge i w końcu jej wszystko opowiedzieć. Byłam naprawdę zdenerwowana, bo mówienie o swoich problemach siostrze nie jest tak łatwe, jak na przykład rozmowa z przyjacielem... Cholera, dlaczego nie mam takiej bliskiej osoby (nie z rodziny!) z którą zawsze i o wszystkim mogłabym pogadać? Och, przecież jest ktoś taki... Nawet jest ich kilku... Tylko, że oni wszyscy obecnie studiują! Bo nie znaleźli sobie jakiegoś idiotycznego partnera, który namotał im w głowach do tego stopnia, żeby postanowili rzucić szkołę i zarabiać na jego leniwą dupę! Kurwa, wszystko wraca... Tylko nie to...
- Co powiesz na risotto*? - zapytałam wyjmując produkty z szafki.
- Jestem za! - uśmiechnęła się szeroko. - Ale nie myśl sobie, że ominie nas ta rozmowa. Najlepiej będzie, jeżeli zaczniesz już teraz.
Popatrzyłam na nią lekko zbita z tropu. Już otwierałam usta, żeby jakoś się wywinąć albo chociaż przesunąć to na później, jednak Marge zaplotła ręce na piersiach i uniosła brew. Tym samym dała mi znać, że już nie mam wyjścia. Byłam w dupie...
Zaczęłam opowiadać jej wszystko: począwszy od naszego poznania i skończywszy na dniu dzisiejszym. Nie czułam się z tym zbyt komfortowo, aczkolwiek Marge skończyła już 26 lat, była dojrzałą kobietą i miała większe doświadczenie w tych sprawach. Dotarło to do mnie dopiero po kilku minutach od rozpoczęcia swojego monologu i wtedy pomyślałam, że może pomogłaby znaleźć mi jakieś racjonalne wyjście z tej chorej sytuacji. Wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób. Prawdopodobnie była moją ostatnią nadzieją...
Pod koniec już praktycznie nie mogłam mówić.. Dusiłam się gorzkimi łzami spływającymi po moich policzkach. Musiałam wyglądać okropnie, ale wewnętrznie czułam się jeszcze gorzej:
- Boże... - westchnęła przytulając mnie do siebie i delikatnie pocierając moje plecy w geście pocieszenia.
Gówno to daje...
- Marge, ja już nie daję rady. - zachłysnęłam się powietrzem. - To mnie wykańcza...
- Młoda. - odsunęła mnie na odległość swoich ramion. - Czy ty, do jasnej cholery, nie widzisz, że ten człowiek cię niszczy? - popatrzyła na mnie współczująco.
- Widzę... - pociągnęłam nosem.
- Więc w czym problem? Dlaczego go nie zostawisz?
- Bo go kocham, Marge... - ponownie załkałam. - To silniejsze ode mnie... Boję się go zostawić, bo na jakiś chory sposób go potrzebuję, rozumiesz? Kocham go... Nie poradziłabym sobie bez niego tak samo, jak on nie poradziłby sobie beze mnie...
- Gówno prawda! - prychnęła. - Świetnie byś sobie bez niego poradziła. W końcu nie miałabyś ograniczeń, mogłabyś się dalej rozwijać... On cię jedynie blokuje... A wiesz, dlaczego to robi? Bo ty cały czas mu ulegasz. Chad czegoś chce, Chad to dostaje... Fakt, on nie dałby bez ciebie rady. Jest zbyt słaby... Ale ty nie jesteś taka jak on. Zrozum to.
- Nie wiem... - spuściłam wzrok.
- Mo, przemyśl moje słowa, poważnie. - pochyliła się, żeby popatrzeć mi w oczy. - Wiem, że go kochasz, ale spójrz na to z tej strony: co robi on, żeby utrzymać ten związek?
- Kurwa, ja cały czas patrzę na to w ten sposób! - krzyknęłam żałośnie. - I tu jest właśnie pies pogrzebany, bo widzę, że tylko ja się tu o cokolwiek staram!
- Kobieto, nie rozumiem cię! Widzisz problem i nic z tym nie robisz?! - popatrzyła na mnie marszcząc czoło.
- Nie chcę go zostawiać... - westchnęłam.
Marge pokręciła głową i dodała:
- Jeżeli chcesz jeszcze to ciągnąć, to przemyśl wszystkie "za" i "przeciw" i wtedy zobaczysz, co ci przeważy...
- Odpowiedź jest jasna... Ale "kocham go", to też mocny argument...
- Proponuję ci takie wyjście: coś czuję, ze niedługo twoja psychika może tego wszystkiego nie wytrzymać, dlatego daj mu OSTATNIĄ szansę, dobra? Jeżeli nie zauważysz chociaż chęci poprawy, to będzie to koniec... To już nawet nie jest propozycja, to moje polecenie. Mo, jesteś moją młodszą siostrą. Nie mogę patrzeć na to, co ze sobą robisz... Wyglądasz jak wrak człowieka...
Boże, już nie mogłam o tym myśleć... Niech to się wszystko skończy... Skupiłam się na podsmażaniu pieczarek na patelni:
- A ten cały Louis... - usłyszałam nagle i poczułam dziwne mrowienie w dole brzucha. - Lubisz go?
Kurna, po cholerę jej o nim mówiłam?
- Umm... Tak, jest bardzo miły... - zmarszczyłam brwi, ale po chwili delikatnie uśmiechnęłam się na wspomnienie kraciastych, luźnych spodni zwisających z jego bioder.
Otarłam dłonią łzy, które już i tak praktycznie zaschły na moich policzkach:
- Wiesz, Chad prawdopodobnie do późna nie wróci, prawda?
- Nie wiadomo, czy do rana wróci. - niech już mnie nie dobija...
- Może powinnaś zaprosić go na kolację, czy coś... - uniosła brwi, a na jej ustach pojawił się nikły uśmieszek.
- Chada? - zmarszczyłam czoło.
- Tak, Chada. - rzuciła sarkastycznie. - Louisa, ciołku!
- Nie mów do mnie, ciołku! - odburknęłam. - Już jestem na to za stara.
- Do końca życia będziesz ciołkiem. - wystawiła mi język i zaśmiała się.
Chwyciłam w dłoń odrobinę usmażonego wcześniej ryżu i już po chwili wylądował on na jej policzku:
- Wpierdalaj ryż, ciołku! - zaśmiałam się głośno.
Marge zebrała go ze swojej twarzy i skosztowała odrobinę:
- Dopraw go lepiej, bo jest wodnisty i mdły.. Co z ciebie za kucharz? - zniesmaczona zmarszczyła nos.
- Wysoko ceniony. - dumnie podniosłam czoło i już po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Nie no, ale poważnie: zaproś Louisa. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Załóżmy, że zaproszę... I co dalej? - zapytałam. - O czym mielibyśmy przy tobie gadać?
- Huh, a o czym gadacie na osobności? - uniosła brew.
W sumie o niczym szczególnym... Dlatego nic jej nie odpowiedziałam, tylko głupkowato uśmiechnęłam się pod nosem:
- A nie uważasz, że to dobra okazja, żeby dowiedzieć się, co miał na myśli w sklepie? - przerwała krojenie warzyw i popatrzyła na mnie z powagą.
Kurna, miała rację...
- Nie gap się na mnie, tylko dzwoń! - podała mi telefon leżący obok niej i wcisnęła mi go w dłoń. - No już!
Patrzyłam na ciemny ekran przez dłuższą chwilę, ale doszłam do wniosku, że zaproszenie go na kolację, to naprawdę dobry pomysł. Wybrałam jego numer i już po trzecim sygnale usłyszałam jego ochrypnięty głos:
- Halo?
- Umm... Cześć, Lou. - zagryzłam dolną wargę.
- Megan? - ponownie mruknął.
- Obudziłam cię?
- Nie, nie, ja tylko... No dobra, trochę tak. - zaśmiał się cicho.
- Kurcze, przepraszam... Zadzwonię kiedy indziej.
- I tak już nie zasnę, więc mów, o co chodzi. - wiedziałam, że uśmiechał się w tamtym momencie.
- Trochę... Trochę nietypowa sytuacja, ale... - kurna, jąkam się! - Ja i moja siostra przygotowałyśmy kolację. Może chciałbyś wpaść? - ponownie zaczęłam nerwowo żuć dolną wargę.
- Hmm... Do ciebie? - zapytał. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł... Raczej nie będę tam mile widziany...
- Och, no tak. Zapomniałam dodać, że Chada nie będzie w domu.
Marge puściła oczko w moją stronę... Matko, przestań! Zacznę się śmiać!
- Brzmi kusząco. - zaśmiał się. - To o której miałbym wpaść?
- Zgadzasz się? - zapytałam przesadnie piskliwym głosem.
O Boże...
- Czemu nie... Kobiecie się nie odmawia, prawda? Poza tym w końcu będę miał okazję spróbować twojej kuchni... Nie mogę przegapić takiej okazji. - usłyszałam jego melodyjny śmiech po drugiej stronie słuchawki.
- W takim razie czekamy na ciebie o... - popatrzyłam na Marge.
- O dziewiętnastej! - krzyknęła.
- Chyba słyszałeś. - zaśmiałam się nerwowo.
- Dziewiętnasta... Będę punktualnie.
- Czekam. - dodałam na pożegnanie.
- Czekaj. - zaśmiał się po raz ostatni.
*risotto - popularna włoska potrawa przygotowywana z ryżu.
ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY!
Cześć :))
Oddaję rozdział 7 w Wasze ręce i żeby już nie przedłużać:
MAM NADZIEJĘ, ŻE WAM SIĘ PODOBAŁO ! x
Liczę na liczne komentarze ;)
poniedziałek, 10 marca 2014
Rozdział 6.
- Oto jesteśmy! - zawołałam wesoło, prezentując gestem ręki wnętrze mojego domu.
- Całkiem przytulnie. - Marge zachichotała cicho.
- Rozgość się. - wzięłam jej płaszcz i odwiesiłam go do szafy. - Chada obecnie nie ma, dlatego całą noc mamy dom do własnej dyspozycji ... Jesteś głodna? Napijesz się czegoś? - zaprowadziłam ją do kuchni.
- Poproszę sok jabłkowy, jeśli masz. - uśmiechnęła się siadając na stołku po drugiej stronie wysepki.
Wyciągnęłam z lodówki karton soku i napełniłam nim dwie szklanki. Usiadłam po przeciwnej stronie blatu i postanowiłam zagaić do rozmowy:
- Na ile przyjechałaś do Doncaster?
Marge westchnęła ciężko:
- Powiedziałam mamie, że wpadłam na tydzień, ale obawiam się, że mój pobyt tutaj nie potrwa dłużej niż trzy dni.
- Trzy dni? - zmarszczyłam brwi. - Na tyle czasu w ogóle nie opłaca się tu przyjeżdżać!
- Wiem, ale Amy tak bardzo prosiła... Nie mogłam jej odmówić. - zaczęła beznamiętnie obracać szklankę z żółtawym płynem w dłoniach.
- Dlaczego na tak krótko? - zapytałam.
- Powiedzmy sobie szczerze: co mam tutaj do roboty?
- Hmm, no chyba nic... - przyznałam. - Co w takim razie masz do roboty w Londynie?
- Nie mieszkam teraz w Londynie. - uśmiechnęła się delikatnie. - Moje mieszkanie nadal tam jest, ale ze względu na pracę, ciągle jestem po za granicami miasta.
Wspominałam, że Marge jest dziennikarką? I to nie byle jaką, ale taką z prawdziwego zdarzenia. Nie robi artykułów do jakiegoś taniego brukowca, tylko podróżuje z ekipą po całej kuli ziemskiej w poszukiwaniu informacji, które przekazuje nie tylko Londynowi, nie tylko Wielkiej Brytanii, nie tylko Europie, ale i całemu światu! Do dziś nie rozumiem, jak udało jej się osiągnąć taki sukces:
- Dlaczego go nie sprzedasz, albo komuś nie wynajmiesz? - zapytałam upijając łyk soku.
- Sama nie wiem... Może to przez przywiązanie?
Cecha rodzinna?
- Rozumiem... - zacisnęłam usta w wąską linię. - Gdybym kiedyś była w stolicy, to mogłabym wpaść i zobaczyć, jak się tam wszystko trzyma.
- Tak, to całkiem dobry pomysł. - pokiwała głową. - Mogę dać ci zapasowe klucze, jeżeli chcesz.
- Okay, nie ma sprawy. Ale to dopiero wtedy, kiedy będziesz wyjeżdżać.
Marge zmrużyła oczy, a na jej ustach pojawił się przebiegły uśmiech:
- Pytasz mnie, na ile przyjechałam, poruszasz temat wyjazdu... Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - zaśmiała się.
- Ależ skąd, siostrzyczko. - wyszczerzyłam zęby w przesadnym uśmiechu.
Jako iż byłyśmy wystarczająco najedzone 'obiadokolacją' u mamy, postanowiłyśmy obie położyć się już spać. Spotkania z rodziną potrafią być naprawdę wykańczające... Podczas, gdy moja siostra brała prysznic, ja zmieniałam pościel w sypialni. Marge jest moim gościem, nie pozwolę jej spać na kanapie:
- Mo? - usłyszałam nagle za plecami.
Wstrzymałam oddech i odwróciłam się gwałtownie.
- Marge. - zaśmiałam się cicho, poprawiając poszewkę na poduszce. - Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam. - uśmiechnęła się lekko i usiadła na środku łóżka zachęcając mnie gestem ręki, abym zrobiła to samo. - Chciałabym o coś zapytać.
- Umm, okay? - zmarszczyłam brwi i usiadłam po turecku.
- Tylko bądź ze mną szczera. - popatrzyła na mnie poważnie.
- W porządku. Pytaj. - zachęciłam.
Marge spuściła wzrok na nerwowo splecione dłonie:
- Co zaszło między tobą, a Monicą?
Woah, nie spodziewałam się takiego pytania... I co ja mam jej odpowiedzieć? Westchnęłam ciężko i zaczęłam:
- A żebym ja to wiedziała... Od małego była dla mnie taka... 'Oschła'... Nigdy nie potrafiłyśmy się dogadać, zawsze musiała postawić na swoim... Nie rozumiem tego.
Głośno przełknęłam ślinę.
- Chciałabym traktować ją jak normalną siostrę, ale... Nie potrafię. Chyba zauważyłaś, że ona nie wykazuje nawet krzty uczucia w stosunku do mnie... Nigdy nie byłyśmy sobie bliskie, nie jesteśmy i raczej nigdy nie będziemy... To boli, Marge... Kurewsko boli... Ale co ja mogę zrobić? Gdybym tylko spróbowała z nią na ten temat porozmawiać, od razu zaczęłybyśmy się kłócić... Zapewne oskarżyłaby mnie o to, że znowu próbuję jej coś 'wytknąć'... - powoli podniosłam wzrok na siostrę. - A może to ze mną jest coś nie tak?
- Mo, nie mów tak... - zauważyłam w jej oczach współczucie. - Monica faktycznie ma to do siebie, że jest niemiła dla innych. Ale zrozum, taka już jej natura... Jest najstarsza, dlatego uważa, że wszystko jej wolno.
- To dlaczego nikt jej nie uświadomi? - zapytałam. - Dlaczego nikt nie powie jej, żeby się ogarnęła, bo przez takie zachowanie ludzie jej nie trawią?
- Powiedziałabyś jej to? - Marge popatrzyła na mnie z ciężkim westchnieniem.
- Nie... - spuściłam głowę.
- A dlaczego?
- Bałabym się...
- I właśnie sama sobie odpowiedziałaś... Młoda, nie powinnaś się nią przejmować. Jest, jaka jest. Trudno. Nie reaguj na jej zaczepki, po prostu przytakuj... Ona w końcu odpuści.
- Łatwo ci mówić... A tak w ogóle, to skąd możesz to wiedzieć? - zapytałam zrezygnowana.
- Heh... - kąciki jej ust delikatnie uniosły się ku górze. - Mi odpuściła.
Uniosłam brew.
- To wy też miałyście jakiś... 'Zatarg'?
- 'Zatarg', to chyba za dużo powiedziane... Widać było, że celowo próbuje mi dopiec, czy coś w tym stylu, ale miałam ją w dupie... Teraz mamy luźną relację.
- Wątpię, żeby mi też tak łatwo odpuściła. Już za bardzo dałam sobie wejść na głowę...
- Chodź tu. - przysunęła się do mnie i szczelnie otuliła mnie swoimi ramionami. - W waszym przypadku wygląda to tak, jakby problem był zakorzeniony gdzieś w Monice. Z tego co mówisz wnioskuję, że chciałabyś żyć z nią w zgodzie, ale to ona nie daje się poznać z tej lepszej strony, prawda?
- Dokładnie...
- To może jednak powinnaś z nią porozmawiać? - odsunęła mnie tak, aby móc swobodnie spojrzeć mi w oczy.
- Marge, mówiłam ci już, że się...
- Kurwa, Mo... - przewróciła oczami. - To ty studiowałaś psychologię, czy ja?
- No ja. - beznamiętnie wzruszyłam ramionami. - Ale tylko przez rok...
- Nie ważne, ile. Na pewno czegoś cię tam nauczyli, tak? Powinnaś wiedzieć, jak radzić sobie z takimi problemami. A rozmowa, to chyba najrozsądniejsze wyjście. Nie możesz wszystkiego w sobie tłumić.
- Nie wiem, może i masz rację... Jezu, nie chcę teraz o tym myśleć. - odgarnęłam włosy do tyłu.
- Masz rację, powinnyśmy już spać. - przyznała.
- Dobranoc, Marge . - skierowałam się w stronę schodów prowadzących na dół, do salonu.
- Dobranoc, Megan...
***
Rozmowa z siostrą sprawiła, że tej nocy zasnęłam około trzeciej... Nie mogłam przestać myśleć o tym, dlaczego panna Johnson tak się na mnie uwzięła. Przecież nie zrobiłam jej niczego złego... Chyba, że o czymś nie wiem. Ale nawet, jeżeli ma mi coś za złe, to powinna mi to powiedzieć. Może zrobiłam coś nieodpowiedniego, kiedy byłam jeszcze dzieckiem? W takim razie, kurwa, jak miałabym ją za to niby przeprosić, skoro najpewniej w ogóle tego nie pamiętam?! Chryste, niech ta kobieta w końcu mi wygarnie, o co jej tak naprawdę chodzi i wszyscy będą szczęśliwi!... Ehh, tak jak mówiłam, poszłam spać dopiero około trzeciej w nocy. Niestety nie trwało to długo, bo nagle poczułam, że łóżko zakołysało się pod wpływem czyjegoś ciężaru. Kto, do jasnego chuja, władowuje mi się tu o tej porze?! Sięgnęłam ręką ponad podłokietnikiem kanapy i zaczęłam szukać włącznika lampki:
- Marge? - zapytałam mrużąc oczy i próbując przyzwyczaić się do słabego światła. - Co ty tu robisz?
- Och... - mocno zacisnęła powieki.
Najwyraźniej światło nie przeszkadzało jedynie mi, dlatego o razu je zgasiłam.
- Przepraszam, że cię obudziłam. - powiedziała nieco ochrypniętym głosem.
- Praktycznie nie spałam... Odpowiesz mi na pytanie?
- Umm... Chad wrócił do domu...
Zmarszczyłam brwi.
- Co w związku z tym?
- Nie poinformowałaś go o moim przyjeździe, prawda? - chyba zaczynałam rozumieć, co się stało. - Nie powiedziałaś mu też, że będę spała w waszej sypialni... Przejął ją.
- Ughh... - wcisnęłam twarz w poduszkę. - Kurwa, przepraszam... Całkiem o nim zapomniałam...
- Spoko, nic się nie stało... - ziewnęła.
- Wyprosił cię z niej, czy jak?
- Nie... Myślał, że jestem tobą... A mi nie bardzo widzi się spanie z twoim facetem.
- Och...
- Dobranoc, Mo.
- Ta... Dobranoc...
***
Następnego dnia wstałam wcześniej, niż Marge. Postanowiłam udać się na piętro, żeby odbyć poranną toaletę. Kiedy byłam już na korytarzu zauważyłam, że drzwi od sypialni otwierają się i z pokoju wyłoniła się sylwetka Chada:
- Cześć. - uśmiechnęłam się słabo.
- Dzień dobry. - podszedł do mnie i kładąc dłonie na moich biodrach, pocałował mnie w czoło. - Dlaczego nie odbierałaś telefonu i nie odpisywałaś na sms'y ? - zmarszczył czoło.
- Byłam u Amy... Chyba mam prawo do spędzenia jednego popołudnia w gronie rodzinnym, prawda?
- To, że byłaś u matki wcale cię nie usprawiedliwia. Mogłaś odebrać... - popatrzył na mnie z wyrzutem.
Auć?
- Równie dobrze mogłeś jechać ze mną.
- Nie jestem tam mile widziany... - odburknął. - Dlaczego w nocy wyszłaś?
Popatrzyłam na niego zdziwiona, ale nagle przypomniały mi się wydarzenia, które miały miejsce w nocy. Zaśmiałam się cicho i odpowiedziałam:
- Kochanie, powinieneś zwracać większą uwagę na to, z kim sypiasz. - z uśmiechem pogładziłam jego policzek i skierowałam się w stronę toalety.
- Co? - uniósł brew.
- Marge dziś u nas nocowała i nie koniecznie odpowiadała jej opcja spania z tobą.
Ze śmiechem zamknęłam za sobą drzwi zostawiając zszokowanego Chada na środku korytarza. Biedaczek.
***
- Chad, wymieniałeś żarówkę w łazience? - zapytałam wchodząc do kuchni.
- Nie, a coś się stało? - ugryzł kawałek jabłka.
- Stara prawdopodobnie się spaliła. Musisz ją wymienić.
- Później się tym zajmę. - odparł.
- Nie, zajmiesz się tym teraz. - odpowiedziałam stanowczo, zaplatając ręce na piersiach. - Zaraz Marge się obudzi i pewnie będzie chciała skorzystać z toalety.
- Mo, zaraz to zrobię.
Z westchnieniem ruszyłam w stronę lodówki, z której wyjęłam karton mleka, a następnie wlałam jego zawartość do miski i umieściłam ją w mikrofalówce. Ku mojemu zdziwieniu sprzęt nie zadziałał. Odstawiłam miskę na blat i podeszłam do okna. Zobaczyłam, jak na szybie w domu moich sąsiadów odbija się wyraźne światło włączonego telewizora, co oznaczało, że mają prąd... Więc co dzieje się u nas? Zmarszczyłam brwi i podeszłam do ściany, gdzie otwartą dłonią nacisnęłam włącznik światła... Nic...
- Chad. - zaczęłam lekko zdenerwowana. - Zapłaciłeś rachunek za prąd?
Chłopak popatrzył na mnie nieco rozkojarzonym wzrokiem:
- Co?
- Pytam, czy zapłaciłeś rachunek za prąd.
- Emm... - wbił wzrok w gazetę położoną przed sobą na blacie. - Chyba... Chyba zapomniałem.
Że, przepraszam, co?!
- Jak to zapomniałeś? - mój głos robił się coraz donośniejszy. - Co miesiąc wysyłałam ci sporą część moich zarobków na to, żebyś płacił rachunki... Jak to, kurwa, chyba zapomniałeś?!
- Jezu no, przepraszam. Wyleciało mi z głowy...
Popatrzyłam na niego wściekle, ale nagle coś sobie uświadomiłam:
- Czekaj, czekaj... Jeżeli ja wysyłałam ci forsę, a ty zapomniałeś opłacić rachunki za prąd... Gdzie ona teraz jest?
Chad głośno przełknął ślinę.
- Rule, gdzie są pieniądze?! - krzyknęłam nieco głośniej.
- Ja... - zaczął się jąkać.
- Kurwa, każdego miesiąca wysyłałam ci ponad połowę wypłaty! Gdzie są nasze pieniądze?!
- Emm... - gwałtownie odwróciłam głowę, kiedy Marge stojąca przy wejściu do kuchni odchrząknęła wymownie. - Cześć wam...
- Hej, Marge. - powiedział Chad.
Popatrzyłam na niego ze złością i dodałam przyciszonym głosem:
- Nawet nie myśl, że to koniec. Za chwilę wrócimy do tej rozmowy. - zdenerwowana wyminęłam go szybkim krokiem i podążyłam w stronę salonu dając siostrze znak skinieniem głowy, żeby poszła za mną.
- Mo, co się dzieje? - chwyciła mnie za przedramię. - O jakie pieniądze chodzi?
- To jest nasza sprawa, musimy sami to załatwić... - westchnęłam. - Przepraszam, Marge, ale w całym domu nie ma prądu... Muszę cię poprosić, żebyś pojechała dziś do mamy, wieczorem możesz... Nie, nie możesz. Wieczorem MUSISZ wrócić tutaj, dobrze? - wyraźnie zaakcentowałam słowo 'musisz'.
- Megan, mów, co się tutaj dzieje.
Poczułam szczypanie pod powiekami, dlatego zaczęłam mrugać o wiele szybciej, niż było to konieczne. Nie mogłam się przy niej popłakać. Wtedy by nie wyszła:
- Posłuchaj, wieczorem ci o tym opowiem, dobrze? Teraz muszę ochłonąć i porozmawiać z Chadem w cztery oczy. Bez świadków...
***
- Nawet nie myśl o tym, że mi się wywiniesz. - powiedziałam wchodząc do kuchni i siadając na jednym ze stołków ustawionych przy wysepce.
Chad obszedł ją z drugiej strony i stanął naprzeciw mnie podpierając się rękoma o blat, w efekcie czego lekko się nad nim pochylił:
- Słucham. Co masz mi w tej sprawie do powiedzenia. - popatrzyłam na niego ze śmiertelną powagą.
- Meg, to dla mnie naprawdę kłopotliwy temat... - przymknął powieki. - Nie chcę ci o tym mówić...
- Proszę cię, nie wkurwiaj mnie bardziej, niż już jestem... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam, kochanie, ale nie...
- Nie kochaniuj mi tu! - krzyknęłam, a w moich oczach stanęły łzy. - Odkąd przyjechałam ciągle masz przede mną jakieś tajemnice! Cały czas nic, tylko się przez to kłócimy! Wychodzisz z domu na całe noce, nie odbierasz telefonów, a kiedy ja zrobię coś podobnego, to od razu masz do mnie pretensje, wyrzuty i zadajesz głupie, niepotrzebne pytania! Kurwa, przecież tak nie może być! Dlaczego nie potrafimy być normalną parą?! Bez tych pieprzonych tajemnic?! - emocje wzięły nade mną górę i łzy niekontrolowanie spływały po moich policzkach niczym strumienie.
- Skarbie, nie płacz...
- Czy ja robię coś nie tak?! Kurwa mać, odpowiedz mi! - krzyczałam.
- Ćśś... - podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. - Uspokój się, Meg... Będzie dobrze...
- Gówno prawda! - odepchnęłam go. - Nic nie będzie dobrze...
Chad stał jak wryty i z przerażeniem obserwował moją twarz. Chyba jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stanie. Byłam jednocześnie zła, bezradna i zrozpaczona... Boże, co ja robię ze swoim życiem? Jestem z jakimś gościem, którego prawdopodobnie w ogóle nie znam... Wytarłam dłońmi mokre policzki i popatrzyłam na niego:
- Czy... Czy te pieniądze są w domu?
Chłopak westchnął ciężko i, chowając dłonie w kieszenie swoich ciemnych jeansów, spuścił wzrok:
- Nie... - niemalże szeptał.
- Czy te pieniądze w ogóle jeszcze są? Należą do nas?
Pokręcił głową przecząco, a ja zrezygnowana położyłam łokcie na blacie i ukryłam twarz w dłoniach. Moje palce powoli wtopiły się we włosy i mocno chwyciły je u nasady, tuż nad czołem:
- I co my mamy teraz zrobić? - zapytałam bardziej siebie, niż jego.
- Nie wiem, Meg... Ale zawsze sobie jakoś radziliśmy, dlaczego tym razem miałoby się nie udać? - podniósł głowę.
- Masz jakiś pomysł? - zapytałam opuszczając ręce na kolana.
- Jeszcze nie...
Pff, no tak... Mógł chociaż powiedzieć, że zacznie szukać pracy... Nawet tyle... Ale nie.
- Dobra. - wstałam na równe nogi. - W takim razie znów wyjadę do Stanów... Tam znajdę pracę i przyjadę tutaj z zarobionymi pieniędzmi... Chyba, że nie chcesz, żebym wyjeżdżała... Wtedy zostanę i znajdę coś na miejscu... Wystarczy jedno twoje słowo, a zrobię wszystko... Wiesz, dlaczego? Bo cię kocham... Nie wiem, dlaczego, ale tak właśnie jest... Jedno słowo...
Chad stał jedynie i tępo wpatrywał się w podłogę. Nie powiedział nic.
- Rozumiem... - spuściłam głowę i skierowałam się w stronę wyjścia.
Zanim jednak opuściłam kuchnię, odwróciłam się do niego i dodałam:
- Przebierz się i zaraz pojedziesz ze mną na zakupy. Musimy jakoś zagospodarować to, co nam jeszcze zostało...
***
Kiedy byliśmy już w supermarkecie, Chad wziął wózek sklepowy i wspólnie zaczęliśmy szukać niezbędnych produktów. Nie chciałam zostawiać go z pustą lodówką na tak długi czas... Tym razem postanowiłam, że wyjadę na trochę dłużej, niż rok. Oczywiście będę wysyłała mu pieniądze na jedzenie, ale rachunki będę płaciła przelewem przez internet. Już nie potrafiłam zaufać mu tak, jak wcześniej... Nadal nie powiedział mi, co stało się z pieniędzmi... I nadal bolała mnie jego nieszczerość.
Postanowiłam o tym nie myśleć, bo wspomnienie tej nieprzyjemnej sprawy pogarszało mój i tak już popsuty nastrój. Zaczęłam rozglądać się po całym sklepie w celu znalezienia stoiska z pieczywem. Poprosiłam Chada, żeby w tym czasie zajął się doborem wędlin. Chodziłam pomiędzy półkami z przeróżnymi produktami spożywczymi i czułam się, jakby ktoś zamknął mnie w labiryncie bez wyjścia:
- Przepraszam... - podeszłam do mężczyzny rozkładającego towar na jednej z półek. - Wie pan może, gdzie mogłabym znaleźć tu stoisko z pieczywem?
- Oczywiście. - odpowiedział formalnie. - Pójdzie pani tu prosto, następnie skręci pani w prawo i przejdzie obok nabiału, później ponownie skręci pani w prawo obok stoiska z przyprawami, a na końcu przypraw spojrzy pani w lewo i tam właśnie znajduje się pieczywo.
Matko Boska, co to za sklep?!
- Dziękuję panu bardzo. - uśmiechnęłam się przyjaźnie i ruszyłam we wskazanym przez niego kierunku.
Hmm, jak to szło? Najpierw prosto, później w prawo - nabiał, w prawo - przyprawy, w lewo... O Boże... Przy stoisku z przyprawami w otoczeniu pięcioosobowej grupki dziewcząt, jedna z nich była dorosłą kobietą, stal nie kto inny, tylko sam Louis Tomlinson... W ciągu ostatnich dni praktycznie o nim zapomniałam i nagle to wszystko wróciło... Zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz, lekko poburzoną grzywkę wystającą z szarej, naciągniętej na głowę czapki, szerokie, kraciaste spodnie wyglądające jak z kompletu od pidżamy... Wyglądał na zadowolonego i wypoczętego. Wpływało to na jego korzyść:
- Mo? - popatrzył na mnie z delikatnie uniesionymi brwiami i uśmiechnął się szeroko.
Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że stoję tak przez dłuższą chwilę i nic, tylko się na niego gapię. Szybko chwyciłam pierwszą lepszą torebkę z przyprawą, jaka wpadła mi w ręce. Kminek...
- Co ty tutaj robisz? - zapytał podchodząc bliżej mnie.
- A co mogę robić w supermarkecie? - uśmiechnęłam się.
- No tak, idiotyczne pytanie. - zaśmiał się cicho i potarł dłonią kark.
- To twoje rodzeństwo? - popatrzyłam ponad jego ramieniem.
- Emm, tak... Wybraliśmy się na małe zakupy, niebawem wracam do Londynu... Gdybyś wybierała się w tamtym kierunku, to daj znać, chętnie cię podrzucę. - ponownie się zaśmiał.
Kurwa, kto dał mu ten śmiech?! Jest cudowny!
- A wiesz, może będzie taka okazja... Chcę wrócić do Stanów. - spuściłam wzrok na torebkę z przyprawą.
- Znowu do pracy?
Niechętnie pokiwałam głową.
- Dlaczego nie znajdziesz czegoś na miejscu? - zapytał.
- W USA więcej zarabiam... Myślisz, że kiedyś nie próbowałam pracować w Londynie, czy też w Doncaster? Harowałam jak wół, a dostawałam za to tylko marne grosze..
- Hmm... To może chciałabyś zatrudnić się u mnie w firmie? - rzucił nagle.
Popatrzyłam na niego ze zdziwioną miną i odpowiedziałam:
- Cóż... Twoja propozycja jest bardzo kusząca, ale chyba jednak wolę pozostać przy swoich przekonaniach.
- To już jak wolisz.. Ale pamiętaj, że zawsze możesz się... - nagle przerwał i popatrzył ponad moim ramieniem.
Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się, aby zobaczyć, co przykuło jego uwagę:
- Meg? - Chad był już coraz bliżej nas, jednak był zbyt zajęty czytaniem plakietki na jakiejś paczuszce, by zauważyć, że nie jestem sama. - Nie uważasz, że... - podniósł wzrok i natychmiast ucichł.
- Rule. - usłyszałam za plecami spięty głos Louisa.
- Tomlinson? - Chad nie ukrywał... Złości? - Co ty tu, kurwa, robisz?!
Emm... Co tu się dzieje? Skąd oni się znają?
- Mo, to jest twój chłopak? - Louis popatrzył na mnie kpiąco.
Nieśmiało przytaknęłam.
- Ja pierdole... - popatrzył w górę i parsknął śmiechem. - Powiedz, że to żart.
- Meg, skąd ty go znasz?! - mój chłopak warknął niespodziewanie.
- Po... Podrzucił mnie... - zająknęłam się. - Kiedy wracałam z lotniska.
Chad mocno zaciągnął się powietrzem i chwytając mój drobny nadgarstek w dłoń przesunął mnie za siebie tak, że teraz to on stał twarzą w twarz z Louisem. Wyczułam, że atmosfera robi się gęstsza, niż być powinna:
- Nie zbliżaj się do niej nigdy więcej, rozumiesz? - popchnął go, przez co Louis lekko zatoczył się do tyłu.
- Lou? - kobieta w ciąży podeszła do chłopaka i chwyciła go za ramię. - Co tu się dzieje?
- Zabierz dziewczyny do samochodu... Już...
Kobieta popatrzyła na Chada ze strachem w oczach.
- Mamo, idź już! - Tomlinson powiedział nieco głośniej. - A ty, Megan, lepiej uważaj na to, z kim się zadajesz... - powoli wycofał się i zniknął za pólkami...
Co tu się przed chwilą stało?!
- Całkiem przytulnie. - Marge zachichotała cicho.
- Rozgość się. - wzięłam jej płaszcz i odwiesiłam go do szafy. - Chada obecnie nie ma, dlatego całą noc mamy dom do własnej dyspozycji ... Jesteś głodna? Napijesz się czegoś? - zaprowadziłam ją do kuchni.
- Poproszę sok jabłkowy, jeśli masz. - uśmiechnęła się siadając na stołku po drugiej stronie wysepki.
Wyciągnęłam z lodówki karton soku i napełniłam nim dwie szklanki. Usiadłam po przeciwnej stronie blatu i postanowiłam zagaić do rozmowy:
- Na ile przyjechałaś do Doncaster?
Marge westchnęła ciężko:
- Powiedziałam mamie, że wpadłam na tydzień, ale obawiam się, że mój pobyt tutaj nie potrwa dłużej niż trzy dni.
- Trzy dni? - zmarszczyłam brwi. - Na tyle czasu w ogóle nie opłaca się tu przyjeżdżać!
- Wiem, ale Amy tak bardzo prosiła... Nie mogłam jej odmówić. - zaczęła beznamiętnie obracać szklankę z żółtawym płynem w dłoniach.
- Dlaczego na tak krótko? - zapytałam.
- Powiedzmy sobie szczerze: co mam tutaj do roboty?
- Hmm, no chyba nic... - przyznałam. - Co w takim razie masz do roboty w Londynie?
- Nie mieszkam teraz w Londynie. - uśmiechnęła się delikatnie. - Moje mieszkanie nadal tam jest, ale ze względu na pracę, ciągle jestem po za granicami miasta.
Wspominałam, że Marge jest dziennikarką? I to nie byle jaką, ale taką z prawdziwego zdarzenia. Nie robi artykułów do jakiegoś taniego brukowca, tylko podróżuje z ekipą po całej kuli ziemskiej w poszukiwaniu informacji, które przekazuje nie tylko Londynowi, nie tylko Wielkiej Brytanii, nie tylko Europie, ale i całemu światu! Do dziś nie rozumiem, jak udało jej się osiągnąć taki sukces:
- Dlaczego go nie sprzedasz, albo komuś nie wynajmiesz? - zapytałam upijając łyk soku.
- Sama nie wiem... Może to przez przywiązanie?
Cecha rodzinna?
- Rozumiem... - zacisnęłam usta w wąską linię. - Gdybym kiedyś była w stolicy, to mogłabym wpaść i zobaczyć, jak się tam wszystko trzyma.
- Tak, to całkiem dobry pomysł. - pokiwała głową. - Mogę dać ci zapasowe klucze, jeżeli chcesz.
- Okay, nie ma sprawy. Ale to dopiero wtedy, kiedy będziesz wyjeżdżać.
Marge zmrużyła oczy, a na jej ustach pojawił się przebiegły uśmiech:
- Pytasz mnie, na ile przyjechałam, poruszasz temat wyjazdu... Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - zaśmiała się.
- Ależ skąd, siostrzyczko. - wyszczerzyłam zęby w przesadnym uśmiechu.
Jako iż byłyśmy wystarczająco najedzone 'obiadokolacją' u mamy, postanowiłyśmy obie położyć się już spać. Spotkania z rodziną potrafią być naprawdę wykańczające... Podczas, gdy moja siostra brała prysznic, ja zmieniałam pościel w sypialni. Marge jest moim gościem, nie pozwolę jej spać na kanapie:
- Mo? - usłyszałam nagle za plecami.
Wstrzymałam oddech i odwróciłam się gwałtownie.
- Marge. - zaśmiałam się cicho, poprawiając poszewkę na poduszce. - Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam. - uśmiechnęła się lekko i usiadła na środku łóżka zachęcając mnie gestem ręki, abym zrobiła to samo. - Chciałabym o coś zapytać.
- Umm, okay? - zmarszczyłam brwi i usiadłam po turecku.
- Tylko bądź ze mną szczera. - popatrzyła na mnie poważnie.
- W porządku. Pytaj. - zachęciłam.
Marge spuściła wzrok na nerwowo splecione dłonie:
- Co zaszło między tobą, a Monicą?
Woah, nie spodziewałam się takiego pytania... I co ja mam jej odpowiedzieć? Westchnęłam ciężko i zaczęłam:
- A żebym ja to wiedziała... Od małego była dla mnie taka... 'Oschła'... Nigdy nie potrafiłyśmy się dogadać, zawsze musiała postawić na swoim... Nie rozumiem tego.
Głośno przełknęłam ślinę.
- Chciałabym traktować ją jak normalną siostrę, ale... Nie potrafię. Chyba zauważyłaś, że ona nie wykazuje nawet krzty uczucia w stosunku do mnie... Nigdy nie byłyśmy sobie bliskie, nie jesteśmy i raczej nigdy nie będziemy... To boli, Marge... Kurewsko boli... Ale co ja mogę zrobić? Gdybym tylko spróbowała z nią na ten temat porozmawiać, od razu zaczęłybyśmy się kłócić... Zapewne oskarżyłaby mnie o to, że znowu próbuję jej coś 'wytknąć'... - powoli podniosłam wzrok na siostrę. - A może to ze mną jest coś nie tak?
- Mo, nie mów tak... - zauważyłam w jej oczach współczucie. - Monica faktycznie ma to do siebie, że jest niemiła dla innych. Ale zrozum, taka już jej natura... Jest najstarsza, dlatego uważa, że wszystko jej wolno.
- To dlaczego nikt jej nie uświadomi? - zapytałam. - Dlaczego nikt nie powie jej, żeby się ogarnęła, bo przez takie zachowanie ludzie jej nie trawią?
- Powiedziałabyś jej to? - Marge popatrzyła na mnie z ciężkim westchnieniem.
- Nie... - spuściłam głowę.
- A dlaczego?
- Bałabym się...
- I właśnie sama sobie odpowiedziałaś... Młoda, nie powinnaś się nią przejmować. Jest, jaka jest. Trudno. Nie reaguj na jej zaczepki, po prostu przytakuj... Ona w końcu odpuści.
- Łatwo ci mówić... A tak w ogóle, to skąd możesz to wiedzieć? - zapytałam zrezygnowana.
- Heh... - kąciki jej ust delikatnie uniosły się ku górze. - Mi odpuściła.
Uniosłam brew.
- To wy też miałyście jakiś... 'Zatarg'?
- 'Zatarg', to chyba za dużo powiedziane... Widać było, że celowo próbuje mi dopiec, czy coś w tym stylu, ale miałam ją w dupie... Teraz mamy luźną relację.
- Wątpię, żeby mi też tak łatwo odpuściła. Już za bardzo dałam sobie wejść na głowę...
- Chodź tu. - przysunęła się do mnie i szczelnie otuliła mnie swoimi ramionami. - W waszym przypadku wygląda to tak, jakby problem był zakorzeniony gdzieś w Monice. Z tego co mówisz wnioskuję, że chciałabyś żyć z nią w zgodzie, ale to ona nie daje się poznać z tej lepszej strony, prawda?
- Dokładnie...
- To może jednak powinnaś z nią porozmawiać? - odsunęła mnie tak, aby móc swobodnie spojrzeć mi w oczy.
- Marge, mówiłam ci już, że się...
- Kurwa, Mo... - przewróciła oczami. - To ty studiowałaś psychologię, czy ja?
- No ja. - beznamiętnie wzruszyłam ramionami. - Ale tylko przez rok...
- Nie ważne, ile. Na pewno czegoś cię tam nauczyli, tak? Powinnaś wiedzieć, jak radzić sobie z takimi problemami. A rozmowa, to chyba najrozsądniejsze wyjście. Nie możesz wszystkiego w sobie tłumić.
- Nie wiem, może i masz rację... Jezu, nie chcę teraz o tym myśleć. - odgarnęłam włosy do tyłu.
- Masz rację, powinnyśmy już spać. - przyznała.
- Dobranoc, Marge . - skierowałam się w stronę schodów prowadzących na dół, do salonu.
- Dobranoc, Megan...
***
Rozmowa z siostrą sprawiła, że tej nocy zasnęłam około trzeciej... Nie mogłam przestać myśleć o tym, dlaczego panna Johnson tak się na mnie uwzięła. Przecież nie zrobiłam jej niczego złego... Chyba, że o czymś nie wiem. Ale nawet, jeżeli ma mi coś za złe, to powinna mi to powiedzieć. Może zrobiłam coś nieodpowiedniego, kiedy byłam jeszcze dzieckiem? W takim razie, kurwa, jak miałabym ją za to niby przeprosić, skoro najpewniej w ogóle tego nie pamiętam?! Chryste, niech ta kobieta w końcu mi wygarnie, o co jej tak naprawdę chodzi i wszyscy będą szczęśliwi!... Ehh, tak jak mówiłam, poszłam spać dopiero około trzeciej w nocy. Niestety nie trwało to długo, bo nagle poczułam, że łóżko zakołysało się pod wpływem czyjegoś ciężaru. Kto, do jasnego chuja, władowuje mi się tu o tej porze?! Sięgnęłam ręką ponad podłokietnikiem kanapy i zaczęłam szukać włącznika lampki:
- Marge? - zapytałam mrużąc oczy i próbując przyzwyczaić się do słabego światła. - Co ty tu robisz?
- Och... - mocno zacisnęła powieki.
Najwyraźniej światło nie przeszkadzało jedynie mi, dlatego o razu je zgasiłam.
- Przepraszam, że cię obudziłam. - powiedziała nieco ochrypniętym głosem.
- Praktycznie nie spałam... Odpowiesz mi na pytanie?
- Umm... Chad wrócił do domu...
Zmarszczyłam brwi.
- Co w związku z tym?
- Nie poinformowałaś go o moim przyjeździe, prawda? - chyba zaczynałam rozumieć, co się stało. - Nie powiedziałaś mu też, że będę spała w waszej sypialni... Przejął ją.
- Ughh... - wcisnęłam twarz w poduszkę. - Kurwa, przepraszam... Całkiem o nim zapomniałam...
- Spoko, nic się nie stało... - ziewnęła.
- Wyprosił cię z niej, czy jak?
- Nie... Myślał, że jestem tobą... A mi nie bardzo widzi się spanie z twoim facetem.
- Och...
- Dobranoc, Mo.
- Ta... Dobranoc...
***
Następnego dnia wstałam wcześniej, niż Marge. Postanowiłam udać się na piętro, żeby odbyć poranną toaletę. Kiedy byłam już na korytarzu zauważyłam, że drzwi od sypialni otwierają się i z pokoju wyłoniła się sylwetka Chada:
- Cześć. - uśmiechnęłam się słabo.
- Dzień dobry. - podszedł do mnie i kładąc dłonie na moich biodrach, pocałował mnie w czoło. - Dlaczego nie odbierałaś telefonu i nie odpisywałaś na sms'y ? - zmarszczył czoło.
- Byłam u Amy... Chyba mam prawo do spędzenia jednego popołudnia w gronie rodzinnym, prawda?
- To, że byłaś u matki wcale cię nie usprawiedliwia. Mogłaś odebrać... - popatrzył na mnie z wyrzutem.
Auć?
- Równie dobrze mogłeś jechać ze mną.
- Nie jestem tam mile widziany... - odburknął. - Dlaczego w nocy wyszłaś?
Popatrzyłam na niego zdziwiona, ale nagle przypomniały mi się wydarzenia, które miały miejsce w nocy. Zaśmiałam się cicho i odpowiedziałam:
- Kochanie, powinieneś zwracać większą uwagę na to, z kim sypiasz. - z uśmiechem pogładziłam jego policzek i skierowałam się w stronę toalety.
- Co? - uniósł brew.
- Marge dziś u nas nocowała i nie koniecznie odpowiadała jej opcja spania z tobą.
Ze śmiechem zamknęłam za sobą drzwi zostawiając zszokowanego Chada na środku korytarza. Biedaczek.
***
- Chad, wymieniałeś żarówkę w łazience? - zapytałam wchodząc do kuchni.
- Nie, a coś się stało? - ugryzł kawałek jabłka.
- Stara prawdopodobnie się spaliła. Musisz ją wymienić.
- Później się tym zajmę. - odparł.
- Nie, zajmiesz się tym teraz. - odpowiedziałam stanowczo, zaplatając ręce na piersiach. - Zaraz Marge się obudzi i pewnie będzie chciała skorzystać z toalety.
- Mo, zaraz to zrobię.
Z westchnieniem ruszyłam w stronę lodówki, z której wyjęłam karton mleka, a następnie wlałam jego zawartość do miski i umieściłam ją w mikrofalówce. Ku mojemu zdziwieniu sprzęt nie zadziałał. Odstawiłam miskę na blat i podeszłam do okna. Zobaczyłam, jak na szybie w domu moich sąsiadów odbija się wyraźne światło włączonego telewizora, co oznaczało, że mają prąd... Więc co dzieje się u nas? Zmarszczyłam brwi i podeszłam do ściany, gdzie otwartą dłonią nacisnęłam włącznik światła... Nic...
- Chad. - zaczęłam lekko zdenerwowana. - Zapłaciłeś rachunek za prąd?
Chłopak popatrzył na mnie nieco rozkojarzonym wzrokiem:
- Co?
- Pytam, czy zapłaciłeś rachunek za prąd.
- Emm... - wbił wzrok w gazetę położoną przed sobą na blacie. - Chyba... Chyba zapomniałem.
Że, przepraszam, co?!
- Jak to zapomniałeś? - mój głos robił się coraz donośniejszy. - Co miesiąc wysyłałam ci sporą część moich zarobków na to, żebyś płacił rachunki... Jak to, kurwa, chyba zapomniałeś?!
- Jezu no, przepraszam. Wyleciało mi z głowy...
Popatrzyłam na niego wściekle, ale nagle coś sobie uświadomiłam:
- Czekaj, czekaj... Jeżeli ja wysyłałam ci forsę, a ty zapomniałeś opłacić rachunki za prąd... Gdzie ona teraz jest?
Chad głośno przełknął ślinę.
- Rule, gdzie są pieniądze?! - krzyknęłam nieco głośniej.
- Ja... - zaczął się jąkać.
- Kurwa, każdego miesiąca wysyłałam ci ponad połowę wypłaty! Gdzie są nasze pieniądze?!
- Emm... - gwałtownie odwróciłam głowę, kiedy Marge stojąca przy wejściu do kuchni odchrząknęła wymownie. - Cześć wam...
- Hej, Marge. - powiedział Chad.
Popatrzyłam na niego ze złością i dodałam przyciszonym głosem:
- Nawet nie myśl, że to koniec. Za chwilę wrócimy do tej rozmowy. - zdenerwowana wyminęłam go szybkim krokiem i podążyłam w stronę salonu dając siostrze znak skinieniem głowy, żeby poszła za mną.
- Mo, co się dzieje? - chwyciła mnie za przedramię. - O jakie pieniądze chodzi?
- To jest nasza sprawa, musimy sami to załatwić... - westchnęłam. - Przepraszam, Marge, ale w całym domu nie ma prądu... Muszę cię poprosić, żebyś pojechała dziś do mamy, wieczorem możesz... Nie, nie możesz. Wieczorem MUSISZ wrócić tutaj, dobrze? - wyraźnie zaakcentowałam słowo 'musisz'.
- Megan, mów, co się tutaj dzieje.
Poczułam szczypanie pod powiekami, dlatego zaczęłam mrugać o wiele szybciej, niż było to konieczne. Nie mogłam się przy niej popłakać. Wtedy by nie wyszła:
- Posłuchaj, wieczorem ci o tym opowiem, dobrze? Teraz muszę ochłonąć i porozmawiać z Chadem w cztery oczy. Bez świadków...
***
- Nawet nie myśl o tym, że mi się wywiniesz. - powiedziałam wchodząc do kuchni i siadając na jednym ze stołków ustawionych przy wysepce.
Chad obszedł ją z drugiej strony i stanął naprzeciw mnie podpierając się rękoma o blat, w efekcie czego lekko się nad nim pochylił:
- Słucham. Co masz mi w tej sprawie do powiedzenia. - popatrzyłam na niego ze śmiertelną powagą.
- Meg, to dla mnie naprawdę kłopotliwy temat... - przymknął powieki. - Nie chcę ci o tym mówić...
- Proszę cię, nie wkurwiaj mnie bardziej, niż już jestem... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam, kochanie, ale nie...
- Nie kochaniuj mi tu! - krzyknęłam, a w moich oczach stanęły łzy. - Odkąd przyjechałam ciągle masz przede mną jakieś tajemnice! Cały czas nic, tylko się przez to kłócimy! Wychodzisz z domu na całe noce, nie odbierasz telefonów, a kiedy ja zrobię coś podobnego, to od razu masz do mnie pretensje, wyrzuty i zadajesz głupie, niepotrzebne pytania! Kurwa, przecież tak nie może być! Dlaczego nie potrafimy być normalną parą?! Bez tych pieprzonych tajemnic?! - emocje wzięły nade mną górę i łzy niekontrolowanie spływały po moich policzkach niczym strumienie.
- Skarbie, nie płacz...
- Czy ja robię coś nie tak?! Kurwa mać, odpowiedz mi! - krzyczałam.
- Ćśś... - podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. - Uspokój się, Meg... Będzie dobrze...
- Gówno prawda! - odepchnęłam go. - Nic nie będzie dobrze...
Chad stał jak wryty i z przerażeniem obserwował moją twarz. Chyba jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stanie. Byłam jednocześnie zła, bezradna i zrozpaczona... Boże, co ja robię ze swoim życiem? Jestem z jakimś gościem, którego prawdopodobnie w ogóle nie znam... Wytarłam dłońmi mokre policzki i popatrzyłam na niego:
- Czy... Czy te pieniądze są w domu?
Chłopak westchnął ciężko i, chowając dłonie w kieszenie swoich ciemnych jeansów, spuścił wzrok:
- Nie... - niemalże szeptał.
- Czy te pieniądze w ogóle jeszcze są? Należą do nas?
Pokręcił głową przecząco, a ja zrezygnowana położyłam łokcie na blacie i ukryłam twarz w dłoniach. Moje palce powoli wtopiły się we włosy i mocno chwyciły je u nasady, tuż nad czołem:
- I co my mamy teraz zrobić? - zapytałam bardziej siebie, niż jego.
- Nie wiem, Meg... Ale zawsze sobie jakoś radziliśmy, dlaczego tym razem miałoby się nie udać? - podniósł głowę.
- Masz jakiś pomysł? - zapytałam opuszczając ręce na kolana.
- Jeszcze nie...
Pff, no tak... Mógł chociaż powiedzieć, że zacznie szukać pracy... Nawet tyle... Ale nie.
- Dobra. - wstałam na równe nogi. - W takim razie znów wyjadę do Stanów... Tam znajdę pracę i przyjadę tutaj z zarobionymi pieniędzmi... Chyba, że nie chcesz, żebym wyjeżdżała... Wtedy zostanę i znajdę coś na miejscu... Wystarczy jedno twoje słowo, a zrobię wszystko... Wiesz, dlaczego? Bo cię kocham... Nie wiem, dlaczego, ale tak właśnie jest... Jedno słowo...
Chad stał jedynie i tępo wpatrywał się w podłogę. Nie powiedział nic.
- Rozumiem... - spuściłam głowę i skierowałam się w stronę wyjścia.
Zanim jednak opuściłam kuchnię, odwróciłam się do niego i dodałam:
- Przebierz się i zaraz pojedziesz ze mną na zakupy. Musimy jakoś zagospodarować to, co nam jeszcze zostało...
***
Kiedy byliśmy już w supermarkecie, Chad wziął wózek sklepowy i wspólnie zaczęliśmy szukać niezbędnych produktów. Nie chciałam zostawiać go z pustą lodówką na tak długi czas... Tym razem postanowiłam, że wyjadę na trochę dłużej, niż rok. Oczywiście będę wysyłała mu pieniądze na jedzenie, ale rachunki będę płaciła przelewem przez internet. Już nie potrafiłam zaufać mu tak, jak wcześniej... Nadal nie powiedział mi, co stało się z pieniędzmi... I nadal bolała mnie jego nieszczerość.
Postanowiłam o tym nie myśleć, bo wspomnienie tej nieprzyjemnej sprawy pogarszało mój i tak już popsuty nastrój. Zaczęłam rozglądać się po całym sklepie w celu znalezienia stoiska z pieczywem. Poprosiłam Chada, żeby w tym czasie zajął się doborem wędlin. Chodziłam pomiędzy półkami z przeróżnymi produktami spożywczymi i czułam się, jakby ktoś zamknął mnie w labiryncie bez wyjścia:
- Przepraszam... - podeszłam do mężczyzny rozkładającego towar na jednej z półek. - Wie pan może, gdzie mogłabym znaleźć tu stoisko z pieczywem?
- Oczywiście. - odpowiedział formalnie. - Pójdzie pani tu prosto, następnie skręci pani w prawo i przejdzie obok nabiału, później ponownie skręci pani w prawo obok stoiska z przyprawami, a na końcu przypraw spojrzy pani w lewo i tam właśnie znajduje się pieczywo.
Matko Boska, co to za sklep?!
- Dziękuję panu bardzo. - uśmiechnęłam się przyjaźnie i ruszyłam we wskazanym przez niego kierunku.
Hmm, jak to szło? Najpierw prosto, później w prawo - nabiał, w prawo - przyprawy, w lewo... O Boże... Przy stoisku z przyprawami w otoczeniu pięcioosobowej grupki dziewcząt, jedna z nich była dorosłą kobietą, stal nie kto inny, tylko sam Louis Tomlinson... W ciągu ostatnich dni praktycznie o nim zapomniałam i nagle to wszystko wróciło... Zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz, lekko poburzoną grzywkę wystającą z szarej, naciągniętej na głowę czapki, szerokie, kraciaste spodnie wyglądające jak z kompletu od pidżamy... Wyglądał na zadowolonego i wypoczętego. Wpływało to na jego korzyść:
- Mo? - popatrzył na mnie z delikatnie uniesionymi brwiami i uśmiechnął się szeroko.
Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że stoję tak przez dłuższą chwilę i nic, tylko się na niego gapię. Szybko chwyciłam pierwszą lepszą torebkę z przyprawą, jaka wpadła mi w ręce. Kminek...
- Co ty tutaj robisz? - zapytał podchodząc bliżej mnie.
- A co mogę robić w supermarkecie? - uśmiechnęłam się.
- No tak, idiotyczne pytanie. - zaśmiał się cicho i potarł dłonią kark.
- To twoje rodzeństwo? - popatrzyłam ponad jego ramieniem.
- Emm, tak... Wybraliśmy się na małe zakupy, niebawem wracam do Londynu... Gdybyś wybierała się w tamtym kierunku, to daj znać, chętnie cię podrzucę. - ponownie się zaśmiał.
Kurwa, kto dał mu ten śmiech?! Jest cudowny!
- A wiesz, może będzie taka okazja... Chcę wrócić do Stanów. - spuściłam wzrok na torebkę z przyprawą.
- Znowu do pracy?
Niechętnie pokiwałam głową.
- Dlaczego nie znajdziesz czegoś na miejscu? - zapytał.
- W USA więcej zarabiam... Myślisz, że kiedyś nie próbowałam pracować w Londynie, czy też w Doncaster? Harowałam jak wół, a dostawałam za to tylko marne grosze..
- Hmm... To może chciałabyś zatrudnić się u mnie w firmie? - rzucił nagle.
Popatrzyłam na niego ze zdziwioną miną i odpowiedziałam:
- Cóż... Twoja propozycja jest bardzo kusząca, ale chyba jednak wolę pozostać przy swoich przekonaniach.
- To już jak wolisz.. Ale pamiętaj, że zawsze możesz się... - nagle przerwał i popatrzył ponad moim ramieniem.
Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się, aby zobaczyć, co przykuło jego uwagę:
- Meg? - Chad był już coraz bliżej nas, jednak był zbyt zajęty czytaniem plakietki na jakiejś paczuszce, by zauważyć, że nie jestem sama. - Nie uważasz, że... - podniósł wzrok i natychmiast ucichł.
- Rule. - usłyszałam za plecami spięty głos Louisa.
- Tomlinson? - Chad nie ukrywał... Złości? - Co ty tu, kurwa, robisz?!
Emm... Co tu się dzieje? Skąd oni się znają?
- Mo, to jest twój chłopak? - Louis popatrzył na mnie kpiąco.
Nieśmiało przytaknęłam.
- Ja pierdole... - popatrzył w górę i parsknął śmiechem. - Powiedz, że to żart.
- Meg, skąd ty go znasz?! - mój chłopak warknął niespodziewanie.
- Po... Podrzucił mnie... - zająknęłam się. - Kiedy wracałam z lotniska.
Chad mocno zaciągnął się powietrzem i chwytając mój drobny nadgarstek w dłoń przesunął mnie za siebie tak, że teraz to on stał twarzą w twarz z Louisem. Wyczułam, że atmosfera robi się gęstsza, niż być powinna:
- Nie zbliżaj się do niej nigdy więcej, rozumiesz? - popchnął go, przez co Louis lekko zatoczył się do tyłu.
- Lou? - kobieta w ciąży podeszła do chłopaka i chwyciła go za ramię. - Co tu się dzieje?
- Zabierz dziewczyny do samochodu... Już...
Kobieta popatrzyła na Chada ze strachem w oczach.
- Mamo, idź już! - Tomlinson powiedział nieco głośniej. - A ty, Megan, lepiej uważaj na to, z kim się zadajesz... - powoli wycofał się i zniknął za pólkami...
Co tu się przed chwilą stało?!
Witam Wszystkich Czytelników ! :)
Miałam tygodniową przerwę od szkoły (dopadła mnie jakaś wirusówka...), dlatego postanowiłam jakoś zagospodarować sobie wolny czas... Cóż może być lepszego, niż napisanie nowego rozdziału na Hiding? : D
Dodaję go dopiero teraz, w weekend, ponieważ chciałam go dokładnie przeanalizować. Chyba jeszcze nigdy nie wyszedł mi taki długi, więc jestem z niego zadowolona :)
Za wszelkie, niezauważone przeze mnie błędy, przepraszam ! x
Arghhh ... i przepraszam Was jeszcze za to, że Louisa nie było aż tak dużo... Po prostu stwierdziłam, że lepiej będzie, jeżeli zostawię resztę do następnego rozdziału, wybaczcie mi ! W ostatniej notce powinnam napisać raczej: "zrekompensuje się w następnych ROZDZIAŁACH" .. Przepraszam ..
Co myślicie o Chadzie? Jak Wam się teraz ogólnie widzą wszystkie sprawy u naszych bohaterów?
Dajcie znać w komentarzach, ZA KTÓRE NIEZMIERNIE WSZYSTKIM DZIĘKUJĘ ! ♥
Jesteście świetni w motywowaniu mnie do dalszego pisania, dziękuję Wam za to ! :*
Mam tu też małą prośbę do opublikowania :)
Chciałabym, abyście weszli na bloga mojej koleżanki... Angelika dopiero się uczy, to jej pierwsze opublikowanie fanfiction. Widać, że się stara, ale nikt nie nagradza jej pracy komentarzami. Żaliła mi się, że nie ma motywacji do dalszego pisania, dlatego chce usunąć swojego bloga... Proszę, nie pozwólcie jej na to! Zajrzyjcie na jej bloga i powiedzcie jej, że nie powinna się poddawać !
Wchodźcie na:
http://true-love-niall-horan-fanfic.blogspot.com/
i komentujcie ! :))
Jest też coś dla Larry Shippers!
Bloga Natalii odkryłam dopiero niedawno. Znalazłam link w komentarzu na pewnym blogu i nie mogłam nadziwić się temu, że dziewczyna, pomimo dysleksji, jest w stanie pisać tak pięknie i poruszająco! Jestem zakochana w jej twórczości i Was też zachęcam, abyście zajrzały na jej stronkę i wyraziły swoją opinię :)
Wchodźcie na:
http://larry-stylinson-opowiadaniee.blogspot.com/
Do następnego rozdziału ! ♥
P.S. Jeżeli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, napiszcie w komentarzu bądź w zakładce 'Informowani.' (prawa strona ekranu) swoją nazwę z Twittera :)
Za wszelkie, niezauważone przeze mnie błędy, przepraszam ! x
Arghhh ... i przepraszam Was jeszcze za to, że Louisa nie było aż tak dużo... Po prostu stwierdziłam, że lepiej będzie, jeżeli zostawię resztę do następnego rozdziału, wybaczcie mi ! W ostatniej notce powinnam napisać raczej: "zrekompensuje się w następnych ROZDZIAŁACH" .. Przepraszam ..
Co myślicie o Chadzie? Jak Wam się teraz ogólnie widzą wszystkie sprawy u naszych bohaterów?
Dajcie znać w komentarzach, ZA KTÓRE NIEZMIERNIE WSZYSTKIM DZIĘKUJĘ ! ♥
Jesteście świetni w motywowaniu mnie do dalszego pisania, dziękuję Wam za to ! :*
Mam tu też małą prośbę do opublikowania :)
Chciałabym, abyście weszli na bloga mojej koleżanki... Angelika dopiero się uczy, to jej pierwsze opublikowanie fanfiction. Widać, że się stara, ale nikt nie nagradza jej pracy komentarzami. Żaliła mi się, że nie ma motywacji do dalszego pisania, dlatego chce usunąć swojego bloga... Proszę, nie pozwólcie jej na to! Zajrzyjcie na jej bloga i powiedzcie jej, że nie powinna się poddawać !
Wchodźcie na:
http://true-love-niall-horan-fanfic.blogspot.com/
i komentujcie ! :))
Jest też coś dla Larry Shippers!
Bloga Natalii odkryłam dopiero niedawno. Znalazłam link w komentarzu na pewnym blogu i nie mogłam nadziwić się temu, że dziewczyna, pomimo dysleksji, jest w stanie pisać tak pięknie i poruszająco! Jestem zakochana w jej twórczości i Was też zachęcam, abyście zajrzały na jej stronkę i wyraziły swoją opinię :)
Wchodźcie na:
http://larry-stylinson-opowiadaniee.blogspot.com/
Do następnego rozdziału ! ♥
P.S. Jeżeli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, napiszcie w komentarzu bądź w zakładce 'Informowani.' (prawa strona ekranu) swoją nazwę z Twittera :)
niedziela, 23 lutego 2014
Rozdział 5.
Od naszej kłótni minął tydzień. Dokładnie tydzień. Niespodzianka, o której mówił Chad była tylko jednorazową wymówką, gdyż do dziś się jej nie doczekałam. Cała sprawa ucichła, a ja postanowiłam już więcej nie poruszać tematu. Należę raczej do dziewczyn, które starają się żyć teraźniejszością... Przynajmniej w większości, bo są też takie momenty, w których przeszłość jest dla mnie jedynym punktem refleksji. Tak było też dzisiaj...
Kiedy w końcu uchyliłam swoje ciężkie jak kamień powieki stwierdziłam, że już najwyższa pora wygramolić się z białej i miękkiej, a zarazem ciepłej pościeli. Powoli zwlokłam z łóżka swoje na wpół żywe ciało i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu koszulki... Jakiejkolwiek. Zauważyłam szary t-shirt leżący na szafce nocnej tuż obok Chada, dlatego szybko przeczołgałam się po jego plecach, aby dosięgnąć materiału. Usłyszałam niezadowolone mruknięcie Rule'a. Podniósł głowę, która wcześniej spoczywała wciśnięta w poduszkę i spojrzał na mnie ponad swoim ramieniem:
- Cześć, Meg. - usłyszałam jego zaspany, zachrypnięty głos. - Mogę wiedzieć, co robisz? - zmarszczył brwi.
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się delikatnie i ucałowałam jego szorstki policzek. - Chcę się ubrać.
Zauważyłam, jak usta Chada układają się w figlarny uśmieszek. Powoli osunęłam się z jego pleców i wróciłam do poprzedniej pozycji, podpierając głowę na lewej dłoni. Zielonooki podniósł się na łokciach i szybkim ruchem umieścił ręce po obu stronach mojego ciała, dzięki czemu mógł swobodnie wpatrywać się w moje rozanielone tęczówki:
- Chyba jednak wolę, kiedy nie masz na sobie nic. - z zadowoleniem zmierzył moje odkryte do pasa ciało wzrokiem, a ja od razu skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Zboczeniec! - krzyknęłam ze śmiechem.
Rule ukazał szereg swoich śnieżnobiałych zębów, po czym potarł nosem o jeden z moich policzków:
- Kocham cię... - powiedziałam ujmując jego pokrytą kilkudniowym zarostem twarz w dłonie i spoglądając mu głęboko w oczy.
- Ja ciebie też, Meg.
Powoli przywarł swoimi spierzchniętymi wargami do moich własnych i nasze usta zaczęły jak najdelikatniej masować się nawzajem. Przerzuciłam ręce przez jego kark, aby przyciągnąć jego głowę nieco bliżej mojej własnej. Wplotłam swoje drobne palce w jego włosy i lekko za nie pociągnęłam, co spotkało się z cichym mruknięciem Rule'a. Ponownie położyłam dłonie na jego policzkach i odsunęłam go od siebie. Popatrzyłam na jego uśmiechniętą twarz i wtedy poczułam, że właśnie trzymam w rękach całe swoje życie.. Był cały mój... Tylko mój...
- Mógłbyś mi łaskawie to podać? - skinieniem głowy wskazałam na materiał leżący na szafce.
Chad popatrzył w tamtym kierunku:
- Przecież to moja koszulka... - zmarszczył brwi i ponownie spojrzał na mnie.
- No wiem. - wzruszyłam ramionami.
- ... A gdzie jest twoja? - wręczył mi szary materiał.
- To chyba ja powinnam zapytać o to ciebie. - wyślizgnęłam się spod niego i stanęłam na równe nogi puszczając mu oczko.
Chad podparł się na łokciu i pokręcił głową z rozbawieniem.
Podeszłam do komody, z której wyciągnęłam parę czarnych, koronkowych majtek i pospiesznie je włożyłam. Kątem oka zauważyłam, jak Rule prowokująco przygryza dolną wargę... Cholera, nienawidzę, kiedy mężczyźni to robią! To naprawdę rozpraszające! Bez słowa przekroczyłam próg sypialni i zbiegając po schodkach dostałam się do kuchni. Wyjęłam ze zmywarki miskę i postawiłam ją na wysepce kuchennej. Wsypałam do niej kukurydziane płatki i zalałam to zimnym mlekiem, a następnie udałam się ze swoim śniadaniem na górę, do Chada:
- Co mi przyniosłaś? - wyszczerzył się podnosząc głowę z poduszki.
- Tobie? Nic. Na dole są jeszcze miski, jest mleko, są płatki... Proszę sobie zejść i zrobić. - odgarnęłam kołdrę na bok i poprawiłam poduszkę tak, aby móc się na niej wygodnie oprzeć.
- Teraz mi się nie chce. - jego twarz z powrotem utkwiła w pościeli.
Zachichotałam cicho i nabrałam odrobinę jedzenia na łyżkę:
- Wczoraj dzwoniła Amy i poprosiła, żebym wpadła... Może wybrałbyś się ze mną? - porcja płatków wylądowała w moich ustach.
Chad wybełkotał coś niezrozumiałego, dlatego poprosiłam go, żeby powtórzył:
- Nie chcę tam jechać. - podparł brodę dłońmi zwiniętymi w pięści. - Twoja mama mnie nie lubi.
- Ty też jej nie lubisz. - zmarszczyłam brwi.
- Dlatego właśnie nie rozumiem, czemu chcesz, żebym jechał z tobą.
- Jesteś moim chłopakiem, Chad.
Rule zmrużył oczy i powiedział:
- W porządku. Jeżeli chcesz, żebyśmy znowu zaczęli się tam wszyscy kłócić, to proszę bardzo. Pojadę.
Westchnęłam i zrezygnowana pokręciłam głową:
- Nie mógłbyś chociaż raz ustąpić?
Nie doczekałam się odpowiedzi. Z moich ust wydobyło się ponowne westchnienie:
- Idę wziąć prysznic... Masz, dokończ moje płatki. - podałam mu miskę.
- Dzięki...-wziął naczynie do ręki. - Jesteś na mnie zła?
- Nie, nie jestem. Po prostu... Jeżeli naprawdę nie chcesz, to pojadę sama.
Chad uśmiechnął się delikatnie i powiedział:
- Jesteś najlepsza, Meg.
***
Spóźniona, no oczywiście. Umówiłam się z mamą na 15:00, a było już trzydzieści minut po! Zaparkowałam na jej podjeździe, gdzie stały już dwa samochody... Huh, czyli Marge i Monica już są... Super. Po prostu zajebiście. Wybiegłam z samochodu i niemalże natychmiast zabrzęczał mój telefon. Bez zbędnych ogródek weszłam do mieszkania mojej mamy i kierując się w stronę salonu, zaczęłam szukać komórki w torbie. Dlaczego ja nigdy nie mogę nic w niej znaleźć?! Kiedy już byłam bardzo blisko salonu poczułam, że w kogoś uderzyłam. Szybko podniosłam głowę i zauważyłam...:
- Meg, jak łazisz! - krzyknął Jake i dopiero wtedy dostrzegłam, że rozlał niesiony wcześniej w ręce napój.
- Cześć, bracie, mi też miło cię widzieć. - westchnęłam. - Przepraszam za to.
- Luz... - wyminął mnie i ruszył w stronę kuchni.
Dopiero, kiedy zniknął z mojego pola widzenia zauważyłam, że cała rodzina siedzi już przy stole:
- Megan! -moja mama zawołała radośnie.
- Dzień dobry wszystkim. - wygięłam usta w lekkim uśmiechu i mój wzrok od razu powędrował w stronę Monicii.
- Siostrzyczka jak zwykle punktualna. - mało dyskretnie szepnęła do swojego męża... Myślała, że tego nie słychać, czy jak? - Mo, jak miło znów cię widzieć! - podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno.
- Ciebie i twój niezwykle szczery uśmiech także... - zacisnęłam usta w wąską linię.
- Witaj, Megan. - zza pleców mojej siostry wychylił się Roger, jej mąż. - Pamiętasz mnie jeszcze? - rozbawiony uniósł brew.
- Roger! - zawołałam z entuzjazmem. - Oczywiście, że pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć? Co u ciebie słychać?
- Ehh, szkoda gadać... Mamy małe problemy w hurtowni, musiałem zwolnić sporą część pracowników. Teraz oczywiście żałuję tej decyzji, bo ci ludzie byli mi naprawdę potrzebni. Nie mogę znaleźć nikogo na ich miejsca.
- Cholera, to naprawdę kiepsko...
Wtem usłyszałam pisk jakiejś dziewczynki i nagle do salonu wpadło dwoje roześmianych dzieci Monicii:
- Ciociu ! - krzyknął najstarszy, siedmioletni Steve. - Babcia mówiła, że byłaś za granicą! Co nam kupiłaś?
- Ojej... - zaczęłam wodzić zmieszanym wzrokiem po, wyczekujących mojej odpowiedzi, dziecięcych twarzach.
Skąd miałam wiedzieć, że Monica przywiezie ze sobą te chciwe, niewdzięczne flądry?! Naprawdę, nie lubię wszystkiego, co jest z nią związane... No, może z wyjątkiem Rogera. Nadal nie rozumiem, dlaczego z nią jest. To takie dziwne...
- Megan. - siostrzyczka zgromiła mnie wzrokiem.
Zaczynałam nienawidzić swojego własnego imienia.
- Ughh... -westchnęłam ciężko, po czym wyjęłam z torby portfel i wręczyłam każdemu dziecku po 20 funtów.
Zbankrutuję...
- Co się mówi? - ich ojciec skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Christal i Steve byli już jednak w swoim świecie i jak postrzelone, latały po całym pokoju...
- Nie zapominaj... - wtrąciła Monica. - ...że mam trójkę dzieci. Chyba nie chcesz, żeby jedno czuło się niezauważone?
Nerwowo zmarszczyłam czoło. Jeszcze chwila i jej wpierdolę. Słowo.
- O ile mi wiadomo, Ed ma niespełna dwa lata... Raczej nie porusza go kwestia niezauważenia, jak to ujęłaś.
- Dziewczyny, nie kłóćcie się. - moja mama postanowiła nieco rozluźnić atmosferę. Niestety, z marnym skutkiem.
Monica popatrzyła na mnie wyczekująco i uniosła brew:
- Jesteś jego chrzestną... Naprawdę szkoda ci jednego świstka papieru?
Tak, kurwa, szkoda mi. Szkoda, jak cholera... Dla twojej informacji, droga siostro, ten świstek papieru wart jest całe 20 funtów! Mocno zacisnęłam szczękę. Uspokój się, to potrwa tylko kilka godzin... A przynajmniej mam taką nadzieję:
- Gdzie on jest? - przechyliłam głowę i wyjęłam z portfela kolejny 'świstek papieru'.
- Aktualnie zasnął. - odpowiedziała. - Ale nie martw się, przechowam to dla niego. - wyjęła banknot z mojej ręki i wróciła do stołu.
Momentalnie poczułam, jak krew w moich żyłach zawrzała. Moja mama delikatnie potarła moje ramię i obie dołączyłyśmy do reszty zebranych:
- Cześć, Marge. - ucałowałam policzek mojej starszej siostry.
- Hej młoda. - uśmiechnęła się promiennie. - Kolejny zgrzyt? - przyciszyła głos.
- Jakbyś czytała w moich myślach... - odpowiedziałam równie cicho, po czym poprawiłam się na krześle.
- Ile od ciebie wyciągnęła? - zaśmiała się.
- Po 20 na głowę... A od ciebie?
- 50 do podziału dla wszystkich...
- Cholera, mogłam pomyśleć o czymś takim. - zagryzłam dolną wargę.
- Meg. - usłyszałam głos Rogera. - Może opowiesz o wyjeździe do Stanów? Jak było?
- Oh... Było naprawdę fajnie. Poznałam kilku ciekawych ludzi, zarobiłam co nieco, zwiedziłam Nowy Jork... Tak, warto było pojechać. Naprawdę.
- Nonsens... - wtrąciła Monica, grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
- Dlaczego? - uniosłam brew.
- Przecież to głupota. Rzuciłaś studia tylko po to, żeby szlajać się po świecie...
- Rzuciłam studia, żeby zarobić. - zmrużyłam oczy.
- Równie dobrze mogłaś znaleźć jakąś dorywczą pracę. Gdzieś na miejscu, blisko uczelni. W Londynie mogłabyś spokojnie znaleźć sobie zajęcie, no ale po co...
- Posłuchaj, to ja decyduję o swojej przyszłości.
- Pff, o jakiej przyszłości? Poprzez rzucenie studiów tylko ją zaprzepaściłaś.
- Wyszłam na swoje. To mi wystarcza... A ty co osiągnęłaś po zakończeniu nauki? Och, przypomnę ci. Jesteś na utrzymaniu Rogera...
Zapadłą chwila ciszy. Punkt dla mnie?
- Auć... - odezwała się Marge.
Wszyscy postanowili zająć się pałaszowaniem przygotowanego przez Amy jedzenia, jednak nie trwało to zbyt długo. Monica miała czas na wymyślenie kolejnego tematu do kłótni:
- Nadal jesteś z Chadem, prawda? - cholera, chyba wiem, do czego zmierza.
- Tak, jestem.
Moja mama westchnęła... No co?
- Znalazł sobie pracę?
Kurwa.
- Nie, jeszcze nie. Ale jest na dobrej drodze.
Monica popatrzyła na mnie kpiąco:
- Nie wypominaj mi błędów, skoro w twojej relacji dzieje się to samo, Megan.
- Okay. - odezwał się Jake. - Coś czuję, że rodzinna atmosfera już nas opuściła, dlatego może zmieńmy temat, co?
Pomimo tego, że jest najmłodszy, potrafił ratować sytuację. Trzeba mu to przyznać.
***
Dochodziła 20:00 ... Wytrzymałam CZTERY I PÓŁ GODZINY w towarzystwie Monicii. Co prawda później nie odzywałam się zbyt często. Wiedziałam, że od razu powstałyby jakieś chore konflikty, dlatego wolałam przemilczeć ten wieczór. Najbezpieczniejsze wyjście. Przypomniałam sobie, że zanim tu przyszłam zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z torby i zauważyłam trzy wiadomości od Chada:
1. "Kochanie, już 18... Nie uważasz, że powinnaś wracać?"
2. "Megan, wracaj."
3. "Wychodzę. Nie czekaj."
Jak to, wychodzi? Gdzie? Szybko wystukałam jego numer i przyłożyłam aparat do ucha... Pierwszy sygnał... Drugi... Trzeci... Czwarty... Piąty... Kurwa, powtórka z rozrywki? Włożyłam telefon do kieszeni i usiadłam na werandzie przed domem. Było już chłodno:
- Mo? - usłyszałam Marge stojącą tuż za mną. - Mogłabym mieć do ciebie sprawę?
- Emm, pewnie. - zmarszczyłam brwi. - O co chodzi?
- Czy... Czy ty i Chad nie mielibyście nic przeciwko temu, żebym przenocowała u was przez kilka dni? Zatrzymałabym się u mamy, ale tu jest za dużo ludzi i... Monica. Rozumiesz.
- Marge. - zaśmiałam się cicho. - Oczywiście, że możesz do nas wpaść... Zawsze.
Zauważyłam przebłysk ulgi na jej twarzy. Aż tak stresowało ją to pytanie?
- Dziękuję... - uśmiechnęła się. - Naprawdę dziękuję.
Kiedy w końcu uchyliłam swoje ciężkie jak kamień powieki stwierdziłam, że już najwyższa pora wygramolić się z białej i miękkiej, a zarazem ciepłej pościeli. Powoli zwlokłam z łóżka swoje na wpół żywe ciało i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu koszulki... Jakiejkolwiek. Zauważyłam szary t-shirt leżący na szafce nocnej tuż obok Chada, dlatego szybko przeczołgałam się po jego plecach, aby dosięgnąć materiału. Usłyszałam niezadowolone mruknięcie Rule'a. Podniósł głowę, która wcześniej spoczywała wciśnięta w poduszkę i spojrzał na mnie ponad swoim ramieniem:
- Cześć, Meg. - usłyszałam jego zaspany, zachrypnięty głos. - Mogę wiedzieć, co robisz? - zmarszczył brwi.
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się delikatnie i ucałowałam jego szorstki policzek. - Chcę się ubrać.
Zauważyłam, jak usta Chada układają się w figlarny uśmieszek. Powoli osunęłam się z jego pleców i wróciłam do poprzedniej pozycji, podpierając głowę na lewej dłoni. Zielonooki podniósł się na łokciach i szybkim ruchem umieścił ręce po obu stronach mojego ciała, dzięki czemu mógł swobodnie wpatrywać się w moje rozanielone tęczówki:
- Chyba jednak wolę, kiedy nie masz na sobie nic. - z zadowoleniem zmierzył moje odkryte do pasa ciało wzrokiem, a ja od razu skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Zboczeniec! - krzyknęłam ze śmiechem.
Rule ukazał szereg swoich śnieżnobiałych zębów, po czym potarł nosem o jeden z moich policzków:
- Kocham cię... - powiedziałam ujmując jego pokrytą kilkudniowym zarostem twarz w dłonie i spoglądając mu głęboko w oczy.
- Ja ciebie też, Meg.
Powoli przywarł swoimi spierzchniętymi wargami do moich własnych i nasze usta zaczęły jak najdelikatniej masować się nawzajem. Przerzuciłam ręce przez jego kark, aby przyciągnąć jego głowę nieco bliżej mojej własnej. Wplotłam swoje drobne palce w jego włosy i lekko za nie pociągnęłam, co spotkało się z cichym mruknięciem Rule'a. Ponownie położyłam dłonie na jego policzkach i odsunęłam go od siebie. Popatrzyłam na jego uśmiechniętą twarz i wtedy poczułam, że właśnie trzymam w rękach całe swoje życie.. Był cały mój... Tylko mój...
- Mógłbyś mi łaskawie to podać? - skinieniem głowy wskazałam na materiał leżący na szafce.
Chad popatrzył w tamtym kierunku:
- Przecież to moja koszulka... - zmarszczył brwi i ponownie spojrzał na mnie.
- No wiem. - wzruszyłam ramionami.
- ... A gdzie jest twoja? - wręczył mi szary materiał.
- To chyba ja powinnam zapytać o to ciebie. - wyślizgnęłam się spod niego i stanęłam na równe nogi puszczając mu oczko.
Chad podparł się na łokciu i pokręcił głową z rozbawieniem.
Podeszłam do komody, z której wyciągnęłam parę czarnych, koronkowych majtek i pospiesznie je włożyłam. Kątem oka zauważyłam, jak Rule prowokująco przygryza dolną wargę... Cholera, nienawidzę, kiedy mężczyźni to robią! To naprawdę rozpraszające! Bez słowa przekroczyłam próg sypialni i zbiegając po schodkach dostałam się do kuchni. Wyjęłam ze zmywarki miskę i postawiłam ją na wysepce kuchennej. Wsypałam do niej kukurydziane płatki i zalałam to zimnym mlekiem, a następnie udałam się ze swoim śniadaniem na górę, do Chada:
- Co mi przyniosłaś? - wyszczerzył się podnosząc głowę z poduszki.
- Tobie? Nic. Na dole są jeszcze miski, jest mleko, są płatki... Proszę sobie zejść i zrobić. - odgarnęłam kołdrę na bok i poprawiłam poduszkę tak, aby móc się na niej wygodnie oprzeć.
- Teraz mi się nie chce. - jego twarz z powrotem utkwiła w pościeli.
Zachichotałam cicho i nabrałam odrobinę jedzenia na łyżkę:
- Wczoraj dzwoniła Amy i poprosiła, żebym wpadła... Może wybrałbyś się ze mną? - porcja płatków wylądowała w moich ustach.
Chad wybełkotał coś niezrozumiałego, dlatego poprosiłam go, żeby powtórzył:
- Nie chcę tam jechać. - podparł brodę dłońmi zwiniętymi w pięści. - Twoja mama mnie nie lubi.
- Ty też jej nie lubisz. - zmarszczyłam brwi.
- Dlatego właśnie nie rozumiem, czemu chcesz, żebym jechał z tobą.
- Jesteś moim chłopakiem, Chad.
Rule zmrużył oczy i powiedział:
- W porządku. Jeżeli chcesz, żebyśmy znowu zaczęli się tam wszyscy kłócić, to proszę bardzo. Pojadę.
Westchnęłam i zrezygnowana pokręciłam głową:
- Nie mógłbyś chociaż raz ustąpić?
Nie doczekałam się odpowiedzi. Z moich ust wydobyło się ponowne westchnienie:
- Idę wziąć prysznic... Masz, dokończ moje płatki. - podałam mu miskę.
- Dzięki...-wziął naczynie do ręki. - Jesteś na mnie zła?
- Nie, nie jestem. Po prostu... Jeżeli naprawdę nie chcesz, to pojadę sama.
Chad uśmiechnął się delikatnie i powiedział:
- Jesteś najlepsza, Meg.
***
Spóźniona, no oczywiście. Umówiłam się z mamą na 15:00, a było już trzydzieści minut po! Zaparkowałam na jej podjeździe, gdzie stały już dwa samochody... Huh, czyli Marge i Monica już są... Super. Po prostu zajebiście. Wybiegłam z samochodu i niemalże natychmiast zabrzęczał mój telefon. Bez zbędnych ogródek weszłam do mieszkania mojej mamy i kierując się w stronę salonu, zaczęłam szukać komórki w torbie. Dlaczego ja nigdy nie mogę nic w niej znaleźć?! Kiedy już byłam bardzo blisko salonu poczułam, że w kogoś uderzyłam. Szybko podniosłam głowę i zauważyłam...:
- Meg, jak łazisz! - krzyknął Jake i dopiero wtedy dostrzegłam, że rozlał niesiony wcześniej w ręce napój.
- Cześć, bracie, mi też miło cię widzieć. - westchnęłam. - Przepraszam za to.
- Luz... - wyminął mnie i ruszył w stronę kuchni.
Dopiero, kiedy zniknął z mojego pola widzenia zauważyłam, że cała rodzina siedzi już przy stole:
- Megan! -moja mama zawołała radośnie.
- Dzień dobry wszystkim. - wygięłam usta w lekkim uśmiechu i mój wzrok od razu powędrował w stronę Monicii.
- Siostrzyczka jak zwykle punktualna. - mało dyskretnie szepnęła do swojego męża... Myślała, że tego nie słychać, czy jak? - Mo, jak miło znów cię widzieć! - podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno.
- Ciebie i twój niezwykle szczery uśmiech także... - zacisnęłam usta w wąską linię.
- Witaj, Megan. - zza pleców mojej siostry wychylił się Roger, jej mąż. - Pamiętasz mnie jeszcze? - rozbawiony uniósł brew.
- Roger! - zawołałam z entuzjazmem. - Oczywiście, że pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć? Co u ciebie słychać?
- Ehh, szkoda gadać... Mamy małe problemy w hurtowni, musiałem zwolnić sporą część pracowników. Teraz oczywiście żałuję tej decyzji, bo ci ludzie byli mi naprawdę potrzebni. Nie mogę znaleźć nikogo na ich miejsca.
- Cholera, to naprawdę kiepsko...
Wtem usłyszałam pisk jakiejś dziewczynki i nagle do salonu wpadło dwoje roześmianych dzieci Monicii:
- Ciociu ! - krzyknął najstarszy, siedmioletni Steve. - Babcia mówiła, że byłaś za granicą! Co nam kupiłaś?
- Ojej... - zaczęłam wodzić zmieszanym wzrokiem po, wyczekujących mojej odpowiedzi, dziecięcych twarzach.
Skąd miałam wiedzieć, że Monica przywiezie ze sobą te chciwe, niewdzięczne flądry?! Naprawdę, nie lubię wszystkiego, co jest z nią związane... No, może z wyjątkiem Rogera. Nadal nie rozumiem, dlaczego z nią jest. To takie dziwne...
- Megan. - siostrzyczka zgromiła mnie wzrokiem.
Zaczynałam nienawidzić swojego własnego imienia.
- Ughh... -westchnęłam ciężko, po czym wyjęłam z torby portfel i wręczyłam każdemu dziecku po 20 funtów.
Zbankrutuję...
- Co się mówi? - ich ojciec skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Christal i Steve byli już jednak w swoim świecie i jak postrzelone, latały po całym pokoju...
- Nie zapominaj... - wtrąciła Monica. - ...że mam trójkę dzieci. Chyba nie chcesz, żeby jedno czuło się niezauważone?
Nerwowo zmarszczyłam czoło. Jeszcze chwila i jej wpierdolę. Słowo.
- O ile mi wiadomo, Ed ma niespełna dwa lata... Raczej nie porusza go kwestia niezauważenia, jak to ujęłaś.
- Dziewczyny, nie kłóćcie się. - moja mama postanowiła nieco rozluźnić atmosferę. Niestety, z marnym skutkiem.
Monica popatrzyła na mnie wyczekująco i uniosła brew:
- Jesteś jego chrzestną... Naprawdę szkoda ci jednego świstka papieru?
Tak, kurwa, szkoda mi. Szkoda, jak cholera... Dla twojej informacji, droga siostro, ten świstek papieru wart jest całe 20 funtów! Mocno zacisnęłam szczękę. Uspokój się, to potrwa tylko kilka godzin... A przynajmniej mam taką nadzieję:
- Gdzie on jest? - przechyliłam głowę i wyjęłam z portfela kolejny 'świstek papieru'.
- Aktualnie zasnął. - odpowiedziała. - Ale nie martw się, przechowam to dla niego. - wyjęła banknot z mojej ręki i wróciła do stołu.
Momentalnie poczułam, jak krew w moich żyłach zawrzała. Moja mama delikatnie potarła moje ramię i obie dołączyłyśmy do reszty zebranych:
- Cześć, Marge. - ucałowałam policzek mojej starszej siostry.
- Hej młoda. - uśmiechnęła się promiennie. - Kolejny zgrzyt? - przyciszyła głos.
- Jakbyś czytała w moich myślach... - odpowiedziałam równie cicho, po czym poprawiłam się na krześle.
- Ile od ciebie wyciągnęła? - zaśmiała się.
- Po 20 na głowę... A od ciebie?
- 50 do podziału dla wszystkich...
- Cholera, mogłam pomyśleć o czymś takim. - zagryzłam dolną wargę.
- Meg. - usłyszałam głos Rogera. - Może opowiesz o wyjeździe do Stanów? Jak było?
- Oh... Było naprawdę fajnie. Poznałam kilku ciekawych ludzi, zarobiłam co nieco, zwiedziłam Nowy Jork... Tak, warto było pojechać. Naprawdę.
- Nonsens... - wtrąciła Monica, grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
- Dlaczego? - uniosłam brew.
- Przecież to głupota. Rzuciłaś studia tylko po to, żeby szlajać się po świecie...
- Rzuciłam studia, żeby zarobić. - zmrużyłam oczy.
- Równie dobrze mogłaś znaleźć jakąś dorywczą pracę. Gdzieś na miejscu, blisko uczelni. W Londynie mogłabyś spokojnie znaleźć sobie zajęcie, no ale po co...
- Posłuchaj, to ja decyduję o swojej przyszłości.
- Pff, o jakiej przyszłości? Poprzez rzucenie studiów tylko ją zaprzepaściłaś.
- Wyszłam na swoje. To mi wystarcza... A ty co osiągnęłaś po zakończeniu nauki? Och, przypomnę ci. Jesteś na utrzymaniu Rogera...
Zapadłą chwila ciszy. Punkt dla mnie?
- Auć... - odezwała się Marge.
Wszyscy postanowili zająć się pałaszowaniem przygotowanego przez Amy jedzenia, jednak nie trwało to zbyt długo. Monica miała czas na wymyślenie kolejnego tematu do kłótni:
- Nadal jesteś z Chadem, prawda? - cholera, chyba wiem, do czego zmierza.
- Tak, jestem.
Moja mama westchnęła... No co?
- Znalazł sobie pracę?
Kurwa.
- Nie, jeszcze nie. Ale jest na dobrej drodze.
Monica popatrzyła na mnie kpiąco:
- Nie wypominaj mi błędów, skoro w twojej relacji dzieje się to samo, Megan.
- Okay. - odezwał się Jake. - Coś czuję, że rodzinna atmosfera już nas opuściła, dlatego może zmieńmy temat, co?
Pomimo tego, że jest najmłodszy, potrafił ratować sytuację. Trzeba mu to przyznać.
***
Dochodziła 20:00 ... Wytrzymałam CZTERY I PÓŁ GODZINY w towarzystwie Monicii. Co prawda później nie odzywałam się zbyt często. Wiedziałam, że od razu powstałyby jakieś chore konflikty, dlatego wolałam przemilczeć ten wieczór. Najbezpieczniejsze wyjście. Przypomniałam sobie, że zanim tu przyszłam zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z torby i zauważyłam trzy wiadomości od Chada:
1. "Kochanie, już 18... Nie uważasz, że powinnaś wracać?"
2. "Megan, wracaj."
3. "Wychodzę. Nie czekaj."
Jak to, wychodzi? Gdzie? Szybko wystukałam jego numer i przyłożyłam aparat do ucha... Pierwszy sygnał... Drugi... Trzeci... Czwarty... Piąty... Kurwa, powtórka z rozrywki? Włożyłam telefon do kieszeni i usiadłam na werandzie przed domem. Było już chłodno:
- Mo? - usłyszałam Marge stojącą tuż za mną. - Mogłabym mieć do ciebie sprawę?
- Emm, pewnie. - zmarszczyłam brwi. - O co chodzi?
- Czy... Czy ty i Chad nie mielibyście nic przeciwko temu, żebym przenocowała u was przez kilka dni? Zatrzymałabym się u mamy, ale tu jest za dużo ludzi i... Monica. Rozumiesz.
- Marge. - zaśmiałam się cicho. - Oczywiście, że możesz do nas wpaść... Zawsze.
Zauważyłam przebłysk ulgi na jej twarzy. Aż tak stresowało ją to pytanie?
- Dziękuję... - uśmiechnęła się. - Naprawdę dziękuję.
ROZDZIAŁ NIE JEST SPRAWDZONY, PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY ! x
Kochani moi !
Starałam się "strenić swoje poślady" (cześć Kinga :D), dlatego oddaję w Wasze ręce piąty rozdział ! Mam nadzieję, że Was nie zawiódł, gdyż postanowiłam bardziej skupić się tym razem na Megan ... A raczej na jej relacji z rodziną/rodzeństwem. Wiem, było mało Tomlinsona . W zasadzie wcale go nie było oO . Zrekompensuję się w następnym rozdziale ! ;)
Co do komentarzy:
Kiedyś ktoś zapytał mnie, czy mam facebooka, albo aska .. Nie mam aska, ale za to mam facebooka :)
Niestety, nie podaję go :D
No cóż, co mogę tu jeszcze napisać ...
I HOPE YOU ENJOY IT ! :)) ♥
Kochani moi !
Starałam się "strenić swoje poślady" (cześć Kinga :D), dlatego oddaję w Wasze ręce piąty rozdział ! Mam nadzieję, że Was nie zawiódł, gdyż postanowiłam bardziej skupić się tym razem na Megan ... A raczej na jej relacji z rodziną/rodzeństwem. Wiem, było mało Tomlinsona . W zasadzie wcale go nie było oO . Zrekompensuję się w następnym rozdziale ! ;)
Co do komentarzy:
Kiedyś ktoś zapytał mnie, czy mam facebooka, albo aska .. Nie mam aska, ale za to mam facebooka :)
Niestety, nie podaję go :D
No cóż, co mogę tu jeszcze napisać ...
I HOPE YOU ENJOY IT ! :)) ♥
Subskrybuj:
Posty (Atom)